Nieważne, czy chcesz przekazać pieniądze znajomemu, zacząć subskrybować „New York Times” czy kupić skarpety dla babci, płacąc kartą kredytową, musisz w zamian dać cząstkę siebie: uiszczasz niewielką lub wysoką opłatę, ale zawsze oddajesz jakąś informację o swych upodobaniach, niekiedy poświęcasz własną uwagę, a najczęściej wyrażasz zgodę na dalsze zbieranie danych (a w konsekwencji manipulowanie) przez jakiegoś giganta Fintechu, z pomocą którego potwierdzisz w jego oczach, lub jemu podobnej instytucji, iż jesteś… sobą.
Witajcie w technofeudalizmie…
Wydawnictwu Glowbook dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.
Osobliwości
Odwieczny strach ludzkości przed jej własnymi technologicznymi tworami wyznacza centralny punkt najpopularniejszych hollywoodzkich produkcji. Filmy takie jak Terminator czy Matrix powielają obawy znane już we Frankensteinie Mary Shelley czy starożytnych eposach Hezjoda o Pandorze, w których jest ona konstruktem wykonanym przez Hefajstosa na zlecenie Zeusa w celu ukarania ludzkości za wykradzenie bogom ognia przez Prometeusza. Wszystkie te powieści, filmy oraz seriale łączy wspólny motyw osobliwości: moment, w którym maszyna, lub sieć maszyn, zyskuje świadomość. Gdy wówczas spoglądając na nas, na swoich twórców, i widzą naszą ułomność, przystępują do eksterminacji, zniewolenia albo przynajmniej bardzo uprzykrzają nam życie.
Problem z tego typu historiami polega na tym, iż skupiając się tak silnie na nieistniejącym zagrożeniu, osłabiają naszą czujność na jak najbardziej realne niebezpieczeństwo. Maszyny pokroju Alexy czy najnowocześniejsze
chatboty AI, na przykład ChatGPT, choćby nie zbliżają się do osobliwości. Mogą udawać, iż myślą, ale tak nie jest – i moim zdaniem nigdy nie będzie. Jednak choćby jeżeli są głupie jak but, ich wpływ może być wyniszczający, a władza nad nami nieograniczona.
Jakkolwiek na to spojrzeć, już teraz za stosunkowo niewielkie pieniądze można kupić zabójcze maszyny wyposażone w technologię rozpoznawania twarzy, a także umiejętność „samouczenia”, co w praktyce nadaje im autonomię (w przeciwieństwie do – na przykład – dronów, które z oddali muszą kontrolować ludzie). jeżeli te roboty są w stanie przedostać się do budynku i wybrać, kogo zlikwidować, a kogo oszczędzić, to jaka różnica, czy coś czują, czy nie?
Nie inaczej jest w przypadku Alexy i podobnych urządzeń. Nie ma żadnego znaczenia, czy są to jedynie bezmyślne gałęzie wyrastające z większej sieci przetwarzania danych, tylko sprawiające pozory inteligencji. Ani to, czy za motywacjami ich twórców stały ciekawość i chęć zysku, a nie złowieszczy plan podporządkowania ludzkości.
Jedyne co się liczy, to fakt, iż mają niewyobrażalną władzę nad wszystkim, co robimy – na polecenie już jak najbardziej realnej grupki ludzi.
W pewnym sensie to także jest osobliwość, choć znacznie uproszczona: „nasz” wynalazek staje się coraz bardziej niezależny i potężniejszy od nas i z wolna podporządkowuje nas swojej kontroli. Już od czasów rewolucji przemysłowej stworzone przez nas maszyny „żyły własnym życiem”: silniki parowe, wyszukiwarki internetowe czy aplikacje może i są bezwiednymi kreacjami, ale sprawiają, iż czujemy się, jak ujął to Marks, niczym „czarnoksiężnik, który nie może już opanować wywołanych przez się potęg podziemnych”[2].
Historie o buncie maszyn pomijają także fakt, iż osobliwości nie pojawiają się wyłącznie za sprawą technologii. lch nadejście muszą poprzedzić pewne społeczne i polityczne wydarzenia. W poprzedniej książce, którą zaadresowałem do twojej wnuczki[3], zastanawiałem się, co by było, gdyby James Watt wynalazł silnik parowy w starożytnym Egipcie:
„Mógł liczyć co najwyżej na to, iż władca Egiptu, oczarowany jego wynalazkiem, zabrałby maszynę do pałacu i wystawił na widok gości oraz podwładnych, ukazując w ten sposób siły twórcze drzemiące w jego imperium”.
Chcę przez to powiedzieć, iż silnik parowy odmienił świat, a nie skończył jako durnostojka na salonach jakiegoś władcy, za sprawą zmasowanego przejmowania gruntów wspólnych, które poprzedziło jego wynalezienie: grodzeń. Osobliwość znana nam dziś jako Wielka Transformacja – termin, którym Karl Polanyi określił narodziny społeczeństwa rynkowego na przełomie XIX i XX wieku – była pokłosiem takiego właśnie ciągu wydarzeń: grabież wspólnych gruntów możliwa dzięki przemocy ze strony państwa, a dopiero potem wynalezienie przez Watta przełomowego urządzenia.
Ostro i bez znieczulenia
– tak działamy od 2020 roku. Dziennikarstwo, które nie jest obojętne. Tygodnik Spraw Obywatelskich nagłaśnia nadużycia, edukuje i daje narzędzia do realnej, obywatelskiej zmiany.
