Zaraz zaraz, ale dlaczego domagamy się reparacji od Niemiec, a od Rosji już nie? Oto odpowiedź

3 godzin temu
Niemcy mówią, iż temat jest zamknięty, Rosjanie śmieją się z "urojeń". Wojska obu państw zabijały i niszczyły Polskę, ale w tej chwili od odpowiedzialności się wymigują. Co ciekawe, nasi politycy pieniędzy domagają się tylko od jednego z tych państw.


2017 rok. Jarosław Kaczyński podczas kongresu PiS w Przysusze rzuca hasła o wojennych reparacjach od Niemiec. Chyba nikt się nie spodziewa, iż będzie to paliwem na długie lata. Temat reparacji powraca w Polsce dość regularnie. Dzieje się to w maju i wrześniu każdego roku, w rocznice wybuchu i zakończenia II wojny światowej.

Teraz obserwujemy kolejną odsłonę dyskusji o reparacjach wojennych od Niemiec. W dniu 86. rocznicy wybuchu II wojny światowej Karol Nawrocki mówił, iż jako "prezydent Polski jednoznacznie domaga się załatwienia kwestii reparacji od rządu niemieckiego"

Marcin Romanowski, cieszący się w tej chwili wolnością oraz langoszem i halászlé twierdzi, iż powinniśmy zabrać majątek niemieckich firm działających w Polsce. Była minister spraw zagranicznych w rządzie PiS, która podpisała się pod pismem o zrzeczeniu się reparacji od Niemiec, twierdzi, iż "być może ktoś mi coś podłożył". Skąd to nagłe wzmożenie?

– Polska nigdy nie zrzekła się tych odszkodowań. Ci, którzy tak sądzą, są w błędzie – powiedział Jarosław Kaczyński 1 lipca 2017 roku. I się zaczęło… Już wtedy ruszyła lawina. "Idzie" do tej pory, ale efektów brak. Złośliwi mogliby twierdzić, iż Kaczyński realizuje typową dla siebie strategię. Do prawdy o katastrofie smoleńskiej dochodzi już od 15 lat i dojść nie może. Reparacje to niemal bliźniaczy temat.

Rodzi się jednak pytanie, czemu Polska tak głośno mówi o odszkodowaniu od Niemiec, ale ani słowem nie zająknie się o tych od Federacji Rosyjskiej. Czyli formalnym następcy Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, którego wojsko również zaatakowało nas w 1939 roku, dokonywało zbrodni i grabieży, a potem de facto okupowało nas przez kilkadziesiąt lat.

Jak jest w rzeczywistości?


Rzućmy okiem na historię. Zgodnie z postanowieniami Konferencji Poczdamskiej z 1945 roku, Polska uzyskała prawo do reparacji. Na Konferencji Jałtańskiej przyznano je jednak Związkowi Radzieckiemu, który miał się podzielić z innymi krajami. Nic takiego oczywiście nie nastąpiło.

W Jałcie stanęło na tym, iż Niemcy wypłacą 20 mld dolarów odszkodowań. Połowę aliantom, połowę Związkowi Radzieckiemu. Zgodnie ze słowami Stalina, Polska miała dostać 15 proc. sumy przeznaczonej dla bloku wschodniego. I NRD faktycznie zaczęło te pieniądze Związkowi Radzieckiemu wypłacać. Socjalistyczne zarządzanie doprowadziło jednak do kryzysu i niepokojów społecznych w NRD. Władze sowieckie postanowiły więc darować dług wschodnim Niemcom po uzyskaniu zaledwie 517 milionów dolarów. A potem Sowieci wymusili na polskim rządzie zrzeczenie się reparacji.

W 1953 roku rząd PRL złożył oświadczenie o zrzeczeniu się reperacji od Niemiec z początkiem stycznia 1954 roku. Zdaniem części badaczy i historyków oświadczenie jest nieważne, bo nie zachowały się dokumenty je potwierdzające. Nie ma oficjalnego tekstu z podpisami, nie wiadomo kto formalnie podjął decyzję i czy wystosowywanie takiego oświadczenia w ogóle leżało w kompetencjach rządu.

Ile powinni nam zapłacić Niemcy?


W 1947 roku powojenni eksperci oszacowali kwotę reparacji na 258 mld zł, co według kursu z początku wojny, odpowiadało ok. 50 mld dol. Po przeliczeniu na obecną wartość wychodzi ok. 725 mld dolarów. To mniej, niż 1,3 bln euro wyliczone przez Mularczyka, ale też o wiele więcej, niż pieniądze, których zrzekł się w 1953 roku Bierut.

