

- Goniec dotarł do ośmiu przelewów wysłanych z prywatnego rachunku Marka Jakubiaka na konto spółki Chris House, oficjalnie zajmującej się nieruchomościami. Największym udziałowcem tej spółki był Mateusz Piepiórka, który miał być organizatorem procederu
- — Oczywiście, iż Jakubiak o wszystkim wiedział — zapewnia informator portalu, który brał udział w fałszowaniu list poparcia. — Po to wziął Piepiórkę, by zorganizował mu te podpisy — dodaje
- Informator Gońca stwierdził, iż fałszowanie podpisów w Polsce jest nagminne. — PKW to my się nigdy nie baliśmy. I przez cały czas się nikt nie boi. W tych wyborach przez cały czas jest to samo, po prostu leci lewizna — zapewnia
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Onetu
Goniec przypomina, iż w 2020 r. do „Gazety Wyborczej” zgłosiła się grupa Ukraińców i Białorusinów, którzy twierdzili, iż na zlecenie Mateusza Piepiórki przygotowywali sfałszowane listy poparcia dla Marka Jakubiaka. Oprócz Piepiórki w sprawę miał być zamieszany również jego bliski znajomy Jakub Lewandowski. Po otrzymaniu wykazów ludności wraz z danymi zwerbowana grupa przepisywała je na karty wyborcze. Jakubiak pozwał „GW” w trybie wyborczym. W sądzie przegrał w obu instancjach. Śledztwo w prokuraturze trwa do tej pory.
Osiem przelewów za „badanie rynku piw”
Goniec dotarł teraz do nowych dowodów w tej sprawie. Chodzi o osiem przelewów wysłanych z prywatnego rachunku Marka Jakubiaka na konto spółki Chris House, oficjalnie zajmującej się nieruchomościami. Największym udziałowcem tej spółki był właśnie Mateusz Piepiórka, którego zwerbowani Ukraińcy i Białorusini określali mianem organizatora procederu.
„Dysponujemy bankowymi potwierdzeniami przelewów zlecanych przez Jakubiaka. Polityk za podpisy zapłacił niemało: łącznie 100 tys. zł” — czytamy na portalu Goniec. Oficjalnie firma Chris House wykonywała dla polityka „badanie rynku piw w Wielkiej Brytanii” (Jakubiak był właścicielem kilku browarów).
Pracowników wynajętych do fałszowania podpisów dla Jakubiaka zgromadzono wiosną 2020 r. w dwóch pokojach biurowych budynku przy ul. Kopernika 30 w Warszawie. Wcześniej na Facebooku pojawiło się ogłoszenie z propozycją, napisane po rosyjsku, o następującej treści: „Warszawa. Przepisywanie książki. Od 40 zł za godzinę. Potrzebuję pilnie pracownika”.
Jeden z zatrudnionych relacjonował, iż pracowników informowano, iż „praca jest wykonywana ze względu na konieczność opracowania spisów wyborców, których nie można zrealizować w urzędach państwowych”.
Zainteresowani zaprzeczają. „Oczywiście, iż Jakubiak o wszystkim wiedział”
Jakub Lewandowski uchylił się od odpowiedzi na pytania Gońca. Mateusz Piepiórka zdecydowanie zaprzeczył, by organizował akcję produkcji podpisów. — Ta spółka była wynikiem pewnego nieporozumienia. Trzy lata próbowałem się z niej wydostać. W całą tę sprawę byłem uwikłany tylko formalnie, osobiście nie brałem w niej udziału — stwierdził.
Także Marek Jakubiak w e-mailu przesłanym redakcji Gońca zapewnił: „Nigdy nie wynajmowałem nikogo do zbierania podpisów”. Zapowiedział, iż w udzieli kiedyś wyjaśnień w tej sprawie, ale musi otrzymać na to zgodę prezesa zarządu spółki Chris House.
— Oczywiście, iż Jakubiak o wszystkim wiedział — zapewnia informator portalu, który brał udział w fałszowaniu list poparcia. — Po to wziął Piepiórkę, by zorganizował mu te podpisy. Przecież Piepiórka mu te podpisy przywoził. A Jakubiak płacił za tę usługę ratami. Swoją drogą, wie pan, dlaczego wybrał przelewy, a nie gotówkę? Żeby odliczyć sobie od tego VAT. Nie wiem, czy to jeszcze zachłanność, czy już głupota — dodaje.
Mateusz Piepiórka jest w tej chwili szefem komitetu wyborczego Artura Bartoszewicza, który — jak podkreślają autorzy materiału — w zadziwiający sposób i w zawrotnym tempie zdołał uzyskać w czasie kampanii 248 tys. podpisów poparcia.
— Jak to mówią, człowiek uczy się na błędach. Bartoszewicz chciał, żeby podpisy docierały do niego listownie, na adres domowy, z poczt w całym kraju. Więc Mateusz musiał jeździć po Polsce i wysyłać mu te koperty — mówi informator Gońca.
— Bartoszewicz, wiedząc, iż mogą być problemy z nagłego przyrostu tych podpisów, obmyślił sobie plan. Tuż przed wywiadem u Stanowskiego wysłał do siebie nowe listy, by jeszcze zamknięte w kopertach zabrać je do studia. W listach były telefony do tych ludzi i on liczył na to, iż Stanowski będzie do nich dzwonił. Bo to akurat byli ustawieni ludzie, gotowi wszystko potwierdzić. Działał, jak przestępca, który zawsze otwiera sobie drogę do wyjaśnienia swojego działania — twierdzi informator.
Bartoszewicz w rozmowie z Gońcem uciekał od odpowiedzi i odsyłał do Mateusza Przepiórki. W końcu rzucił słuchawką.
„W PKW ręce rozkładają”
Informator dziennikarzy wskazuje, iż proceder fałszowania podpisów przed wszystkimi wyborami to norma, a Państwowa Komisja Wyborcza ma bardzo niewielkie możliwości ich realnej weryfikacji. Mogą np. sprawdzić zgodność numeru PESEL z danym nazwiskiem albo to, czy dana osoba faktycznie żyje, co nie daje gwarancji, iż podpis nie został sfałszowany.
— PKW to my się nigdy nie baliśmy. I przez cały czas się nikt nie boi. W tych wyborach przez cały czas jest to samo, po prostu leci lewizna. W PKW ręce rozkładają. Nic nie mogą nam zrobić. Prokuratura też — zapewnia informator.