Przemysław Czarnek, były minister edukacji i nauki, a w tej chwili poseł Prawa i Sprawiedliwości, nie przestaje zaskakiwać swoimi publicznymi wystąpieniami.
Jego ostatnie wypowiedzi, w których sugeruje konieczność „tłumnego przybycia milionami na ulice Warszawy 6 sierpnia” oraz snuje wizje rzekomych planów politycznych Platformy Obywatelskiej, budzą nie tylko zdumienie, ale i głęboki niepokój. Co mu się w głowie roi? Czy to przejaw politycznej strategii, czy raczej niebezpieczne flirtowanie z teoriami spiskowymi, które mogą destabilizować i tak już spolaryzowane społeczeństwo?
W programie „Bez Cenzury” na antenie Telewizji wPolsce24 Czarnek został zapytany, czy działania PO w sprawie wyborów prezydenckich to „szaleństwo, szajba, czy jakiś plan?”. Jego odpowiedź była równie kuriozalna, co niejasna: „Trzeba mieć szajbę, żeby taki plan polityczny wymyślić. A on jest bardzo prosty, ponieważ worki z głosami dzisiaj są w dyspozycji wyborczych urzędników gminnych, czyli w rękach włodarzy miast i gmin…”. Te słowa, choć wypowiedziane z pewnością siebie, są nie tylko mgliste, ale i niebezpieczne. Sugerowanie, iż lokalni urzędnicy, którzy od lat organizują wybory w Polsce, mogliby manipulować procesem wyborczym, jest niepoparte żadnymi dowodami i wpisuje się w retorykę podważania demokratycznych instytucji.
Czarnek, jako profesor prawa, powinien zdawać sobie sprawę z wagi swoich słów. Zamiast tego wybiera drogę populistycznych haseł, które mają mobilizować elektorat PiS poprzez strach i nieufność. Jego wezwanie do „milionowego marszu” na Warszawę 6 sierpnia brzmi jak próba podsycania atmosfery konfrontacji. Czy naprawdę wierzy, iż taki tłum na ulicach stolicy powstrzyma bliżej nieokreślone „absurdalne pomysły”? A może to jedynie cyniczna gra, mająca na celu utrzymanie politycznej mobilizacji sympatyków partii w obliczu malejącego poparcia?
Jako były minister edukacji Czarnek zasłynął kontrowersyjnymi reformami, które polaryzowały środowisko nauczycieli, uczniów i rodziców. Jego wypowiedzi o „ideologii LGBT” czy „seksualizacji dzieci” wywoływały burze w debacie publicznej, a teraz wydaje się, iż przenosi tę samą strategię na grunt wyborczy. Zamiast merytorycznej krytyki działań rządu, oferuje retorykę strachu, która nie wnosi nic konstruktywnego do debaty. Co więcej, jego insynuacje o „szajbie” i „planach politycznych” PO są nie tylko pozbawione konkretów, ale też niebezpiecznie zbliżają się do narracji, która w innych krajach prowadziła do podważania wyników wyborów i społecznych niepokojów.
Pytanie, które nasuwa się samo: co kieruje Przemysławem Czarnkiem? Czy to autentyczna troska o demokrację, czy raczej desperacka próba pozostania w centrum uwagi? Jego słowa o „szeroko otwartych oczach dookoła głowy” brzmią jak wezwanie do paranoi, a nie do obywatelskiej odpowiedzialności. Polska scena polityczna potrzebuje liderów, którzy budują zaufanie do instytucji, a nie sieją niepokój i chaos. Czarnek, zamiast inspirować do dialogu, wybiera drogę konfrontacji, która może prowadzić do dalszego podziału społeczeństwa.
Podsumowując, ostatnie wypowiedzi Przemysława Czarnka to nie tylko przykład politycznej nieodpowiedzialności, ale i dowód na to, iż w jego retoryce brakuje miejsca na merytorykę. Zamiast konkretnych propozycji czy dowodów, oferuje strach, insynuacje i wezwania do ulicznych protestów. Panie pośle, co się panu w głowie roi? Czy naprawdę wierzy pan, iż takie działania służą Polsce, czy może chodzi jedynie o polityczne przetrwanie? Społeczeństwo zasługuje na więcej niż teorie spiskowe i populistyczne hasła. Czas na refleksję i powrót do odpowiedzialnej polityki.