W Prawie i Sprawiedliwości narasta konflikt, który jeszcze kilka miesięcy temu wydawał się nie do pomyślenia: otwarta, brutalna walka o miejsce Mateusza Morawieckiego w partyjnym szeregu. Były premier – niegdyś typowany na naturalnego sukcesora Jarosława Kaczyńskiego – dziś jest celem coraz bardziej zorganizowanej frakcji, która chce odsunąć go na boczny tor. I to frakcji, co znamienne, składającej się z ludzi, którzy niegdyś zawdzięczali mu polityczne awanse.
Według doniesień Onetu, trzonem antymorawieckiej grupy mają być Przemysław Czarnek, Patryk Jaki, Jacek Sasin i Tobiasz Bocheński. W kuluarach nazwano ich „maślarzami” – rzekomo od składających się zbyt słodkich komplementów wobec prezesa Kaczyńskiego – choć sami politycy stanowczo odrzucają istnienie takiego określenia. W praktyce jednak nazwa przylgnęła do środowiska, które coraz odważniej gra o marginalizację byłego premiera. A lista krytyków Morawieckiego jest dłuższa: Mariusz Błaszczak, Elżbieta Witek, Zbigniew Ziobro czy Beata Szydło również mają znajdować się po stronie „krytycznej”.
Atmosferę najlepiej oddaje komentarz jednego z działaczy cytowanego przez Onet:
– „Morawiecki ma teraz w partii bardzo zły czas. Na ostatnim PKP wyglądało to jak siła złego na jednego.”
„PKP”, czyli zebranie najważniejszych polityków ugrupowania, okazało się areną otwartego upokorzenia byłego szefa rządu. Relacje z posiedzenia są jednoznaczne: gdy przemawiał Przemysław Czarnek, Morawiecki demonstracyjnie wyszedł, „trzaskając drzwiami” – jak relacjonuje inny polityk znający kulisy spotkania.
Najostrzej – według informatorów – miał atakować Tobiasz Bocheński, w ostatnich miesiącach jeden z najbliższych współpracowników i zaufanych ludzi Jarosława Kaczyńskiego. Sam fakt, iż to właśnie Bocheński – polityk młodszego pokolenia – pozwala sobie na agresywny ton wobec niedawnego premiera, mówi wiele o zmieniającej się geografii partyjnej władzy.
Oczywiście w PiS są też tacy, którzy próbują łagodzić przekaz. Jeden z działaczy sprzyjających Morawieckiemu stwierdził, iż cała sprawa to „bzdura”, a były premier wyszedł ze spotkania, ponieważ… spieszył się na spotkanie z wyborcami we Wrześni. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż to wyjaśnienie z rodzaju tych, które dementuje się bardziej dla zasady niż z przekonania.
Sednem konfliktu nie są jednak personalia, ale przyszłość ugrupowania. Zwolennicy Morawieckiego od miesięcy przekonują, iż PiS musi przesunąć się w stronę centrum, aby odzyskać zdolność koalicyjną i względną normalność polityczną. To logika oparta na przekonaniu, iż radykalizacja prawicy oddaje pole Konfederacji i partiom narodowym, a nie poszerza elektoratu.
Tymczasem druga frakcja uważa odwrotnie. Widząc wzrost Konfederacji oraz aktywizację środowisk narodowych skupionych wokół Korony, politycy tacy jak Czarnek czy Sasin chcą, by PiS stał się bardziej „tożsamościowy”, bardziej narodowy, bardziej oparty na twardej prawicowej retoryce. Stąd ich złość na Morawieckiego, postrzeganego jako polityk „zbyt miękki”, „zbyt europejski”, „zbyt centrowy”.
Wewnętrzny konflikt zaostrzyło jeszcze jedno: marginalizacja Morawieckiego w pracach nad nowym programem partii. Według doniesień, w żadnym z 18 zespołów pracujących nad nową formułą PiS nie znalazło się miejsce dla byłego premiera. Dla polityka, który jeszcze chwilę temu uchodził za drugą osobę w państwie, to sygnał dosadny: jego era się kończy.
Dzisiejszy PiS jest partią w poszukiwaniu nowej tożsamości – ale szuka jej poprzez konflikt, upokorzenia i nieformalną walkę frakcyjną. W tym świecie Mateusz Morawiecki jest już bardziej problemem niż zasobem.
A skoro choćby ludzie, którzy jeszcze niedawno pozowali obok niego na partyjnych konwencjach, mówią dziś o „sile złego na jednego”, to pytanie nie brzmi już: czy odsuną Morawieckiego, ale kiedy i w jakiej formie to zrobią.

6 godzin temu