Przekaż darowiznę i stań się naszym współwydawcą
Zaskakująco podobna sekwencja doprowadziła do pojawienia się kapitału w chmurze: najpierw, za przyzwoleniem polityków, została zagrabiona wspólna przestrzeń internetu, po czym nastąpiła seria zachwycających przełomów technologicznych: od wyszukiwarki Sergeya Brina (współtwórcy Google’a), aż po aktualny wysyp aplikacji opartych na sztucznej inteligencji. Podsumowując,
w czasie ostatnich 250 lat ludzkość miała do czynienia z dwiema osobliwościami. I w żadnym przypadku maszyny nie musiały zyskać świadomości. Warunkiem wstępnym były raczej grabież wspólnych dóbr, zaangażowana w nią klasa polityczna, a dopiero potem pojawienie się technologicznego przełomu.
Tak nastał Wiek Kapitału. I w identyczny sposób w tej chwili wykluwa się Wiek Kapitału w Chmurze. Prześledzenie jego pełnej historii pozwoli zrozumieć, jak kapitał w chmurze pozyskał swoją gigantyczną władzę.
[…]
Świat inny niż ten
Jednym z powodów, dla których nieustannie ponosimy porażki jako lewica, jest nasza niezdolność do udzielenia odpowiedzi na jedno fundamentalne pytanie, które kiedyś zadał mi w barze pewien jegomość, „torys z blokowiska”, jak sam się określił po tym, jak zobaczył, iż ma do czynienia z socjalistą: „Skoro tak ci się to wszystko nie podoba, to co innego proponujesz? Jak miałoby to wyglądać? Słucham uważnie Przekonaj mnie!”. choćby nie próbowałem. Nie ze względu na panujący w barze harmider, przez który nie słyszałem własnych myśli, ale dlatego, iż po prostu nie potrafiłem udzielić przekonującej odpowiedzi.
Pocieszał mnie jednak fakt, iż w tej niewiedzy pozostawali i świetniejsi ode mnie. Karol Marks, człowiek bynajmniej niepozbawiony pewności siebie oraz wyobraźni, nie wyszedł poza mgliste dywagacje nad kształtem socjalizmu i komunizmu, które miały wyprzeć imperium kapitału. Dlaczego? Swój brak konkretnej wizji socjalizmu Marks zasłonił sprytną wymówką: jego budowa wykracza poza możliwości intelektualistów z klasy średniej przesiadujących w salach British Library lub dyskutujących w swoich przytulnych salonach. Socjalizm miał się wykuwać w walce proletariatu o swoje interesy – tak przynajmniej twierdził Marks. Dziś wiemy już, dzięki socjaldemokratycznym eksperymentom Związku Radzieckiego i Europy Zachodniej, iż było to myślenie życzeniowe: oddolna budowa socjalizmu nie sprawdziła się w żadnym miejscu, nigdy. Co jednak miałem do stracenia? Wyjście z pomysłem budowy realnej utopii to cholernie trudne zadanie, a w dodatku niebezpieczne. Jednak jeżeli nie będę w stanie udzielić odpowiedzi na zadane mi w barze fundamentalne pytanie, to nakłonienie innych do odzyskania naszych umysłów, ciał i środowiska będzie z góry skazane na klęskę.
Kilka tygodni po mojej pogawędce w barze natrafiłem na recenzję mojej książki poświęconej temu, jak działa kapitalizm, a zaadresowanej do twojej wnuczki[16]. Spisał ją mój polityczny przeciwnik, ówczesny minister finansów Irlandii. Zaskoczył mnie kilkoma pochlebstwami pod adresem publikacji, ale, jak mogłem się spodziewać, z niechęcią odniósł się do proponowanej przeze mnie zmiany systemu: „Nawoływania autora do wprowadzenia »autentycznej demokracji«, a także kolektywnej własności technologii i środków produkcji nijak mają się do jego pochwał wobec przedsiębiorczości oraz podejmowania inicjatywy” – pisał. Ups, pomyślałem, tu mnie ma. Pora przestać się chować za własnymi tyradami i wyłożyć konkretny, przekonujący projekt alternatywnego systemu – taki, który połączy w sobie kolektywną własność środków produkcji, osobistą wolność, przestrzeń dla innowacyjnego myślenia i postępu technologicznego oraz, jakże inaczej, autentyczną demokrację.
Cel, jaki sobie postawiłem, był jasny, a zarazem śmiały:
musiałem wyjaśnić, w jaki sposób produkcja, dystrybucja, innowacje, użytkowanie ziemi, nieruchomości, pieniądz, ceny i mrowie innych rzeczy funkcjonowałyby w społeczeństwie o uspołecznionej ziemi i kapitale, w tym jego opartych na zasilanych sztuczną inteligencją algorytmach i skrytych w chmurze odmianach.
Musiałem objaśnić, w jaki sposób odbywałby się międzynarodowy przepływ handlu i pieniędzy. Czym byłaby demokracja i jakie funkcje by pełniła. Przyznam, iż kiedy siadałem do pisania, zdjęła mnie panika, a praca nad książką okazała się istną drogą przez mękę.
Jakoś po dwóch dniach byłem kompletnie wyczerpany. Każdy pomysł odnośnie do zarządzania firmami lub sposobu emisji pieniądza natychmiast rozbijał się o ścianę moich wątpliwości. Nijak nie potrafiłem posunąć się w pracy. I wówczas doznałem olśnienia. Co powinien zrobić autor, który nie zgadza się ze wszystkim, co pisze? Napisać powieść zaludnioną przez postacie reprezentujące różne punkty widzenia, które ścierały się o dominację w moim umyśle.
