Wydawałoby się, iż przekazanie władzy prezydenckiej to moment doniosły, wymagający powagi, dystynkcji i symbolicznego przekazania odpowiedzialności za państwo. Nie u Andrzeja Dudy.
W tym kontekście gest ustępującego prezydenta Andrzeja Dudy – wręczenie prezydentowi elektowi Karolowi Nawrockiemu pierwszego egzemplarza własnej książki zatytułowanej „To ja” – może na pierwszy rzut oka wydawać się nieszkodliwy, a choćby sympatyczny. W rzeczywistości jednak ten pozornie banalny gest niesie niepokojący przekaz i skłania do zadania kilku istotnych pytań o styl, motywacje i rozumienie roli głowy państwa.
Wszystko odbyło się publicznie. Nagranie z momentu wręczenia książki pojawiło się w mediach społecznościowych prezydenta. Widzimy, jak Andrzej Duda z uśmiechem przekazuje opasły tom, wypowiada dedykację, a następnie stwierdza, iż dzięki lekturze Nawrocki „lepiej go pozna”. Prezydent elekt dziękuje, dodaje, iż to „wielki zaszczyt” i podkreśla, iż książka to „dzieło” oraz „kawał życia”.
Brakuje jednak jednego: refleksji nad tym, czy moment przekazania sterów państwa to adekwatna okazja do promowania własnej autobiografii.
Nie chodzi o samo pisanie książek przez polityków. To powszechna praktyka i często cenne źródło wiedzy o kulisach władzy. Problem pojawia się wtedy, gdy książka staje się nie tyle podsumowaniem kadencji, co narzędziem autopromocji, zderzonym z uroczystym aktem przekazania władzy. Tym bardziej, iż „To ja” ukazuje się dokładnie w dniu zaprzysiężenia nowego prezydenta – to już nie symboliczny prezent, ale gest, który odwraca uwagę od tego, kto powinien być w centrum uwagi.
W ten sposób Andrzej Duda – prawdopodobnie nieświadomie – wysyła sygnał, iż kończąca się prezydentura to przede wszystkim jego osobista historia, zamknięta w 640 stronach, z 250 zdjęciami, w tym – jak sam zaznacza – z prywatnego telefonu. To narracja skoncentrowana na „ja”, co już sam tytuł książki wyraża z całą dosłownością. Czy rzeczywiście taki obraz powinna zostawiać po sobie głowa państwa?
Gest wręczenia książki nabiera też pewnego wymiaru protekcjonalnego. Mówiąc: „Jak to przeczytasz, to będziesz mnie lepiej znał”, Andrzej Duda sugeruje, iż jego sposób myślenia, jego droga, jego historia, powinny stanowić punkt odniesienia dla nowego prezydenta. To stwierdzenie niebezpiecznie zbliża się do prób kształtowania politycznego dziedzictwa – na własnych warunkach, z pominięciem zewnętrznej oceny i bez pokory wobec zmieniającej się rzeczywistości politycznej.
Co więcej, sytuacja ta stawia Karola Nawrockiego w niezręcznej pozycji. Nowy prezydent – zanim jeszcze złoży przysięgę – zostaje publicznie obsadzony w roli kontynuatora nie tylko urzędu, ale i osobistej narracji swojego poprzednika. Trudno uznać, iż to komfortowy start.
Nie chodzi o to, by potępiać gest z książką jako naganny. Ale warto dostrzec jego szerszy kontekst i to, co mówi o sposobie sprawowania urzędu. Publiczny wizerunek prezydenta to nie tylko decyzje legislacyjne i polityczne, ale również styl, symbolika i umiejętność zachowania proporcji. W tym przypadku zabrakło właśnie tej proporcji – między osobistą narracją a majestatem państwa.
Być może najlepszym prezentem od ustępującego prezydenta byłoby złożenie urzędu w sposób dyskretny i godny, bez epatowania swoją osobą. Bo przecież – jak chciałaby tradycja republikańska – instytucja prezydenta ma być większa niż każdy człowiek, który ją pełni. choćby jeżeli ten człowiek postanowił zostawić po sobie 640 stron własnej opowieści.