Wybory 15 października 2024 r. wykazały niestety krótką pamięć przeważającej części społeczeństwa. Wszak tylko osiem lat wcześniej Polska wg zapewnień tuskowych propagandzistów była „zieloną wyspą” zaś wedle słów wszechwładnego wówczas ministra finansów i wicepremiera zarazem Vincenta Rostowskiego piniendzy nie było a także nie miało ich być w najbliższej przyszłości.
Po przedwyborczych obietnicach istnej manny z nieba mającej opadać nieprzerwanie praktycznie na wszystkie grupy i grupki zawodowe RP nazywanych popularnie 100 konkretami na 100 dni przyszła pora na rządy koalicji 13 grudnia, coraz częściej zwanej kompromitacją 13 grudnia.
Widać coraz wyraźniej ciągłość władzy Tuska. Bo choć bakałarza Rostowskiego zastąpił mgr ekonomii Andrzej Domański (r. 1981) piniendzy dalej ni ma i raczej nie byndzie.
Już w najbliższy wtorek rząd Tuska ma się zebrać w celu ustalenia nowego planu budżetowego na lata 2025-28. Dokładniej należałoby go określić planem zaciskania pasa, bowiem pierwszym konkretem ekonomicznym, jaki wyszedł nowej ekipie aczkolwiek niezapowiadanym, jest nadmierny deficyt.
A zatem zamiast inwestycji planowanych jeszcze w 2023 roku czekają nas cięcia praktycznie w każdej dziedzinie.
Chwilowi beneficjanci rudej zmiany, nauczyciele, już zaczynają się burzyć na wieść, iż przewidziane na przyszły rok podwyżki mogą nie sięgnąć poziomu spodziewanej inflacji.
Ale to dla rządu kompromitacji 13 grudnia jest obojętne. Ważne jest, iż uchwycili władzę i teraz mogą robić wszystko, by co najmniej utrudnić działalność opozycji.
To zresztą ciągle jest największym pragnieniem najtwardszego elektoratu Tuska – zniszczyć PiS!
Nic nowego. Pamiętamy sprzed dekad wypowiedź polityka pochodzącego z innej opcji, dr Henryka Goryszewskiego:
Nieważne, czy Polska będzie bogata, czy biedna – ważne, żeby była katolicka!
Teraz słyszymy lewacką wersję powyższego:
Nieważne, czy Polska będzie bogata, czy biedna – ważne, żeby nie było w niej PiS-u!
Jakoś dziwnie uleciały w niepamięć obietnice o wielkiej strefie wspólnego dobrobytu, jaki zapewnią środki z KPO, które Tusk uroczyście przywiezie do Warszawy dosłownie dzień po objęciu władzy.
Wszelkie opowieści o akademikach za złotówkę, dopłatach do wynajmowanych mieszkań dla studentów, wolności od ZUS dla przedsiębiorców, kwocie wolnej od podatku dwa razy większej, niż obecna itp. okazały się jedynie bezczelnym populizmem bez odrobiny woli, by choć tylko część dotrzymać.
Przyznam, iż tylko raz spotkałem się z podobnym cynizmem. Zaraz po ogłoszeniu pierwszych sondaży powyborczych, dających zwycięstwo w wyborach prezydenckich Lechowi Wałęsie nad Stanem Tymińskim niejaki Michnik wydukał do mikrofonu, iż teraz nikt myślący nie oczekuje, iż pan prezydent (Wałęsa)... spełni swoje obietnice przedwyborcze.
Tak więc pierwszy raz w wolnej Polsce 10 grudnia 1990 r. oficjalnie została sformułowana zasada usprawiedliwiająca choćby najbardziej ohydne przedwyborcze kłamstwo zwycięstwem w wyborach.
Potem już nikt głośno tak nie mówił.
Trzeba jednak przyznać, iż takiego rozmachu, takiego festiwalu obietnic nie tylko bez pokrycia, ale, co widać dokładnie teraz, bez woli choćby spróbowania dotrzymania części z nich jak w kampanii wyborczej 2023 r. jeszcze nie było.
Paradoksalnie najbliżej spełnienia jest cena paliwa, obiecywana przez Tuska bodaj jeszcze w 2022 roku. Co prawda do 5.19 zł/l jeszcze trochę brakuje, ale i tak paliwo mamy najtańsze od dwóch lat co najmniej (dzisiaj tankowałem po 5,79 – ON). I choć nie jest to zasługą rządu, ale wyjątkowo niskich cen ropy nieprzetworzonej, to jednak niższe niż za PiS ceny paliw są faktem.
Niestety, inne media poszły w górę, co przekłada się na coraz wyraźniejszą drożyznę w sklepach.
Co gorsza wielu analityków twierdzi, iż ceny są powstrzymywane sztucznie przed gwałtownym wzrostem z obawy, by jawny już kryzys nie wywarł negatywnych skutków dla kandydata kompromitacji 13 grudnia w przyszłorocznych wyborach prezydenckich.
Prawdziwy wysyp podwyżek, nowych quasi podatków wprowadzanych pod pozorem różnie nazywanych opłat itp. czeka nas dopiero wówczas, gdy człowiek Tuska zasiądzie w Pałacu Prezydenckim.
Zaciskanie pasa dotyczyć jednak będzie ogółu obywateli. Prawie...
Jeśli chodzi o rządzącą jaczejkę obowiązują tam zupełnie inne normy. Oto, jak informuje w mediach społecznościowych posłanka PiS Joanna Lichocka:
Państwo Myrcha i Gajewska od zwarcia małżeństwa (za 2018-2023r) pobrali łącznie 401.974 zl ryczałtu samochodowego i drugie tyle dodatku na mieszkanie, co daje razem 350 km dziennie wspólnej jazdy wliczając weekendy i święta, czyli około 5 godzin jazdy dziennie.
Ależ oni się poświęcają dla Polaków!
Pod koniec kadencji przekroczą milion.
Posłowie #PlatformaObywatelska pracują dzień i noc, iż prawie śpią w Sejmie i dlatego Myrcha i Gajewska pobierają 8 tys. dopłaty do mieszkania w Warszawie, posiadając dom i mieszkanie oraz dopłaty za dojazd. Tymczasem posiedzenia sejmu są aż pięć razy w miesiącu.
Jak pamiętamy Arkadiusz Myrcha jest wicebodnarem od grudnia 2023 r. zaś od stycznia 2024 przewodniczącym Komisji do spraw reprywatyzacji nieruchomości warszawskich.
Z kolei posłanka Kinga Gajewska wsławiła się piętnowaniem rzekomego Pisancjum…
Oburzenie, w tym części „uśmiechniętego” środowiska, skłoniło Myrchę do tłumaczenia własnej pazerności.
Co więcej można dodać?
Chyba tylko to, iż za sprawą Opatrzności Bodnar pilnowanie gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości itp. zlecił funkcjonariuszom Służby Więziennej.
I choć to kolejne jawne łamanie prawa trudno odmówić logiki takiemu postępowaniu. Po zbliżającej się milowymi krokami zmianie władzy zarówno on jak i Myrcha łatwiej przywykną do nowych warunków życia, co w chwili obecnej wydaje się już niewątpliwe.
Jedno, co będzie im przeszkadzać to to, iż w RP więzienia nie są koedukacyjne...
5.10 2024