Był wtorek, 4 kwietnia. chrześcijanie przygotowywali się do świąt, trwał na dobre Ramadan. Grupa funkcjonariuszy Straży Granicznej z Przemyśla wdarła się na teren uczelni w Wołominie. Na pierwszy ogień poszedł najstarszy z wyglądu funkcjonariusz.
– Straż Graniczna! Nie ruszać się! – krzyczał do przerażonych pracowników dziekanatu szkoły. Za nim do pomieszczenia wkroczyło 6 kolejnych mundurowych. Brawo! Element zaskoczenia jak z podręcznika. Tak jak uczyli na szkoleniu.
O tym jednak, iż szkoły wyższe mają zagwarantowaną Konstytucją autonomię, a wejście na teren uczelni wymaga uprzedniej zgody rektora, nie uczyli. Bo adekwatnie na co to? Jest klepnięte przez „proroka” postanowienie o zatrzymaniu rzeczy, to kiego grzyba chcecie?
Strażnicy po wylegitymowaniu pracowników uczelni przystępują do przeszukania. Wezwanie, zgodnie z Kodeksem, do dobrowolnego wydania rzeczy ich nie obchodzi. Oni mogą bez żadnego trybu. Tego nie było na szkoleniu, ale przykład idzie z góry.
Najważniejszy jest cel, a tym celem jest „zorganizowana grupa przestępcza popełniająca przestępstwa o charakterze imigracyjnym”.
Najstarszy wiekiem funkcjonariusz rozsiada się na kanapie w gabinecie rektora. Zaczyna swoją przemowę: co on by nie zrobił z obcokrajowcami. Palcem wskazuje na zdjęcie rektora z ambasadorem Arabii Saudyjskiej i chorągiewkę z flagą Arabii.
– He, he! Dostaliście to od nich? Do dziesiątego pokolenia tych arabusów bym deportował z Unii Europejskiej, bez dyskusji – peroruje.
Ekstra. Co jeszcze powiesz?
Funkcjonariusze kontynuują przeszukanie, odpychają od komputera pracownika dziekanatu. Zakazują wychodzenia z pomieszczeń pracownikom. Trwa to ponad dwie godziny, nie ma zgody na samodzielne wyjście do toalety, odbierania prywatnych telefonów.
Dowódca ekipy podchodzi do prorektora uczelni i krzyczy: – Nie takich jak ty zatrzymywałem!
Strażnicy robią kopie z dysków twardych uczelnianych i prywatnych komputerów, zabierają teczki osobowe studentów-cudzoziemców, prywatne notatki pracowników,
– Ci z Dorohuska (Placówka Straży Granicznej w Dorohusku), co prowadzili przed nami postępowanie, to cienkie Bolki – mówi szef umundurowanej zgrai – My znamy się na rzeczy- kontynuuje z dumą. Jest godzina 17.oo funkcjonariusze kończą swoje czynności.
– Jedziemy na Złote Tarasy – mówią podekscytowani i wsiadają do szarego busa. Od niektórych z nich wciąż czuć było jeszcze woń alkoholu wypitego pewnie poprzedniej nocy… Przypadków, takich jak ten, jest wiele, zdarzają się codziennie. To jedynie drobna ilustracja tego, czym stało się państwo polskie i jego organy za rządów PiS.
Radosław Barwin Zagórski
Autor jest prawnikiem, prorektorem Wyższej Szkoły Współpracy Międzynarodowej i Regionalnej im. Zygmunta Glogera w Wołominie.