Ostatecznie ostała się trójka bohaterów. Eva, była bankierka z Wall Street, która miała taksować mój projekt z punktu widzenia liberałki, technofeudalizmu (z pewnością przypadłaby do gustu wspomnianemu irlandzkiemu ministrowi finansów). Iris, wnosząca do historii perspektywę marksistowsko-feministyczną emerytowana antropolożka, która na pewno stałaby się twoją faworytką. I wreszcie Costa, genialny technolog zawiedziony pracą dla big techu, mający wiedzę o kapitale w chmurze. Ale pozostała jeszcze jedna kwestia.
Facet z baru chciał wiedzieć, jak bardzo zmieni się jego życie w moim systemie, ale przy zachowaniu aktualnych warunków, czyli dostępnych technologii, zasobów ludzkich, wszelkich naszych niedoskonałości itd. Innymi słowy, nie wolno mi było wybiegać w przyszłość i bardziej zaawansowane technologie. Ani też zaludniać mojego alternatywne go systemu ludźmi doskonalszymi, mądrzejszymi lub milszymi niż ci, których można napotkać w barze albo patrząc w lustro w ubikacji. Mój projekt miał być pomyślany w taki sposób, aby móc go wprowadzić natychmiast. Jednak – jako iż jestem przekonany, iż historia ma znaczenie, a wszystko, co robimy, jest uzależnione od ścieżki, którą obrała, głupotą byłoby opisywać mój system funkcjonujący w 2020 roku – czy i kiedy miała się ukazać moja książka – bez wcześniejszego przybliżenia jego narodzin. Potrzebowałem przekonującej alternatywnej historii politycznej i społecznej rewolucji, do której doszło gdzieś w przeszłości. Jako moment rozwidlenia się historii alternatywnej z naszą linii czasu obrałem rok 2008. W mojej powieści zastanowiłem się, co by było, gdyby protesty i zamieszki, jakie wywołał tamten kryzys – ruchy pokroju Occupy Wall Street, hiszpański indignados, protesty na placu Syntagma w Grecji – odniosły sukces.
Nadal jednak zależało mi, aby wszystkie trzy postaci z mojej po wieści znajdowały się jedną nogą w linii historycznej znanej czytelnikowi – w naszej pokręconej technofeudalnej rzeczywistości – dzięki czemu mogłyby ocenić i poddać krytyce mój alternatywny system. Czy to w ogóle mogło się udać? Komuś, kto nigdy nie zetknął się z literaturą science fiction, taki pomysł może wydawać się niedorzeczny, ale spędziwszy część mojej młodości – jak doskonale wiesz – na pochłanianiu fantastyki naukowej, gdzie światy równoległe i tunele czasoprzestrzenne nie są niczym niezwykłym, podjąłem decyzję: w mojej powieści znajdą się dwie rzeczywistości równoległe. Pierwsza jest znana nam na co dzień i żyją w niej czytelnik, ja, Eva, Iris oraz Costa. Druga to alternatywna wersja naszego świata, w którym technofeudalizm wyparty przez bazujący na rozwoju technologicznym socjalizm. (W swojej książce określiłem go mianem anarchosyndykalizmu, ale prostszym terminem byłaby technodemokracja). Historia rozpoczyna się w momencie wynalezienia przez Costę portalu umożliwiającego wymianę wiadomości tekstowych, dzięki czemu postacie po jednej stronie mogą przekazać opis swojego świata mieszkańcom świata alternatywnego.
Odpowiedź, której udzieliłem facetowi w barze, ministrowi finansów Irlandii i którą powtórzyłbym każdemu, kto chce poznać alternatywę dla technofeudalizmu, zawarłem na kartach książki Another Now: Dispatches From an Alternative Point [17]. W kolejnych akapitach przedstawię jej esencję, pomijając spojrzenia z różnych perspektyw, spory i debaty prowadzone przez moich trzech bohaterów, w postaci pobieżnego oglądu mojej kontrpropozycji dla technofeudalizmu. Gotowy zanurzyć się w świat inny niż ten?
Demokratyzacja firm
Wyobraź sobie firmę, w której każdy pracownik zaraz po zatrudnieniu otrzymuje jedną akcję, tak jak student kartę biblioteczną po rozpoczęciu studiów. Ta akcja, której nie można sprzedać ani wydzierżawić, zapewnia każdemu pracownikowi jeden głos.
Wszystkie decyzje – zatrudnienie, awans, badania, rozwój produktu, wyznaczanie cen, strategia – są podejmowane wspólnie, a pracownicy głosują poprzez wewnętrzną sieć firmy, odgrywającą rolę stałego zgromadzenia akcjonariuszy. Równość udziałów nie oznacza jednak równości płac.
O wysokości płacy decyduje demokratyczny proces, w toku którego dochody firmy, po odliczeniu podatków, rozdzielane są między cztery obszary: stałe koszty zakładu (sprzęt, licencje, rachunki za media, spłata rent i odsetek), badania rozwojowe, płace kadry i wreszcie premie. Dystrybucja środków między te cztery sfery również zapada w drodze wspólnego głosowania, w którym każdy dysponuje jednym głosem.
Chcąc zwiększyć nakłady na jeden dział, należy równocześnie wystosować propozycję obniżenia ich w innych. Konkurencyjne propozycje trafiają pod głosowanie, a pracownicy-udziałowcy oceniają każdą z nich podczas cyfrowych zebrań. jeżeli żaden plan nie zdobędzie poparcia większości, następuje proces eliminacji. Projekty najrzadziej dostające się na szczyt listy preferencji są odrzucane, a glosy przechodzą na projekt z drugiego miejsca. Ten prosty algorytm powtarza się do momentu, aż jeden z planów biznesowych uzyska ponad połowę głosów.
