Sondaże wyborcze przed kilkoma miesiącami, jak i te późniejsze, gdy stało się jasne, iż kandydatem PiS będzie Karol Nawrocki, dawały Rafałowi Trzaskowskiemu przewagę nad resztą stawki wynoszącą często kilkanaście punktów procentowych. Niezagrożone miało być także jego zwycięstwo w II turze. Co więc poszło nie tak? Niemal wszystko.
Powody wyborczej porażki podzielić można na te zawinione przez kandydata, jego sztab oraz stojące za nim środowisko polityczne, jak i te niezależne od przegranego.
Koalicja 15 października nie wie, dlaczego rządzi
Niezależnie od tego, co Rafał Trzaskowski zrobiłby w tej kampanii, co powiedział, obiecał i zapowiedział, nie byłby w stanie „odkleić się” od obozu rządzącego – jego skuteczności (lub jej braku) i tego, jak jest oceniany. Koalicja 15 października postępuje zaś, jakby nie miała świadomości, kto ją wybrał i dlaczego rządzi.
Obecny Sejm został wybrany przy rekordowej w historii III RP frekwencji, zaś do historii przejdą obrazki przedstawiające długie kolejki wyborców cierpliwie czekających na oddanie głosu przez godziny po zamknięciu lokali wyborczych. Niespotykana skala mobilizacji, która jeszcze długo się nie powtórzy, głosowała za zmianą, sprawczością, nową jakością i reformami w wielu dziedzinach.
Owe nadzieje spełzły na niczym. Rząd, oceniany podobnie źle jak ten Mateusza Morawieckiego tuż przed utratą władzy, nie potrafi stworzyć kompromisowych projektów ustaw w dziedzinach, które dzielą koalicjantów, jak i w tych, co do których panuje zgoda. Przejęte w grudniu 2023 roku media publiczne nie doczekały się reformy. Leży także polityka komunikacyjna rządu, nie jest prezentowane to, co udało się zrobić, a liderzy koalicji ze sobą nie rozmawiają. jeżeli koalicja nie zdołała położyć na stół prezydentowi Dudzie najważniejszych dla niej ustaw, to nie zapracowała sobie na przychylnego mieszkańca tzw. Dużego Pałacu.
Trzaskowskiemu nie pomogła też aktywność członków jego partii – Przemysława Witka z „cóż szkodzi obiecać”, Kingi Gajewskiej i ziemniaków w DPS, Witolda Zembaczyńskiego i jego występu podczas „debaty” w Republice i last but not least, Donalda Tuska w Polsacie News, zdenerwowanego, spiętego i powołującego się na słowa znanego z głośnych pomówień freak fightera Jacka Murańskiego. Wszystko to na przestrzeni kilku dni!
Co ze sztabem?
Wydawać by się mogło, iż kampania Rafała Trzaskowskiego pasowała do obrazu koalicji rządzącej, gdyż pozbawiona była wizji i programu. Więcej było zachęt do uśmiechów, krzyków o jedności i mówienia o rządach Trzaskowskiego w Warszawie niż prawdziwej treści i produktu, dla którego wyborcy staliby w kolejce przed lokalami wyborczymi do późnych godzin nocnych.
Znamienny był moment, kiedy Rafał Trzaskowski miał problem z odpowiedzią na pytanie Sławomira Mentzena podczas ich rozmowy u polityka Konfederacją w Toruniu, dotyczące tego, jakie ustawy są dla niego priorytetem i przyjęcie jakich ustaw będzie możliwe dzięki jego wygranej.
Tomasz Sekielski zdradził po wyborach, iż do sztabu kandydata KO, złożonego wyłącznie z polityków, zgłaszali się podczas kampanii eksperci chętni pomóc, także za darmo. W odpowiedzi słyszeli, iż nikt ze sztabu nie ma czasu się z nimi spotkać i mogą nagrać kilkuminutowy film z poradami.
Joanna Mucha z Polski 2050 zestawiła z kolei w mediach społecznościowych podejście do wyborów pomiędzy sztabami kandydatów PiS i KO. Wynika z niego, iż PiS podszedł do wyborów w sposób bardzo analityczny – najpierw, z pomocą badań, nakreślił cechy pożądanego kandydata, przeprowadził casting, następnie zaś uzależniono kierunek prowadzenia kampanii i poszczególne działania od wyników kolejnych przeprowadzanych analiz strategicznych. Inaczej miało być w przypadku sztabu Rafała Trzaskowskiego, którego członkowie własne wyczucie mieli stawiać powyżej analiz ekspertów.
Błędem sztabu KO okazało się także zorganizowanie debaty w Końskich, która w zamierzeniu miała „domknąć” polaryzację między dwoma największymi kandydatami, a w rzeczywistości pozwoliła „wypłynąć” i zyskać odrobinę tlenu pozostałym. Rafał Trzaskowski, mimo przygotowań, nie wypadł też na niej najlepiej, podobnie jak na większości debat z wyjątkiem tej organizowanej przez Super Express.
Kanał Zero i zero wątpliwości ze strony prawicy
Bardzo istotny wpływ na kształt kampanii wyborczej i wynik wyborów miał założony przez Krzysztofa Stanowskiego Kanał Zero, który w ostatnich tygodniach bił rekordy wyświetleń. Projekt ten z jednej strony wprowadził do polskich mediów nową jakość – długie, trwające około trzech godzin rozmowy z każdym z kandydatów, podczas których do studia dzwonić mogli widzowie oraz interesujące debaty dotyczące najważniejszych zagadnień.
Z drugiej jednak strony Kanał Zero stał się, głównie dzięki programom dwóch największych gwiazd kanału – Krzysztofa Stanowskiego i Roberta Mazurka, medium opozycyjnym i centroprawicowym. Ostrze krytyki oraz cięty humor kierowany jest tam najczęściej w rządzących, a potencjalne afery i problemy polityków opozycji są albo rozmydlane, albo przemilczane.
Biorąc pod uwagę wielomilionową oglądalność Kanału Zero oraz około 360 tysięcy głosów przewagi Karola Nawrockiego nad Rafałem Trzaskowskim na mecie prezydenckiego wyścigu, można wysnuć wniosek, iż internet mógł zmienić bieg tych wyborów.
Na wynik wielki wpływ miało także zachowanie kandydatów prawicy – Sławomira Mentzena oraz Grzegorza Brauna. Zdobyli łącznie około 20% głosów. Sam ten fakt nie jest jednak decydujący, a to, co z nim zrobili. Grzegorz Braun, mimo mocnych zastrzeżeń do polityki PiS w czasach epidemii covid-19 wprost poparł Karola Nawrockiego.
Nie wprost, ale de facto poparcia Karolowi Nawrockiego udzielił także Sławomir Mentzen. Zachęcał swoich wyborców z I tury do pójścia na wybory, mówiąc, iż nie widzi żadnego powodu, by głosować na Rafała Trzaskowskiego oraz przychylnie przedstawiając swoją rozmowę z Karolem Nawrockim w Toruniu poparł kandydata PiS, choćby mimo piwa wypitego z Trzaskowskim oraz Radosławem Sikorskim w swoim pubie.
Mało w tym tekście było odniesień do Karola Nawrockiego, jego cech, wad, potknięć i co najmniej kontrowersyjnej przeszłości. Z jednego powodu. Nie miały one większego znaczenia. PiS musiał wystawić kandydata, który nie zniechęci prawicowych wyborców spoza PiS i będzie mógł się odciąć od rządów partii Jarosława Kaczyńskiego. I zrobił to.