Zbigniew Hołdys: Słuchając monologu Donalda Trumpa zastanawiam się, czy to już jest koniec świata

11 godzin temu
Łatwo zapominamy, iż źródłem wiedzy o świecie są media. Trump to zrozumiał. Goebbels to zrozumiał. Jacek Kurski to zrozumiał. Dla mediów liczy się ostrość przekazu, wtedy kłamstwo tonie w morzu emocjonalnego śmietniska. Słynny przykład z pierwszych wykładów studiów dziennikarskich brzmi: "Nie interesuje nas wiadomość, iż pies pogryzł człowieka, nas interesuje ta, iż człowiek pogryzł psa". Przed chwilą zobaczyłem zmanipulowaną fotografię Donalda Tuska w mundurze bojowym zomowca w hełmie i z pałką ręku w chwili ataku na kogoś. To gazeta z kręgu tych, co Tomka Lisa przebierały wmundur hitlerowski. Tak są dziś podawane informacje. Amerykanie mają podobnie. Trump przydźwigał na swoich plecach nową wizję świata, wedle której wszystko, co było dotychczas, to kłamstwo, ruina, porażka. Fejknius.


Moja Babcia Cecylia żyła niemal 100 lat. Urodziła się pod koniec XIX wieku. Przeżyła I


i II wojnę światową. Była już starszą damą, gdy instalowałem w jej mieszkanku przy Żelaznej w Warszawie kolorowy telewizor marki Rubin. Patrzyła na wielki ekran

z niedowierzaniem. Wcześniej miała niewielkie bakelitowe radio skałkowe marki Tesla


z lat 30-tych ubiegłego wieku. Krążyłem od ściany do ściany z pokojową anteną w ręku, by złapać w miarę ostry obraz i nagle taki się pojawił.


Akurat pokazano jakieś zamieszki w Iranie. I babcia powiedziała: "Zbyszku, zbliża się koniec świata". Nie było dla mnie jasne, czy wystraszyły ją relacje z zamieszek, czy wynalazek kolorowej telewizji.

Czasy się zmieniają. Każdy z nas nosi plecak z całym swoim życiowym doświadczeniem, niczym wielkim magazynem, począwszy od wychowania, przez otaczające nas zabawki, wynalazki, słownictwo, mody – wszystko.

Dla babci, u której na urlopie wieczorami czytałem książki przy lampie naftowej, szok cywilizacyjny trwał bezustannie przez cały wiek. Każdego dnia pojawiało się coś nowego i coś starego gasło. Sam jestem z epoki pierwszego polskiego telewizora "Wisła", którego ekran był niemal okrągły i miał 12 cali. Miał go jeden z sąsiadów. Dziś patrzę na płaski ekran 60 cali, trochę już przestarzały i słuchając monologu Donalda Trumpa zastanawiam się, czy to już jest koniec świata, czy jeszcze to trochę potrwa.

Sposób mówienia i zachowanie Trumpa mnie nie zaskakuje, ale to przypadek. Po prostu byłem w USA w latach 70-tych ubiegłego wieku, kiedy jego gwiazda rozbłysła w mediach. Wysoki, przystojny, żeby nie powiedzieć ładny, bogaty, szlajał się po nowojorskich dyskotekach w towarzystwie Rolling Stonesów, modelek i znanych bokserów, kumał "pudelka", prowadził w telewizji własny teleturniej oparty na grze Bingo, gdzie należało wygrywając stosowne numerki ułożyć słowo TRUMP. Mistrz samolansu.

Pamiętam głośną sprawę jachtu. Trump kupił łódź za dwa miliony dolarów, co było kwotą wielką w owym czasie, a trzy miesiące później amerykański urząd skarbowy zauważył, iż dał go pod zastaw za kredyt w banku na 12 milionów dolarów. Urzędnicy zapytali go jak to się stało, iż jacht kupiony za dwie bańki nagle zyskał tyle na wartości. Trump odpowiedział bez zmrużenia oka: "Przez trzy miesiące był mój i to podniosło jego wartość".

Wczoraj Trump mówił rzeczy, o których moje pokolenie nie myślało, iż mogą być możliwe. Mówił je tonem znanym z programu "The Apprentice" (Praktykant), gdzie jako prowadzący pełen arogancji sprowadzał na ziemię śmiałków, którzy zabiegali o to, by zostać jego asystentem w świecie biznesu. Tam każdy niemal uczestnik dowiadywał się, iż jest głupi, beznadziejny, fatalnie ubrany, ma brzydką twarz, krzywe nogi i źle pachnie – poniewierka była całkowita. Do tego dochodziła demolująca ocena wykonywanych zadań: "nie nadajesz się do niczego, nie masz mózgu, wylatujesz".

Program miał oszałamiającą oglądalność, bo nic tak ludzi nie pociąga, jak chamstwo. Kiedy wczoraj zapowiedział, iż od dzisiaj Zatoka Meksykańska będzie się nazywać Zatoką Amerykańską, a Kanał Panamski przejdzie na własność Stanów Zjednoczonych, to sobie wyobraziłem, iż równie obcesowo Putin ogłasza, iż od tej pory Półwysep Helski, przekop Mierzei Wiślanej i całe Morze Bałtyckie stają się własnością Rosji i od tej pory będą się nazywać Andropow Land. Taki teraz jest język i takie modus operandi w polityce 2025 roku.