Ustaliwszy, jakie kwoty trafią do poszczególnych sektorów firmy, przychodzi pora na podział podstawowej płacy po równo między wszystkich pracowników – od dopiero co zatrudnionych osób z biura lub personelu sprzątającego po czołowych projektantów oraz inżynierów. I tu dochodzimy do pytania: a w jaki sposób decyduje się o podziale premii? Głosowanie w tej kwestii przypomina nieco słynny Konkurs Piosenki Eurowizji, w którym każde z państw otrzymuje zestaw punktów do rozdysponowania pomiędzy inne kraje. Według podobnego schematu raz w roku każdy pracownik dostaje sto cyfrowych tokenów do rozdania między swoich współpracowników. Zamysł jest prosty: rozdzielasz tokeny między pracowników, którzy twoim zdaniem w największym stopniu przyczynili się do rozwoju firmy w mijającym roku. Po rozdysponowaniu wszystkich tokenów całkowita kwota przeznaczona na premie jest następnie rozdzielana między pracowników na podstawie liczby głosów, jaką otrzymali od współpracowników.
Spustoszenie, które w fundamentach technofeudalizmu wywołałoby zaprowadzenie takiego ładu korporacyjnego, można przyrównać do uderzenia meteorytu. W codziennych relacjach uwolniłoby to pracowników od tyranii pracującej wyłącznie na swój rachunek kadry kierowniczej, jednak zmiany strukturalne sięgałyby znacznie głębiej. Po pierwsze, zniknąłby związek między zyskami a płacami. Tym sposobem nie tylko wprowadziliśmy już wspólną własność, ale usunęliśmy najostrzejszy podział klasowy między dysponentami zysków lub rent a tymi, którzy dzierżawią im swój czas w zamian za płace. Pozbyliśmy się także rynku akcji – wyłącznie pracownik danej firmy może być właścicielem akcji, do tego jednej, której nie może sprzedać czy dzierżawić – przecinając żywotną więź łączącą spekulacje na rynkach finansowych oraz akcji. Jednym ruchem położyliśmy kres finansjalizacji i zniszczyliśmy fundusze typu private equity.
Prawdopodobnie nie będzie nam już potrzebna pomoc regulatorów, których zadaniem było szatkowanie wielkich korporacji, zanim te zdążą rozciągnąć monopol. Jako iż kolektywne podejmowanie decyzji nie jest zbyt praktyczne w przypadku firm powyżej pewnego rozmiaru – na przykład zatrudniających więcej niż pięćset osób – pracownicy-udziałowcy prawdopodobnie nie zdecydują się na tworzenie takich spółek, a w przypadku już istniejących konglomeratów zagłosują za rozbiciem ich na mniejsze firmy.
Większość znanych mi osób, w tym liczne roczniki studentów, których nauczałem, stawia znak równości między kapitalizmem, a rynkami. Socjalizm w ich opinii oznacza koniec cen jako środka mediacji między producentami i konsumentami. Nic bardziej mylnego.
Firmy kapitalistyczne to wyjęte spoza rynku strefy, gdzie w ramach nierynkowych procesów przejmuje się wartość dodaną pracowników, która następnie przekształca się w rentę, zysk lub odsetki.
Im większa ilość kapitału w chmurze, którym obraca, tym większą rentę pobiera od społeczeństwa, zmuszanego do funkcjonowania na przetrąconych rynkach.
Z kolei zdemokratyzowane firmy, o których piszę tu oraz w książce Another Now, lepiej współgrają ze sprawnie działającymi, opartymi na konkurencji rynkami, na których kształtują się wolne od klątwy renty i siły rynkowej skoncentrowanej w rękach garstki ceny. Innymi słowy, pozbywając się rynków pracy i akcji, a przez to kapitalistycznych firm, otwieramy ścieżkę ku prawdziwie konkurencyjnym rynkom produkcji oraz procesowi kształtowania cen, który napędza ducha przedsiębiorczości i innowacji, powszechnie łączonych, niewłaściwie, z kapitalizmem[18].
Co to wszystko oznaczałoby dla chmuralistów? Bezos, Zuckerberg, Musk oraz im podobni odkryliby, iż są właścicielami jednej akcji w „swojej” firmie, która zapewnia im jeden głos.
Do każdej pojedynczej kwestii i decyzji mających wpływ na politykę Amazona, Facebooka i Twittera czy Tesli musieliby przekonać większość swoich współpracowników, udziałowców o takiej samej pozycji jak oni. Kontrola nad zasobami kapitału w chmurze, w tym wszechpotężnymi algorytmami skrytymi w jego sercu, uległaby demokratyzacji, przynajmniej w ramach danej firmy. To oczywiście nie umniejszyłoby władzy, jaką kapitał w chmurze zapewnia – jego istota jako środka kształtowania ludzkich zachowań pozostałaby niewzruszona – przez co społeczeństwo potrzebowałoby dodatkowego zabezpieczenia przed nim.
Jedną z jego form byłaby Ustawa o odpowiedzialności społecznej zgodnie z którą każda korporacja byłaby oceniana według wskaźniku społecznej pożyteczności, sporządzanego przez panele złożone z losowych obywateli, pełniących funkcje podobne sędziom, wybieranych spośród szerokiego grona akcjonariuszy: klientów firmy, członków społeczności, na którą ma ona wpływ, itd. W sytuacji gdy wartość współczynnika spadłaby poniżej wyznaczonego poziomu, publiczne dochodzenie mogłoby doprowadzić choćby do jej wyrejestrowania. Drugim, bardziej licującym z ich przewiną, zabezpieczeniem społecznym byłby zakaz oferowania „darmowych” usług.
Na własnej skórze odczuliśmy skutki finansowania usług poprzez sprzedaż uwagi użytkowników zewnętrznym firmom.
