Nie wypróbowuje zdań. Raz zapisane na kartce papieru, czarno-niebieskim bądź turkusowym tuszem, ruszają dalej w świat. W listach, na pocztówkach pisanych dla najbliższych sercu, w życzeniach z wszelkich okazji, w notatkach, które zachowuję „na później”. Z zapisków słowa przeskakują w pliki artykułów, maili, w krótkich – już beztuszowych, choć nie bezdusznych – zapisach pędzą drogą social mediów, niosąc słowa i pismo obrazkowe, podbijające wyobrażenie o danej emocji. Każde jest wiadomością. Każde słowo ma swoje miejsce, znaczenie, sens. Każde jest w inny sposób cenne, oddające sprawiedliwość „historii do opowiedzenia”, wartości do przekazania, myśli do podzielenia się, informacji, którą warto przekazać/przechować. Każde stara się widzieć świat jakim jest, relacjonuje, interpretuje, otwiera, zamyka, wartościuje, hierarchizuje, deprecjonuje, potwierdza bądź przeczy, obiektywizuje, a kiedy indziej subiektywizuje stan rzeczy, który chce opowiedzieć. Słowo znaczy. Podawane z ust do ucha, powtarzane kolejnymi usty, ma nadzieję, iż nie zawładnie nim efekt głuchego telefonu, iż nie utknie w plotce (choć i ta bywa… potrzebna), nie rozmieni się na drobne, nie zostanie zakrzyczane w pustej gadaninie. Słowo, już to zapisane, zostanie z nami na dłużej. Opowiada światy, które mamy w sobie Ty i ja.
Pismo, podobnie jak zresztą mowa, jest czymś więcej niż tylko prostą sumą wypowiadanych czy napisanych przez nas słów. Czymś więcej niż w jakimś stopniu koślawym krojem postawionych liter, więcej niż bazgraniem „jak kura pazurem”, więcej niż szlachetną sztuką kaligrafii. Jest więcej niż znakiem odróżniających jednych od drugich, językiem ojczystym lub tłumaczonym z jednego na drugi i dalej, na wiele więcej. Jest… może ostatnim, co nas jeszcze naprawdę łączy. Scripta manet. To, co zapisane, zostaje, nie umyka jak wypowiedziane w pośpiechu dźwięki. Świadczy. Ze słów napisanych (niezależnie dziś od formy) znacznie trudniej się wycofać, uznać je za niebyłe, przekreślić, wyprzeć bądź wyłgać się. Wobec pisma trudniej powiedzieć: „To nie ja”, „To nie moje”, „Na oczy tego nie widziałem”, a choćby jeśli, to kłamstwo ma tu krótkie nogi, a w najgorszym razie prowadzi do grafologa.
To, co zapisane/napisane ma moc. Trwa w nas i przy nas. Przeczytane daje do myślenia, w niektórych przypadkach wręcz domagając się powtórnej lektury – aby zrozumieć, nauczyć się, zapamiętać, pojąć, aby… rozradować się czy wzruszyć, wreszcie by zapłakać. Zapis rodzi swego rodzaju wymaganie: dotrzymania umowy, zobowiązania czy obietnicy. Zapis rodzi konsekwencje, również te prawne. Zapis pozwala nam odzyskiwać kontrolę, mówi: „Sprawdzam”, przypomina o tym, kim jesteśmy, a kiedy indziej z całą siłą podpowiada, kim być chcemy. Bywa bowiem prywatnym zapisem marzeń i tęsknot, które choćby boimy się wypowiedzieć na głos. Nie na darmo – w różnych kontekstach – powtarzano wszak, iż „papier wszystko przyjmie”, jest cierpliwszy i intymniejszy od social mediów, powalając nam utrwalić choćby i to, czym nie koniecznie jesteśmy chętni czy gotowi podzielić się ze światem.
Przedwczesne jest przy tym myślenie, iż nastał czas „po piśmie”. Że oto gremialnie porzuciliśmy symboliczne pióra… Inne pismo, także i to „stukane” w klawiaturę wciąż wymaga od nas słów, zdań, historii, a choćby jeżeli dopowiada je za nas, to nie rości sobie praw do tego, dlaczego i dla kogo zaczęliśmy myśleć, pytać, pisać. Bo choćby teraz… piszę… dla Ciebie dla Was, ale też dla siebie. Wciąż ćwicząc się w pisaniu. Wciąż poszerzając zasób słów.