– Trzeba pamiętać, iż wiedza o skali zniszczeń w 1953 roku była inna niż teraz. Podejrzewam, iż nie była znana choćby więcej niż połowa rzeczywistych rozmiarów strat. Proces odbudowy Warszawy trwał adekwatnie aż do końca lat. 70. XX w. Każda rodzina straciła kogoś w wyniku działań wojennych czy okupacji – mówi naTemat.pl dr Mateusz Piątkowski z Katedry Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego.

Przypomnijmy tylko, iż w wyniku agresji Niemiec podczas II wojny światowej zniszczeniu uległo 62 proc. polskiego przemysłu, 85 proc. infrastruktury, a życie straciło prawie 17 proc. mieszkańców II Rzeczypospolitej.

A czemu nie chcemy pieniędzy od Rosji?


Stąd też bierze się odwieczne pytanie: dlaczego Polska nie domaga się reparacji od Federacji Rosyjskiej, czyli bezpośredniego spadkobiercy ZSRR? Przecież te pieniądze właśnie tam trafiły. Skoro mieliśmy dostać 15 proc. z 10 mld dolarów, należało się nam 1,5 mld dolarów.

Ile byłoby to na "dzisiejsze pieniądze"? w tej chwili 1 dolar z 1945 roku odpowiada mniej więcej 18 dolarom. Związek Radziecki, a następnie Federacja Rosyjska, (gdybyśmy nie zrzekli się tych odszkodowań) byłyby nam winna 27 miliardów dolarów, nie licząc odsetek.

To oczywiście tak na "chłopski rozum", ale sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana.

Tak ją tłumaczy dr Piątkowski: – Roszczenie od ZSRR/Rosji dotyczy kwestii transferu reparacji, a nie samych reperacji. Reparacje wynikają ze skutków wojny i odpowiedzialności Niemiec za napaść i okupację. ZSRR/Rosja może odpowiadać z racji tego, iż nie przekazała całości należnych Polsce kwot, bądź system ich przekazywania był niesprawiedliwy (dostawy węglowe). Ale to jest inna podstawa faktyczna i prawna (kwestia wykonania umowy polsko–radzieckiej z 1945 roku), warto to moim zdaniem rozróżniać. To jest temat do dalszych badań. Wykonanie naszych rozliczeń z Rosją, a kwestia reparacji od Niemiec to dwie różne sprawy (oczywiście w jakiś sposób się łączą, ale tylko do pewnego stopnia).

Czemu Rosja nie płaci za to, co ukradła i zniszczyła?


To pytanie pojawia się dość często jako forma odpowiedzi na postulaty prawicy, żądającej wojennego zadośćuczynienia od Niemiec. I jest zasadne. Bo w końcu jesienią 1939 roku napadły na nas nie tylko Niemcy, ale i Związek Radziecki. Tu w zasadzie wszystkie kolejne rządy wykazywały się raczej obojętnością.

"Die Welt" przytacza opinię prezesa PiS, który w kuriozalny sposób miał tłumaczyć brak roszczeń wobec Rosji. "Rosja nie jest państwem prawa, dlatego roszczenia wobec tego kraju nie miałyby sensu" – miał powiedzieć Jarosław Kaczyński.

Warto też nadmienić, iż zdaniem publicysty tego pisma domaganie się reparacji od Niemców to polityczne paliwo do dzielenia Polaków, a na Rosję i tak wszyscy narzekają, więc nie ma po co się nią zajmować.

Coś ruszyło się w 2023 roku. Wtedy, jeszcze przed utratą władzy przez PiS, Arkadiusz Mularczyk pracował w MSZ i zapowiedział, iż powstanie raport dotyczący ewentualnych roszczeń od Rosji. Narzekał jednak, iż będą z tym problemy, bo po pierwsze wszystko jest w archiwach Kremla, a po drugie Rosjanie traktowali raportowanie z dużą dozą lekceważenia. Słowem: kradli i niszczyli, ale tego nie zapisywali.

Mularczyk zapowiedział, iż prace nad raportem o wysokości ewentualnych reparacji od Rosji potrwają 2-3 lata.

Wiosną 2023 roku przewodniczący Dumy Państwowej Wiaczesław Wołodin zasugerował Polsce zwrot terytoriów, które otrzymała po II wojnie światowej. Z kolei z MSZ Rosji wyszedł komunikat, iż sprawa odszkodowań dla Polski leży "w sferze politycznych urojeń".

Niemcy: sprawa jest zamknięta


Dodajmy jeszcze, iż po zjednoczeniu Niemiec w 1990 roku Polska ponownie zażądała reparacji. Była to odpowiedź na roszczenia zgłoszone przez niemieckie organizacje wypędzonych, żądające odszkodowań za mienie i grunty przejęte przez państwo polskie. Chodzi oczywiście o tzw. ziemie odzyskane, na których osiedlono Polaków.

