Z Szymczyka kpili choćby Ukraińcy. A PiS go honorował

11 miesięcy temu
[Counter-Box id="1"]

Skończyła się kariera Jarosława Szymczyka. Słynnego przede wszystkim z tego, iż beztrosko odpalił w swoim gabinecie granatnik, który otrzymał od Ukraińców. Nie poniósł przy tym żadnych konsekwencji swojego czynu. Był bowiem zaufanym człowiekiem Mariusza Kamińskiego.

W Polsce media podporządkowane PiS robiły wszystko, by wyciszyć skandal. Niemniej jednak poza naszym granicami echo wystrzału rozniosło się dosyć daleko. Pisze zresztą o tym w swojej książce „Polska na wojnie” Zbigniew Parafianowicz.

– W połowie grudnia Szymczyk odpalił u siebie w gabinecie granatnik. To była broń, którą dostał w prezencie od Ukraińców. A Ukraińcy dostali ją chyba od Niemców. Żałośnie tłumaczył później, iż to miał być głośnik. Mariusz Kamiński go bronił. Bo co miał innego robić? Szymczyk nie był w tym wszystkim najważniejszy. Niestety stał się obiektem pogardy na Ukrainie. I to choćby nie dlatego, iż odpalił ten granatnik. Oni by to zrozumieli. Gorsze było tłumaczenie. Kreowanie się na ofiarę zamachu – mówi jeden z rozmówców dziennikarza z kręgów rządowych.

– Afera z Jarosławem Jakubem Szymczykiem jest niedoceniana. Żądanie od Ukraińców wyjaśnień i robienie zamieszania, jakby to miał być realny zamach, budziło u nich niesmak. Patrzyli na nas jak na frajerów – przekonuje z kolei oficer służb.

I trudno, by było inaczej. Nieudolny komendant policji nie dość iż nie odpowiadał za swój czyn prawnie, iż nie został zdymisjonowany to jeszcze PiS zadbał o to, by dostał sutą emeryturę.

Idź do oryginalnego materiału