Mebel ten na własne oczy widziałem kilka razy. Stał w północnym skrzydle Pałacu Prezydenckiego za wielką przezroczystą ścianą z pleksiglasu. Spotykał się z nim każdy, kto przychodził na konferencje organizowane w tej części najważniejszego gmachu polskiego państwa. Ilekroć go widziałem – wstrząsały mną pytania: „Co ten cholerny klamot tutaj robi? Po co tu jest? Co on ma upamiętniać? Co – symbolizować?!”
Zajmował sporo miejsca, ale nie to było najważniejsze. Jego widok uderzał wspomnieniem strasznych osobników, którzy przy nim siedzieli. Skalą kłamstw, które przy nim padały. Rozmiarem spreparowanego przy nim oszustwa. I zawiedzionych nadziei dziesiątek milionów ludzi wierzących, iż zawierane przy nim ustalenia mają na celu dobro ich i dobro Polski.
Kto przy nim zasiadł prawie trzydzieści siedem lat temu? Zaproszenia wysyłał szef komunistycznego aparatu terroru. Kiedy odczytywał swe przemówienie otwierające obrady stałem przed telewizorem. Bezpośrednią transmisję śledziłem słuchając jego słów, wpatrując się w ekran. W ekran telewizora czarno – białego, ale widząc dzierżące białą kartkę ręce tego sowieckiego oprawcy miałem wrażenie, iż ścieka z nich jaskrawoczerwona krew.
Kto więc został zaproszony do okrągłego stołu? Większość stanowili jawni lub pół – jawni funkcjonariusze komunistycznego reżimu. Tymi pół – jawnymi byli ludzie władzy „oddelegowani na odcinek Kościoła”. Właściciele Polski Ludowej w swoich zasobach mieli takich zawsze. W pełnym spectrum – od krańcowo cynicznej agentury, przez „księży – patriotów” i kolaboranckie organizacje niby – katolickie po kreatury przez samych siebie i niektórych innych uważane za rzekomą „opozycję”. Przy okrągłym stole zasiadły też największe sławy. Problem jednak w tym, iż nie będące tymi, za kogo się podawały i z czego były znane. Najważniejszy z nich, uhonorowany Nagrodą Nobla przewodniczący Solidarności tak naprawdę nie był żadnym przywódcą, ale prowadzonym na esbeckiej smyczy najcenniejszym z aktywów sowieckiego namiestnictwa. Zasiadło też przy okrągłym stole kilka osób mimo iż powszechnie znanych to jednak – o tożsamości nie do końca jasnej. Im jednak więcej o ich rzeczywistej tożsamości się dziś dowiadujemy – tym bardziej wygląda ona ponuro. Znalazło się też przy okrągłym stole nie kilku, ale co najwyżej paru ludzi naprawdę dobrej woli i o celach jak najbardziej szlachetnych. Jedni – nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, co w tym cyklu obrad będzie zatwierdzane. Bo iż wszystko, co najważniejsze, ostatecznie ustalone zostało już wcześniej – to już przecież od dawna najoczywistsza oczywistość. Inni, mając świadomość całej potworności przerażającej „okrągłostołowej szopki dla gawiedzi”, zdecydowali się na ubrudzenie własnych rąk i życiorysów, by jednak cokolwiek dobrego dla ojczyzny zrobić. Jaki był tego efekt? Cóż… Raczej mizerny…
Obrady z późnej zimy i wiosny 1989 roku były najbardziej spektakularnym akordem tak zwanej ustrojowej transformacji. Kila lat później profesor Witold Kieżun zaczął pisać swą słynną książkę pt. „Patologie transformacji”. Znam ją i mimo, iż zawiera ona mnóstwo analiz rzetelnych i trafnych to jednak zasadniczą myśl zawartą w samym tytule tego dzieła uważam za całkowicie błędną. W moim przekonaniu patologii ustrojowej transformacji nie było – żadnych. To nie były żadne patologie – to był najoczywistszy i zamierzony – efekt. Taki, jak największa grabież polskiego majątku narodowego w całej polskiej historii (wyjąwszy lata wojen i okupacji). Największa