Natomiast w 1992 roku została założona przez rządy Polski i Niemiec Fundacja "Polsko–Niemieckie Pojednanie". Zgromadziła ona środki na pomoc żyjącym jeszcze ofiarom represji i pracy przymusowej. Niemcy zapłacili polskim osobom ok. 4,7 mld zł. Podkreślili przy tym, iż nie były to żadne reparacje, ale "symboliczna pomoc humanitarna z Niemiec dla ofiar prześladowań hitlerowskich w Polsce". Temat zamknięty? Tak naprawdę nikt tego nie wie.

– Na ile kwestia reperacji od Niemiec jest rozstrzygnięta najlepiej ocenić Międzynarodowemu Trybunałowi Sprawiedliwości w Hadze, ale sprawa tam nie zawiśnie z uwagi na brak jurysdykcji Trybunału – mówi nam dr Piątkowski.

Dodajmy, iż Niemcy powołują się też na tzw. "Traktat 2+4" z 1990 roku. Podpisany m.in. przez Polskę dokument formalnie zamyka prawną kwestię II wojny światowej. Niemcy uważają, iż również kwestię reparacji.

– Prawo międzynarodowe to jedno, a stosunki międzynarodowe to drugie. choćby o ile założyć, iż sprawa reparacji jest dla prawa międzynarodowego rozstrzygnięta, to są jeszcze inne względy, na których bazują relacje pomiędzy państwami. Zawsze podkreślałem, iż kwestia reperacji to sprawa polskiego soft–power – przypomina dr Piątkowski.

Kalendarium reparacyjnej gorączki


Po słowach Kaczyńskiego w 2017 roku ruszyła dyskusja, która toczy się do dziś. Kolejni jego współpracownicy zajęli się powtarzaniem tez, iż Niemcy powinni Polsce zapłacić za zbrodnie i straty II wojny światowej. Poseł Adam Ołdakowski złożył w tej sprawie zapytanie do MSZ. W odpowiedzi ówczesny wiceminister spraw zagranicznych Marek Magierowski napisał, iż polskie władze w 1953 roku, a później jeszcze w roku 2004, zrzekły się roszczeń wobec Niemiec i od tego czasu nie nastąpiła żadna zmiana stanowiska rządu.

Tak rzeczywiście było. W 2004 roku rząd Marka Belki odpowiedział na sejmową uchwałę, która wzywała go do uzyskania reparacji wojennych. Rada Ministrów oświadczyła, iż Polska nie ma do tego podstaw prawych z powodu zrzeczenia się ich w czasach PRL. Zdaniem rządu nieuznanie ówczesnej decyzji polskich władz kwestionowałoby ciągłość Polski na arenie międzynarodowej.

Ta opinia została potwierdzona przez Annę Fotygę, która była minister spraw zagranicznych w rządzie PiS, kierowanym przez samego Jarosława Kaczyńskiego. Doktryna polskiego prawa międzynarodowego "nie pozostawia wątpliwości co do faktu zrzeczenia się przez Polskę reparacji od Niemiec" – napisała wówczas.

Dziś Fotyga rakiem wycofuje się z tamtych twierdzeń. Mówi, iż może coś podpisała, a może nie, iż ktoś jej coś podsunął i nie czytała dokładnie.

Wróćmy do roku 2017. Po słowach Magierowskiego do akcji wkroczył jego ówczesny szef Witold Waszczykowski i stwierdził, iż nic nie jest przesądzone. Sprawa się toczyła, politycy zaś prześcigali się w kwotach odszkodowań. Jedni twierdzili, iż powinniśmy domagać się biliona dolarów, inni, iż 25 bilionów złotych.

Do pracy wziął się poseł PiS Arkadiusz Mularczyk, który został namaszczony przez prezesa Kaczyńskiego na głównego speca od reparacji. Mularczyk w pocie czoła pracował kilka lat, by jesienią 2022 roku podsunąć raport Kaczyńskiemu. Ten ogłosił, iż kwota oczekiwanego odszkodowania wynosi ponad 1,3 bln euro, czyli, według ówczesnego kursu, około 6 bln 200 mld zł.

– To suma, która została przyjęta najbardziej ograniczoną konserwatywną metodą, można by ją bardzo zwiększyć – stwierdził prezes PiS.

W październiku 2022 roku minister spraw zagranicznych w rządzie PiS Zbigniew Rau podpisał notę dyplomatyczną do strony niemieckiej. Domagał się w niej m.in. odszkodowania za wojenne straty, oszacowanego dokładnie na 6 bilionów 220 miliardów 609 milionów złotych.

Trzy miesiące później Niemcy odpowiedzieli, iż sprawa reparacji i odszkodowań za straty wojenne pozostaje zamknięta, a rząd niemiecki nie zamierza podejmować negocjacji w tej sprawie.

Idź do oryginalnego materiału