Użytkownicy przemieniają się w pracujących w chmurze chłopów pańszczyźnianych, których działalność wzmacnia i reprodukuje kapitał w chmurze, co dalej zacieśnia pętlę krępującą nasze umysły i poczynania.
Zamiast tej iluzji darmowych usług w naszej alternatywnej rzeczywistości pojawi się platforma do mikrotransakcji, nazwijmy ją „Co ci chodzi po głowie”. Jej działanie jest zbliżone do modelu subskrypcji Netflixa, jednak opiera się na zasadzie powszechności świadczonych usług, znanej choćby z brytyjskiego National Health Service. Twórcy aplikacji, chcąc pozyskać nasze dane, musieliby za to zapłacić użytkownikom wyrażającym na to zgodę, chronionym przez Ustawę o prawach cyfrowych, zapewniającą nam prawo do wskazania, które dane i komu chcemy sprzedać. Mikrotransakcje wraz z Ustawą oprawach cyfrowych w praktyce położyłyby kres aktualnemu rynkowi opartemu na modelu pozyskiwania naszej uwagi. Równocześnie też każda osoba korzystająca z aplikacji płaciłaby jej twórcy za dostęp. Pojedyncze wpłaty byłyby niewielkie, ale w przypadku usług przyciągających ogromne rzesze użytkowników przynosiłyby duże wpływy. Czy to nie zamknęłoby ludziom dostępu do niektórych niezbędnych aplikacji, na które nie byłoby ich stać? Nie, gdyż w alternatywnym systemie pieniądz funkcjonowałby w inny sposób.
Demokratyzacja pieniądza
Wyobraź sobie, iż bank centralny otwiera każdemu darmowy cyfrowy portfel, czyli w praktyce darmowe konto bankowe.
Aby zachęcić do korzystania z niego, bank co miesiąc przelewa każdemu użytkownikowi zasiłek (lub też podstawową dywidendę), dzięki czemu powszechny dochód podstawowy staje się faktem. Na tym nie koniec, gdyż banki centralne będą płacić odsetki wszystkim osobom, które zdecydują się przenieść swoje pieniądze z kont oszczędnościowych w bankach prywatnych do nowych portfeli cyfrowych. Z czasem całe zastępy ludzi, może i wszyscy, zaczną przenosić oszczędności z banków komercyjnych do nowego cyfrowego systemu płatności i trzymania zaskórniaków. Czy to nie zmusi banków centralnych do emisji dużych ilości pieniędzy?
Tak, zasiłki będzie trzeba dodrukować, jednak nie w tempie przewyższającym ilości pieniędzy, jakie wychodziły z banków centralnych, począwszy od 2008 roku, celem ożywienia chwiejących się banków prywatnych[19]. Sumy na pozostałe wydatki zdążyły już zapewnić banki prywatne. Banki centralne po prostu nakłaniają ludzi do przeniesienia pieniędzy z niezbyt pewnych rachunków banków prywatnych do banków centralnych, gdzie depozyty będą bezpieczne. Gdy ludzie i firmy zaczną przeprowadzać transakcje z wykorzystaniem tego systemu, wszystkie pieniądze pozostaną na księgach rachunkowych banku centralnego i będą się przemieszczać jedynie między różnymi rachunkami, a bankierzy, ani i akcjonariusze nie zyskają dostępu do żadnych środków, którymi mogliby obracać.
W ten sposób banki centralne z posłusznych służących prywatnych bankierów przemienią się w coś na kształt monetarnych gruntów wspólnych. Nadzór nad ich operacjami, w tym ilością pieniędzy krążących w systemie oraz prywatnością transakcji, będzie sprawować Ława Nadzoru Finansowego, złożona z losowo wybieranych obywateli oraz ekspertów z różnych dziedzin.
A co z inwestycjami? W proponowanym systemie możesz pożyczyć swoje oszczędności start-upowi lub dobrze rozwiniętej firmie, ale nie możesz kupić kawałka żadnej firmy – akcje są bowiem rozdzielane zgodnie z zasadą jeden pracownik – jedna akcja. To, co możesz zrobić, to udzielić bezpośredniej pożyczki pokrywanej z twoich oszczędności,wykorzystując do tego swój cyfrowy portfel w banku centralnym lub pośrednika – najważniejsze znaczenie ma jednak następująca zasada: pośrednik nie może kreować pieniądza z niczego, tak jak robią to w tej chwili banki, udzielając pożyczek, ale musi przeprowadzić transakcję na podstawie istniejących funduszy istniejących ludzi oraz ich oszczędności.
Co zaś z podatkami? Jak pamiętasz, w naszym systemie są trzy rodzaje dochodu. Pierwszy to podstawowa dywidenda wypłacana obywatelom do ich cyfrowych portfeli przez banki centralne. Drugi – wynagrodzenia za pracę w zdemokratyzowanych firmach, składające się z podstawowej pensji oraz premii. I trzeci, czyli odsetki wypłacane właścicielom kont oszczędnościowych przez banki centralne lub prywatnych pośredników. Żadne z tych źródeł dochodów nie jest opodatkowane. Nie istnieją też podatki od sprzedaży, podatek VAT czy tym podobne. Jak zatem finansowane jest państwo? Poprzez sztywny podatek od wszystkich wpływów w wysokości 5 procent. Zauważ, iż jest to stały odsetek od całkowitego przychodu, nie zysków, co uniemożliwia stosowanie niezliczonych sztuczek księgowych i wrzucanie wszystkiego w koszty, aby obniżyć wartość dochodu, od którego będzie płacony podatek. Jedyne inne opłaty, jakie będą ściągane, przybiorą postać podatków od gruntów i nieruchomości komercyjnych, do czego jeszcze wrócę.
