
Topinambur jest łatwiejszy do uprawy niż ziemniak, mniej wymagający, nawet ekspansywny, i bardziej wydajny — a jednocześnie znacznie zdrowszy i można go jeść nawet na surowo jak kalarepę. Ziemniak powoduje skoki cukru, a topinambur nawet leczy cukrzycę.
Ziemniak uratował Europę — i jednocześnie ją zniewolił. Topinambur mógł ją wyzwolić, ale był zbyt wolny, by się przyjąć. Ziemniak pasował do państwa i zniewolonych obywateli. Topinambur pasuje do ludzi wolnych.
Ziemniak – roślina statolatrii (kultu państwa)
Ziemniak to dziecko biurokracji i armii. Da się go sadzić równo, mierzyć, rejestrować, opodatkować. Rząd może policzyć, ile hektarów zasadzono, ile bulw zebrano i ile z tego odprowadzić daniny. To roślina idealna dla władzy — cicha, ciężka, przewidywalna.
Fryderyk Wielki widział w ziemniaku narzędzie państwowej racji: wyżywić żołnierzy, zabezpieczyć naród, kontrolować plon. Ziemniak stał się symbolem agrarnego centralizmu. W chłopskim garnku był pokarmem przetrwania, w rękach królów narzędziem administracji.
To nie przypadek, iż ziemniak rozkwitł w czasach militaryzmu i biurokracji. To roślina etatystyczna: wydajna, posłuszna, zhierarchizowana. Nie trzeba jej kochać, wystarczy ją nadzorować.
Topinambur – roślina wolnych ludzi
Natomiast topinambur to libertarianin biologii — roślina, która nie zna posłuszeństwa. Nie potrzebuje nawozu, podlewania ani ludzkiego nadzoru. Rodzi się sam, odrasta po zniszczeniu, rozsiewa się po cichu, wymyka kontroli. Nie daje się liczyć, nie da się opodatkować.
Topinambur to symbol niezależności od systemu. Nie wymaga ani centralnego planowania, ani korporacyjnej agrochemii. Daje pożywienie tym, którzy chcą przetrwać poza strukturą państwa i rynku.
Dlatego nie przyjął się w statolatrii — nie da się na nim zbudować podatku, przemysłu ani państwowej narracji o bezpieczeństwie żywnościowym. Jest zbyt wolny, by go skolonizować. Nie pasuje do masowej produkcji, więc pozostał w niszy — w ogródkach wolnych ludzi, którzy nie chcą należeć do żadnego systemu.
Dwie rośliny – dwie filozofie
Ziemniak to agrarna wersja etatyzmu, topinambur to botaniczny libertarianizm. Ziemniak sadzi się w rządkach, topinambur rośnie, gdzie chce. Ziemniak potrzebuje planu, topinambur tylko słońca. Ziemniak jest podatkiem, topinambur buntem. Ziemniak wymaga planu, pracy, hierarchii i magazynów, topinambur rośnie sam, bez pozwolenia. Ziemniak karmi społeczeństwo, topinambur jednostkę. Ziemniak wymaga lojalności wobec władzy, topinambur tylko słońca i wolnej ziemi.
Obcy wśród obcych
Dla Europy oba gatunki są obce. Ani ziemniak, ani topinambur nie rosły tu naturalnie — oba przybyły z Ameryki. A jednak ten pierwszy został „obywatelem”, a drugi nazwano „chwastem”. To ironia historii: Europa, która chwali się tolerancją i otwartością, potrafi zaakceptować tylko cudzoziemców, których da się kontrolować.
Ziemniak został zasymilowany, bo był posłuszny. Topinambur uznano za inwazyjny, bo był zbyt wolny i zbyt niezależny. To nie kwestia biologii, lecz mentalności. Bo biurokracja zawsze kocha tylko te gatunki, które da się wpisać do rejestru.
Roślina przyszłości
W epoce globalnych kryzysów topinambur wraca — cicho, bez reklamy, bez dopłat. Nie da się go zmonopolizować, opatentować, ani objąć regulacjami UE. Nie trzeba go nawozić, nie boi się mrozu, nie ma GMO. Jest jak wolny człowiek: mało wymagający, odporny i żyjący z tego, co da natura.
Może więc topinambur jest zapowiedzią nowej cywilizacji — cywilizacji antyetatystycznej, rozproszonej, organicznej. Takiej, w której rośliny nie służą państwu, tylko człowiekowi.
Ziemniak uczy lojalności wobec państwa, topinambur samowystarczalności wobec życia. Ziemniak karmi masy, topinambur żywi wolnych. Jeśli ziemniak był rośliną XVIII wieku, topinambur może być rośliną XXI. Ziemniak przetrwa w państwie, topinambur przetrwa bez państwa.
Grzegorz GPS Świderski
]]>https://t.me/KanalBlogeraGPS]]>
]]>https://Twitter.com/gps65]]>