Wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE w sprawie polskich reform wymiaru sprawiedliwości nie jest zwykłą decyzją prawną. To polityczny sygnał wysłany do Warszawy: macie nie ruszać sądownictwa, jeżeli nie jest to po myśli brukselskich elit. Tak – elit, które same wprost przyznają sobie prawo do ingerowania w porządek ustrojowy państw członkowskich, choć traktaty wprost zastrzegają organizację sądownictwa dla kompetencji narodowych. Zbigniew Ziobro trafnie wskazuje, iż cała sprawa wykracza poza kognicję TSUE. I ma rację: gdy demokracja wybiera parlament z programem naprawy sądów, sędziowie w Luksemburgu nie mogą tego wetować, bo nie po to obywatele głosują w wyborach, by później ktoś z zewnątrz kasował ich decyzje.
Dlaczego teraz pojawił się pseudo wyrok europejskiego sądu TSUE? Tuskowi nie udało się podporządkować polskich sądów Brukseli. Plan powolnej – niemal niezauważalnej – przebudowy UE w jedno państwo na odcinku sądowym został zatrzymany. Prezydentem nie został partyjny notariusz…
— Zbigniew Ziobro | SP (@ZiobroPL) September 5, 2025
Stawka jest znacznie większa. Przez lata forsowano plan „cichej federalizacji” Unii – krok po kroku, niemal niezauważalnie, od kompetencji miękkich po twarde. Frontem testowym miały być sądy: jeżeli uda się podporządkować je regułom ustalanym w Brukseli, uda się też przestawić wajchę w innych obszarach. W Polsce ten plan się zatrzymał. Nie wygrał kandydat PO na prezydenta, nie udał się – jak nazywa to Ziobro – „kryminalny zamach na wybory prezydenckie”, a marszałek Hołownia odmówił udziału w tej operacji. W desperacji uruchomiono więc ciężkie działa: „pseudo wyrok” na polityczne zamówienie.
Sedno tego orzeczenia jest uderzające: polski, demokratycznie wyłoniony parlament ma nie mieć – choćby pośrednio – wpływu na wybór sędziów. Tego rzekomo wymaga „prawo europejskie”. Tymczasem w Niemczech sędziów do najważniejszych sądów wybierają wprost parlamentarzyści. I tam nie ma problemu. Podwójne standardy? To delikatne określenie. o ile w jednym państwie uczestnictwo posłów w wyborze sędziów to „europejska normalność”, a w drugim – „zagrożenie dla praworządności”, to nie mamy do czynienia z prawem, ale z politycznym pałowaniem niepokornych.
Ziobro wskazuje także na coś, o czym mówi się szeptem: sędziowie TSUE są wybierani przez polityków. To fakt, a nie opinia. Gdy zatem ci sami sędziowie pouczają Polaków, iż parlament ma trzymać się z dala od procesu nominacyjnego, trudno nie dostrzec w tym hipokryzji. Dodatkowo w zachodnich mediach – jak we francuskim „Libération” – pojawiały się relacje o niejasnych kontaktach niektórych sędziów z politykami. Niech każdy sam oceni, czy taki kontekst buduje zaufanie do rozstrzygnięć, które w praktyce mają przestawiać zwrotnice ustrojowe w państwach członkowskich.
W tle toczy się gra o wpływy. Utrwalenie „niemieckiej strefy wpływów” w Polsce wymaga osłabienia mechanizmów suwerenności: od energetyki i mediów po sądy. Jeżeli polskie reformy można zatrzymać jednym orzeczeniem z Luksemburga, to w praktyce to nie Polacy decydują o swoim państwie. Taki porządek trudno nazwać europejską równością; raczej przypomina on zasadę: „co wolno Niemcom, tego Polakom nie wolno”. W traktatach jej nie ma – i oby nigdy się nie pojawiła.
Osobny wymiar dotyczy bieżącej polityki krajowej. Zakwestionowanie Izby Kontroli Nadzwyczajnej daje rządowi Donalda Tuska pole do podtrzymywania narracji o „nielegalności” różnych wyborów czy powołań, w tym – przy odpowiedniej okazji – do podważania prezydentury Karola Nawrockiego. To instrumentarium na przyszłe kryzysy polityczne: podważać, kwestionować, zawieszać – zawsze pod parasolem „europejskiej praworządności”.
Nie chodzi zatem o jedną izbę, jeden przepis czy jeden konkurs na sędziego. Chodzi o to, czy Polacy mają prawo prowadzić własną politykę ustrojową w granicach konstytucji, bez obawy, iż ktoś poza demokratycznym mandatem zablokuje reformy. Bo jeżeli dziś można nakazać unieważnienie kolejnych elementów polskiego systemu, jutro można zaordynować zmianę dowolnej ustawy – byle pasowała do brukselskich oczekiwań.
Ten wyrok obnaża podwójne standardy i polityczną korupcję w instytucjach UE, o których mówi Ziobro: od moralizatorskich pouczeń po realne wymuszanie posłuszeństwa finansowego i prawnego. Skorumpowane, liberalno-lewicowe elity ciągną Unię w stronę, w której coraz mniej jest miejsca na suwerenne narody, a coraz więcej na technokratyczne dyktaty. Polska nie musi się na to godzić. Suwerenność nie jest anachronizmem. To fundament. I właśnie o ten fundament dziś toczy się spór. jeżeli go oddamy – oddamy prawo do samostanowienia. jeżeli go obronimy – wygramy nie tylko bitwę o sądy, ale o przyszłość Rzeczypospolitej.