Jeśli chodzi o handel międzynarodowy i rozliczenia, nowy system finansowy gwarantowałby stały przepływ bogactwa do państw globalnego Południa, przy okazji hamując zaburzenia w międzynarodowym handlu i finansach prowadzące do rozrostu baniek i finansowych kryzysów. Mój pomysł zakłada, iż całkowity przepływ handlu i pieniędzy między obszarami o różnych walutach – dajmy na to Wielką Brytanią, Niemcami, Chinami i Stanami Zjednoczonymi – odbywałby się z wykorzystaniem nowej cyfrowej i międzynarodowej jednostki obrachunkowej, którą postanowiłem nazwać kosmos. jeżeli wyrażana w kosmosach wartość importu danego państwa przekracza jego eksport, to obciąża się je opłatą od nierównowagi handlowej, której wysokość jest uzależniona od rozmiaru deficytu handlowego. I w drugą stronę – jeżeli wartość eksportu przekracza wartość importu, ta sama taksa jest naliczana na podstawie nadwyżki handlowej. W ten sposób kładziemy kres merkantylistycznym zapędom jednego państwa, usilnie dążącego do bogacenia się kosztem państwa drugiego poprzez sprzedawanie mu dóbr o wyższej wartości w porównaniu z dobrami od niego importowanymi i udzielanie mu pożyczek na pokrycie tych zakupów – innymi słowy, praktyce leasingu finansów, która na stałe wpędza słabsze państwa w niewolę zadłużenia.
Z kolei w momencie gdy do danego państwa napływa zbyt dużo pieniędzy lub następuje ich gwałtowny wypływ, jego zdenominowane w kosmosach konto zostaje obciążone opłatą od nierównowagi bilansu płatniczego. Przez dekady państwa rozwijające się cierpiały za każdym razem, kiedy inwestorzy przesuwali „mądry” pieniądz [ang. smart money] do państw, w których wyczuwali potencjalny wzrost gospodarczy (np. do Korei Południowej, Tajlandii, niektórych państw Afryki), aby błyskawicznie wykupić ziemię i firmy, zanim ich ceny powędrują w górę. Gdy napływ pieniądza przemienił się w tsunami, ceny ziemi i spółek osiągały kosmiczne wartości, niwecząc tym samym nadzieje co do dynamiki wzrostu i pompując bańki. Wraz z ich nieuchronnym pęknięciem „mądry” pieniądz zaczynał wypływać z kraju znacznie szybciej, niż do niego trafiał, zostawiając za sobą zrujnowaną ludność oraz gospodarkę. Taksa od przepływu miałaby obłożyć te operacje spekulacyjne podatkiem, aby uchronić najsłabsze państwa przed szkodami, jakie w nich wywołują[20]. Zyski z obu obciążeń trafiałyby następnie do państw globalnego Południa w postaci bezpośrednich zielonych inwestycji.
System w myśl zasady „jeden pracownik – jedna akcja – jeden głos” niesie ze sobą rewolucyjne konsekwencje: kładzie kres rynkom akcji i pracy oraz imperium kapitału, demokratyzuje zakłady pracy i w naturalny sposób zmniejsza rozmiar korporacji.
Przebudowa zasad rachunkowości banków centralnych w kierunku powszechnego systemu płatności i oszczędnościowego wywrze nie mniej doniosłe skutki: banki prywatne przez cały czas będą działać, ale pozbawione roli pośrednika w płatnościach i depozytariusza naszych oszczędności utracą swoją przewagę. Z kolei podstawowa dywidenda kompletnie odmieni nasz sposób myślenia o pracy, czasie i wartości, zrzucając z nas ciężar moralnych rozterek towarzyszących harówce na utrzymanie. I wreszcie, waluta kosmos zaprowadzi równowagę w burzliwych przepływach dóbr i pieniędzy na całym świecie, uniemożliwiając czerpanie korzyści przez silniejsze gospodarki kosztem słabszych, a równocześnie będzie inwestowana w zielone rozwiązania w tych częściach globu, w których są najbardziej potrzebne.
Tak prezentują się fundamenty, na których można wznieść gospodarkę wolną od tyranii kapitału, a tym samym pozbawioną zasobów niezbędnych technofeudalizmowi do rozszerzenia swojej dominacji nad nami. przez cały czas nie rozwiązaliśmy jednak następującej kwestii: w jaki sposób wyzwolimy społeczeństwo spod tyranii renty – współczesnej odmiany czynszu dzierżawnego, który przetrwał klęskę zadaną feudalizmowi przez kapitalizm, oraz rent w chmurze, na których wspiera się techonfeudalizm?
Przestrzeń dla wszystkich zarówno w chmurze, jak i na ziemi
Kończysz parzyć kawę. Laptop prawie się załadował. Po krótkiej chwili siedzisz już z kubkiem w dłoni i przeglądasz poranne wiadomości na stronie internetowej prowadzonej przez lokalną bibliotekę. W pierwszej kolejności natrafiasz na informację o zbliżającym się lokalnym referendum, następnie czytasz o walce rdzennych mieszkańców Brazylii o odszkodowania za prowadzoną przez dziesięciolecia nielegalną wycinkę lasów, aż wreszcie dochodzisz do debaty zorganizowanej przez członków Ławy Nadzoru Monetarnego, dotyczącej tego, czy bank centralny powinien obniżyć stopy procentowe na kontach oszczędnościowych lub podnieść podstawową dywidendę. Jak na twój gust jest to zbyt sucha literatura, więc, omijając dział sportowy, klikasz na swoją ulubioną sekcję poświęconą archeologii, na bieżąco doniesieniami badaczy z całego świata. No, nareszcie coś z ikrą!
