Publiczność artysty przykuła uwagę mediów nie tylko dlatego, iż błyskawicznie wykupiła wszystkie bilety, ale także ze względu na skandale: część fanów wszczynała bójki z policją, a na trybunach pojawiła się flaga Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), w Polsce kojarzonej przede wszystkim z rzezią wołyńską. Reakcja władz była natychmiastowa. Premier Donald Tusk zapowiedział deportację kilkudziesięciu osób.
Nie był to jednak pierwszy występ Korża w stolicy. Już dzień wcześniej, 8 sierpnia, muzyk dał nielegalny koncert na terenach należących do PKP na warszawskiej Woli. Tamtejsi mieszkańcy skarżyli się na hałas i fajerwerki, a na miejsce skierowano kilkadziesiąt zastępów policji. Trudno się dziwić, iż cała sytua cja wzbudziła emocje mediów i polityków. Jeszcze zanim premier ogłosił działania służb, zawiadomienie do prokuratury złożył poseł Suwerennej Polski Dariusz Matecki. Jego komentarz na portalu X brzmiał jednoznacznie: – Macie siłę drzeć mordę na polskim stadionie z flagą ludobójców mordujących dzieci, a nie macie siły bronić własnej ojczyzny? Precz z Polski!
W podobnym tonie wypowiadał się europoseł PiS Dominik Tarczyński: – Wczoraj panowie z Ukrainy (w wieku poborowym) wybawili się na koncercie w Warszawie, a teraz czas wracać do domu, aby bronić swojego kraju. Jeszcze mocniej wyraził się polityk Konfederacji Konrad Berkowicz: – To mówicie, iż banderyzmu nie ma? A wczoraj po Stadionie Narodowym w Warszawie z flagą UPA to krasnal sobie biegał? Takie głosy mogłyby sugerować, iż sprawa wpisuje się w typowy podział – prawica oburza się, a lewica bagatelizuje. Jednak koncert Maksa Korża wymknął się tym schematom.
Na przemyślany komentarz zdobył się związany w tej chwili z TV Republika Cezary Gmyz, który napisał: – (…) Mierzi mnie hejt nakręcany na Ukraińców czy Białorusinów po koncercie na Narodowym. Ci, których znam osobiście, są porządnymi, zwykle ciężko pracującymi ludźmi. Gdyby nie oni, całe sektory usług, rolnictwa czy sadownictwa nie miałyby kim robić. Słowa te trafiają w punkt. Na co dzień patrzymy na migrantów z Ukrainy i Białorusi głównie przez pryzmat pracy – widzimy ich za kasą, przy zbiorach czy w firmach kurierskich. Rzadko dostrzegamy, iż to także ludzie z własną kulturą i złożoną tożsamością. Koncert Korża był momentem, w którym ten „ukryty świat” stał się widoczny. Media chętnie eksponowały przepychanki z policją i obecność kontrowersyjnych symboli, ale szok, którego doświadczyła opinia publiczna, byłby równie silny choćby bez tego – sam fakt wyprzedania Stadionu Narodowego przez artystę z Białorusi stał się dla wielu zaskoczeniem.
Na ten aspekt zwrócił uwagę dziennikarz Przemysław Gulda na łamach Wirtualnej Polski: – Polki i Polacy dziwią się więc dziś, iż Korzh wyprzedał stadion w Warszawie? Pewnie tak samo dziwią się mieszkańcy i mieszkanki Londynu, kiedy kolejne polskie gwiazdy, takie jak np. Kult czy Brodka, wypełniają tamtejsze kluby. Takie samo było zdziwienie w Nowym Jorku, gdy Budka Suflera zagrała w tamtejszej prestiżowej sali koncertowej Carnegie Hall.
Jeszcze dalej poszedł twórca filmów dokumentalnych Tomasz Piechal, pisząc na swoim blogu: – Wszystko to dzieje się jednak w zamkniętym obiegu migrantów, którzy trzymają więzi między sobą, ale ich ścieżki – poza sytuacjami formalnymi i służbowymi – nie tak często przecinają się z Polakami. I jest to zjawisko, które warte jest zastanowienia. Zwłaszcza iż widać, jakie emocje to wywołuje, jaki szok i fale negatywu. Tymczasem Polska po prostu przestała być krajem monoetnicznym i już takim po prostu nie będzie. To generować będzie duże emocje i będzie gigantycznym wyzwaniem, z którym trzeba się zmierzyć. Polska ma już swój drugi migrancki mikroświat i warto się mu przyglądać, postarać się go zrozumieć i nauczyć z nim żyć. Agresywne jego odrzucenie będzie tylko próbą zamknięcia oczu na rzeczywistość, która w najbliższych latach nie zniknie. I dobrze by było, gdybyśmy zastanowili się, jak ją urządzić, by nie skończyła się tylko wewnętrznymi konfliktami i złymi emocjami.
Piechal ujął w słowa to, co czuli prawdopodobnie także inni obserwatorzy. Polska – niepostrzeżenie, często wbrew własnym wyobrażeniom – przestała być krajem monoetnicznym. Pojawienie się drugiego, migranckiego mikroświata niesie nie tylko różnorodność, ale także poważne wyzwania: od napięć historycznych po nowe linie podziałów społecznych. I właśnie tutaj dochodzimy do paradoksu – od lat powtarzamy, iż nie możemy „popełnić błędów Francji”, ale w praktyce robimy dokładnie to samo. Akceptujemy obecność migrantów w sferze pracy, ale nie dopuszczamy ich do widzialności w kulturze i mediach. Czy ktoś potrafi wymienić ukraińskiego prezentera w polskiej telewizji? Albo program skierowany do ukraińskiej społeczności? Odpowiedź jest oczywista. Jeden z nielicznych wyjątków pojawił się w serialu Netfliksa „Idź przodem, bracie”, gdzie ukraińska aktorka zagrała jedną z głównych ról. Reakcja części widzów była symptomatyczna: – Na siłę tę Ukrainkę wpychacie, tak jakby Polek już nie było – pisano w komentarzach. To nie była tylko niechęć wobec jednej produkcji, ale dowód na głębsze przekonanie, iż migrantów można tolerować jako pracowników, ale nie jako równoprawnych uczestników życia społecznego.