Nawet w czasie pierwszego w moim życiu końca świata, jakim był kryzys kubański w 1962 roku, ani Chruszczow, ani Kennedy, ani Castro nie ogłaszali takich rzeczy. Światowa wojna nuklearna wisiała na włosku, a oni stawiali sobie brutalne warunki po cichu, przesuwając statki z głowicami na oceanie. Ale to były czasy bez Twittera, Tik Toka, wszędobylskiej telewizji, prezydent USA rozmawiał z szefem Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego przez kabel ciągnący się po dnie Atlantyku. Podczas sztormu można się było nie dodzwonić. Dziś Trump ma kumpla, który kupuje za 44 miliardy dolarów Twittera i tysiące satelitów. I teraz we dwóch są źródłem informacji, przed którym świat ucieka i kuli się z bólu.

Nowy własny mur


Czasy się zmieniają bezszelestnie. Znikają stare słowa, mody, umierają dawni bohaterowie. Nagle wyjeżdżając z tunelu widzimy zupełnie nowy świat, inną kulturę, nowe wynalazki, słyszymy nową muzykę, widzimy wokół inaczej wyglądających ludzi. Niby jesteśmy tacy sami, a jednak wszystko jest inaczej. I wtedy jedni boją się zmian, pragną, żeby wciąż wszystko było jak dawniej – a inni walą głowami w mur, by go zburzyć i zbudować w to miejsce coś nowego. A konkretnie: by postawić swój nowy własny mur.

Łatwo zapominamy, iż źródłem wiedzy o świecie są media. Trump to zrozumiał. Goebbels to zrozumiał. Jacek Kurski to zrozumiał. Dla mediów liczy się ostrość przekazu, wtedy kłamstwo tonie w morzu emocjonalnego śmietniska. Słynny przykład z pierwszych wykładów studiów dziennikarskich brzmi: "Nie interesuje nas wiadomość, iż pies pogryzł człowieka, nas interesuje ta, iż człowiek pogryzł psa". Przed chwilą zobaczyłem zmanipulowaną fotografię Donalda Tuska w mundurze bojowym zomowca w hełmie i

z pałką ręku w chwili ataku na kogoś. To gazeta z kręgu tych, co Tomka Lisa przebierały wmundur hitlerowski. Tak są dziś podawane informacje. Amerykanie mają podobnie.

Trump przydźwigał na swoich plecach nową wizję świata, wedle której wszystko, co było dotychczas, to kłamstwo, ruina, porażka. Fejknius. Obama urodził się w Afryce, nie ma żadnej suszy, nie ma zmian klimatu, wszystkiemu winni są Meksykanie. Wielcy byli

w rzeczywistości mali, sławni okazują nikim, wybitni są beztalenciami – ważni są tylko ci nowi, którzy właśnie nadchodzą i zmienią świat.

Pol Pot w Kambodży mówił to samo. W wielkich gabarytach brzmi to jak każda przerażająca rewolucja, z bolszewicką i hitlerowską włącznie. Nowy Wspaniały Świat jest wyświetlany w umysłach ludzi jako zapowiedź powszechnej prosperity, domniemani winni dotychczasowych niepowodzeń są pokazywani palcem i wypychani na margines. Rodowici rdzenni mieszkańcy amerykańskiego kontynentu nagle okazują się przyjezdnymi i mają wypieprzać do siebie.

Mój ulubiony dyskutant internetowy Lakota Man pyta: "To znaczy gdzie?". To między innymi za jego sprawą trwał w ostatnich latach rozrachunek z przeszłością i przywracanie godności wielkim indiańskim plemionom, które przez białych (w tym przodków Trumpa) zostały wymordowane. Lakota Man mówi, iż kontynent amerykański nazywa się naprawdę Wyspą Żółwią. Że Kolumb niczego nie odkrył, bo tu od 50 tysięcy lat byli ludzie i co najwyżej ich najechał.

Najwyższy amerykański szczyt górski Denali (język plemienia Atabasków), został przez białych nazwany ponad 100 lat temu Górą McKinley (od nazwiska 25 prezydenta USA, Williama McKinleya), w roku 2015 nazwę Denali przywrócono i teraz, Trump zadekretował z kolei przywrócenie "białej" nazwy. To tak, jakby ktoś w Polsce zaproponował przywrócenie nazwy Stalinogród dla Katowic.

W 1962 roku Bob Dylan zaprezentował światu wspaniałą pieśń "The Times They Are a Changin" – czasy się zmieniają. W niej jedna ze zwrotek w tłumaczeniu Andrzeja Jakubowicza (autora pieśni "W domach z betonu" Martyny Jakubowicz) brzmiał:

"Słuchajcie rodzice, przemija wasz czas,

Dajcie porwać się, albo jesteście bez szans


Synowie i córki nie słuchają już was


Świat nie myśli już jednakowo


Potępiacie coś, czego nie pojmiecie, i tak


oto czasy nadchodzą nowe..."



I tak się rzeczy mają 21 stycznia 2025 roku.

Idź do oryginalnego materiału