Przegląd informacji, a także towarzyszące im sekcje przygotował dla ciebie algorytm skalibrowany i doglądany przez lokalne centrum usług medialnych będące w posiadaniu miasta, którym zarządza grupa lokalnych mieszkańców wyłonionych w drodze losowania oraz wyborów. Gdy znudzi ci się aktualny przegląd informacji, przełączasz się na internetową mapę świata wypełnioną znacznikami skrywającymi inne lokalne ośrodki mediów publicznych, do których dostęp możesz uzyskać jednym kliknięciem.
Za każdym razem, kiedy korzystasz z ośrodka medialnego spoza twojej okolicy, z twojego konta w banku centralnym schodzi niewielka kwota, pomagająca finansować pożyteczną pracę ludzi zapewniających ci wgląd do ich świata. Żadnych reklam, żadnych algorytmów wpływających na zachowanie. W porównaniu z dywidendą podstawową wypłacaną co miesiąc przez bank centralny kwota, którą płacisz za dostęp do wiadomości, jest niewielka. Poza tym wiesz, iż postępujesz adekwatnie. Dzięki niej rozpościera się zarówno przed tobą, jak i przed resztą ludzi, cywilizacja. Zapewnia ci ona okno na świat, gdzie oddolnie budowane i rozsiane po całej planecie centra medialne robią wszystko aby zagwarantować ci „dobre, różnorodne i intrygujące informacje, wiedzę i szczyptę mądrości” – jak możesz wyczytać na stronie swego lokalnego dostawcy mediów.
Opróżniłeś kubek z kawą, pora iść do pracy. Otwierasz w swoim telefonie aplikację do podróży, także przygotowaną przez lokalnego dostawcę, a następnie wybierasz opcję „praca”. Natychmiast rozwija się lista z różnymi ofertami od kierowców, łącznie z informacją o najbliższym przystanku autobusowym lub tramwajowym. Z odrazą wspominasz czasy aplikacji takich jak Uber czy Lyft, tych lenn w chmurze wykorzystujących harówkę kierowców, aby przemienić ich w cyfrowy proletariat, oraz dane pasażerów, co czyni z nich chłopów pańszczyźnianych. Złe wspomnienia gwałtownie jednak pryskają, gdy przypominasz sobie, iż w tej chwili to pracujący na siebie kierowcy oraz pracownicy transportu publicznego kontrolują algorytmy – nie na odwrót. Wychodzisz zatem z domu żwawym krokiem, wiedząc, iż nie jesteś już na usługach firmy kapitalistycznej, będącej własnością niewidzialnej spółki fasadowej, widzącej w tobie coś na wzór robota i człowieka na przemiał. Życie przez cały czas pozostaje pasmem zmartwień, zwłaszcza gdy na dobre popsuliśmy klimat, ale przynajmniej praca nie jest już udręką dla duszy.
Już w pracy zaglądasz do aplikacji z głosowaniami dla pracowników-akcjonariuszy. W niektórych bierzesz udział, a inne pomijasz. jeżeli masz pomysł na usprawnienie pracy lub na nowy produkt, publikujesz go na wirtualnej tablicy ogłoszeniowej i czekasz, kto z twoich współpracowników chciałby ci w tym pomóc. jeżeli idea nie spotka się z żadnym odzewem, możesz ją dopracować i ponownie umieścić ogłoszenie. Oczywiście nie ma sytuacji idealnych. Ludzka natura zawsze znajdzie sposób, by schrzanić choćby najlepszy system, Twoi współpracownicy, jeżeli zbiorą większość, mogą zagłosować za tym, aby cię zwolnić. Jednak atmosfera w pracy zasadza się od dzisiaj na wspólnej odpowiedzialności, co zmniejsza stres i stwarza warunki do budowy wzajemnego szacunku.
Po drodze do domu, gdy taksówka opuszcza strefę handlową, wracasz myślami do smutnych czasów, gdy aby znaleźć miejsce do życia, ludzie musieli wybierać między kredytem hipotecznym a czynszem. Między życiem w szponach bankierów a tym zależnym od właścicieli mieszkań. Między zbójeckimi kwotami kredytu a rozbójniczym czynszem. W naszym świecie każdym regionem zarządza Stowarzyszenie Hrabstwa, nadzorujące podział ziemi na strefy handlowe i mieszkaniowe, dzięki czemu z czynszu pobieranego w tej pierwszej inwestuje się w budownictwo społeczne w strefie drugiej. Jak w przypadku innych gremiów, władze stowarzyszenia również są wybierane losowo – algorytm czuwa jedynie nad sprawiedliwą reprezentacją osób z różnych grup i społeczności. Dom przestał być źródłem ciągłego niepokoju, za to stał się miejscem, w którym można zapuścić korzenie na lata.
Niech twoja wyobraźnia podpowie ci resztę elementów życia w tej alternatywnej rzeczywistości, ja zaś naświetlę jej najważniejszy komponent: prawo własności ziemi oraz majątku, czyli najstarszego filaru zarówno feudalizmu jak i kapitalizmu, a także stosunków władzy.
Sposobem na pozyskiwanie czynszu w strefie handlowej jest mechanizm Stałego Ważenia Wartości Podnajmu (SWWP), skonstruowany tak, aby lokalna społeczność mogła pozyskać jak największe sumy z czynszu ze stref handlowych i zainwestować je w strefach mieszkaniowych. SWWP działa na podobnej zasadzie co sprawiedliwe dzielenie tortu między dwie osoby: jedna kroi, druga wybiera. W ten sam sposób SWWP bez przerwy prowadzi aukcję, na której konkurują ze sobą aktualni najemcy ze strefy handlowej z potencjalnymi najemcami.