fala migracji za granicę – „za chlebem” (znów – pominąwszy lata wojen). Największa (we wszystkich latach pokoju) trwająca dziesięciolecia operacja zwalczania polskiej świadomości narodowej, największa wojna wypowiedziana polskiej tożsamości, znajomości ojczystej historii i kultury. „Okrągły stół” to także stworzenie „świata na opak”, w którym bohaterowie strąceni zostali do roli potępionych nędzarzy a finansową elitę stanowić zaczęły hordy bandziorów utuczonych na grabieniu Polski. A nierzadko i na zabijaniu Polaków. Skutek kolejny to totalna niemożność dochodzenia sprawiedliwości w sprawach najbardziej ewidentnych i ukarania zbrodniarzy. Tych zbrodniarzy największych z największych. Czyli – skuteczne przetrącenie moralnego kręgosłupa narodu. Wszystko to nie są żadne „patologie transformacji”. To sama istota tej transformacji, którą przyklepano właśnie przy okrągłym stole. I choćby te tysiące kamienic Warszawy, Łodzi, Krakowa, przejmowane na podstawie rzekomych testamentów rzekomych właścicieli, których średni wiek w momencie ich spisywania wynosił 138 lat – to nie żadna „patologia transformacji”. To też jedna z bezliku najoczywistszych konsekwencji tego modelu ustrojowej transformacji, pod jakim się podpisano przy okrągłym stole.
Kilkanaście lat temu o tym, co wydarzyło się w roku 1989 rozmawiałem z jednym z moich pierwszych współpracowników z podziemia. Solidnie wykształcony ekonomista na gospodarce znający się jak mało kto, od dziesięcioleci pracujący w biznesie i zaczytujący się w analizach zaskoczył mnie pytaniem: „A pamiętasz tych z SB, którzy nas przesłuchiwali? Takich były tysiące. Chciałbyś wtedy stanąć do otwartej walki z tymi potworami, dla których wyrżnąć nasze rodziny byłoby mniej, niż splunąć?” Po chwili zastanowienia odpowiedziałem: „Zakładając, iż masz rację i iż uniknęliśmy dużego rozlewu krwi a po dziesięcioleciach choćby zaczęliśmy gospodarczo iść w górę – to przecież cały nasz ekonomiczny sukces nie jest owocem okrągłostołowej transformacji. On został osiągnięty POMIMO przyjętego wówczas modelu transformacji. I czy w ogóle powinniśmy mówić o jakimkolwiek sukcesie, jeżeli Polska sunie dziś w kierunku utraty swej państwowości? Czy nie utracimy jej? Czy wepchnięta na okrągłostołową ścieżkę transformacji Polska – ocaleje? Czy zachowa – niepodległość?” Na te pytanie mój przyjaciel – ekonomista tylko pokiwał ze zrozumieniem głową. Co znaczyło: „Nie wiem. Być może – nie…” A dziś, właśnie w następstwie przyjętego przy okrągłym stole modelu transformacji, utraty niepodległości jesteśmy już bardzo blisko…
Daleki jestem od skłonności mistycznych, ale są przedmioty i miejsca, których wrogą człowiekowi aurę odczuwam zawsze bardzo wyraźnie. Wstrząsa mną ona w katowniach takich, jak więzienie przy Rakowieckiej. Albo jak grób komendanta wrocławskiego Gestapo, pielęgnowany dziś jako „pamiątka dawnego Breslau”. Taką samą upiorną aurę odczuwałem zawsze przy owym „historycznym okrągłym stole”. Tym, przy którym wykuwała się bezkarność oprawców, przy którym dla prosowieckiej nomenklatury uruchamiano trampolinę do listy pięciuset najbogatszych (bo najobficiej bezkarnie nakradzionych) obywateli naszego kraju. Tym, przy którym padały deklaracje tak oszczercze jak ta o „sądownictwie, które samo się oczyści”.
Dobrze, iż prezydent Karol Nawrocki wreszcie wyrzuca z jakże dla Polski ważnego miejsce ten upiorny, wstrętny, złowróżbny i przeklęty mebel. Niech wraz z nim idą precz wszystkie związane z nim upiory!
Artur Adamski

2 dni temu