Raz w roku, jako aktualny najemca w strefie handlowej, musisz się udać do SWWP i przedstawić wartość swojego biznesu na podstawie dwóch zasad. Po pierwsze, kwota czynszu, którą wyliczy SWWP, będzie stałą sumą w stosunku do zadeklarowanej przez ciebie wartości rynkowej biznesu – żadnych audytów, duszącej biurokracji, sporów czy agentów nieruchomości. Nieźle, co? A oto zasada numer dwa: każdy, w dowolnym momencie, może się zgłosić do SWWP, zaproponować wyższą wycenę i zająć twoje miejsce pół roku po otrzymaniu zgody. Druga zasada ma zagwarantować, iż przedstawisz prawdziwą i dokładną wycenę swojego biznesu. jeżeli podasz za wysoką kwotę, będziesz płacił zbyt wysoki czynsz. jeżeli zaniżysz szacunki, gwałtownie możesz pożałować decyzji – w momencie gdy ktoś zaproponuje wyższą, bliższą realnej wartości, kwotę, tracisz swoje miejsce.
Piękno systemu SWWP wypływa z faktu, iż stowarzyszenia w hrabstwach nie muszą narzucać wysokości czynszu w strefach handlowych. Do ich obowiązków w pierwszej kolejności należy decydowanie o tym, które grunty i budynki trafią do strefy handlowej, a które do mieszkalnej. jeżeli strefa mieszkalna zbytnio się rozrośnie, wówczas zabraknie im pieniędzy na prowadzenie w niej inwestycji. I na odwrót – poszerzanie strefy handlowej pozostawia mniej miejsca dla budownictwa społecznego i inwestycji dla mieszkańców. Kiedy członkowie stowarzyszenia uporają się z wyznaczeniem proporcji obu stref, czeka ich znacznie trudniejsze zadanie: przedstawienie kryteriów, zgodnie z którymi będą przydzielane pochodzące ze społecznych inwestycji mieszkania – również te najatrakcyjniejsze. I tu zaczynają się schody. najważniejsze znaczenie ma wówczas to, kto zasiada w ławach stowarzyszenia.
Wyłaniana w drodze wyborów rada Stowarzyszenia Hrabstwa wyprze tyranię właścicieli gruntów oraz systemy wyborcze dążące do utrwalania potężnych hierarchii władzy. Starożytni Ateńczycy dobrze o tym wiedzieli i zamiast wyborów wprowadzili losowania – odległym echem tego pomysłu są funkcjonujące na Zachodzie ławy przysięgłych. jeżeli cokolwiek miałoby przywrócić grunty wspólne w technologicznie zaawansowanym społeczeństwie, to najlepszym rozwiązaniem byłyby właśnie lokalne rady, w których skład wchodziliby losowo wybrani członkowie.
Tę samą zasadę można rozciągnąć ponad poziom lokalny i zastosować do rządów narodowych, gdzie podobną funkcję co lokalne rady pełniłaby ogólnopaństwowa Rada Obywateli. Złożona z wybieranych na chybił trafił mieszkańców z całego kraju służyłaby za pole doświadczalne dla pomysłów, kierunków polityki oraz praw.
Debaty prowadzone przez jej członków pomagałyby w pisaniu ustaw, nad którymi pochylałby się następnie parlament[21]. Tym sposobem lud ponownie zajmuje należne mu miejsce w demokracji.
Przypisy:
[2] K. Marks, Manifest Partii Komunistycznej, Warszawa 2007, s. 6.
[3] Zob. rozdział 6 w mojej pracy Talking to My Daughter: A Brief History of Cap1talism, Vintage 2019.
[16] Recenzja książki Talking to My Daughter Paschala Donohoe, opublikowana MH Times” 4 listopada 2017 roku
[17] Another Now: Dispatches From an Alternative Present, New York 2020.
[18] I tak samo bym odpowiedział wspomnianemu irlandzkiemu ministrowi finansów, którego zdaniem moja chęć pozbycia się rynków akcji oraz prywatnych inwestorów dysponujących kapitałem wynika z wrogości wobec inicjatywy przedsiębiorców i innowacyjności.
[19] W kwietniu 2023 roku, gdy piszę te słowa, mimo iż banki centralne zadeklarowały wstrzymanie dalszych dodruków pieniędzy celem walki z wielką inflacją, liczne Upadki banków zmusiły je do emisji miliardów płynących na pomoc. Jak objaśniłem w rozdziale 5, po 2008 roku pieniądze banków centralnych wypchnęły zyski kapitalistów z roli paliwa napędzającego cały system.
[20] Warto podkreślić, iż obie taksy są zbliżone do roli, jaką miała odgrywać Międzynarodowa Unia Clearingowa (w której odpowiednikiem kosmosu była waluta bancor zgodnie z zamysłem Johna Maynarda Keynesa, przedstawionym podczas konferencji w Bretton Woods w 1944 roku i wykuwania powojennego systemu finansowego – Stany Zjednoczone bezdyskusyjnie odrzuciły jednak ten projekt, gdyż w samym sercu międzynarodowego systemu finansowego miał stać dolar.
[21] Idea Rad Obywatelskich pracujących równolegle z parlamentem nie jest oczywiście moim wymysłem. Tego typu zgromadzenie pojawiło się choćby w Irlandii, pod postacią An Tionol Saoranach (My, Obywatele). Rada odegrała kluczową rolę w pracach nad prawem aborcyjnym oraz przygotowaniem referendum w tej sprawie, które następnie, za zgodą parlamentu, zorganizowano wśród mieszkańców Irlandii. O tym, jak zgromadzenie obywatelskie można wykorzystać do rządów w państwie, zob. D. Van Reybrouck, Against Elections: The Case for Democracy, New York 2016


3 godzin temu





