Kiedy wielkomiejska husaria przypala skrzydła w ogniu patriotyzmu, galopując w myślach ponad zadymionym niebem walczącej Ukrainy, a grają jej surmy zbrojne, grają jej surmy złote na zwycięstwo, na ochotę; tak polskiemu rolnikowi przypadła ta niewdzięczna rola miejscowego agenta Putina, któremu zaszumiało kłosów pole na tęsknotę, na niedolę...
Ukraina jest bardzo istotną pozycją w polskim budżecie, gdyż 2 procent polskiego PKB, czyli 50 mld złotych, zostało już przeznaczone dla braterskiego sąsiada. Czy zatem upadek polskiej produkcji rolnej będzie jakimś kosztem nadzwyczajnym, takim przekraczającym zawartość polskiego portfela?
Ukraina jest w stanie zalać zbożem całą Europę, a więc polskie rolnictwo nie ma w rywalizacji gospodarczej z Ukrainą żadnych szans. Zmierzch polskiej wsi, składającej się w dużej mierze z niedużych i średnich gospodarstw wielopokoleniowych, jest obserwowalny od wielu lat. Zatem, Ukraina tylko sprawi, iż ten proces będzie postępował o wiele szybciej. Dopłaty z EU i z funduszów rządowych tej progresywnej degeneracji nie powstrzymają. Jakiekolwiek bodźce na rozwój produkcji, poprawę jakości ziemi, inwestycje zanikną. Niszczenie wiejskiego źródła utrzymania, lokalnej struktury i handlu, wyśle rolników do miasta w poszukiwaniu pracy. Nie tylko rolnicy uprawiający zboża muszą rozważyć w swoich planach taką wizję przyszłości. Już teraz polscy sadownicy myślą z przerażeniem, iż nikt nie będzie skupował od nich owoców, bo pośrednicy i handlarze zaopatrzyli polskie chłodnie w ukraińskie owoce na co najmniej dwa lata. Podobny problem mają polscy hodowcy drobiu i producenci kurzych jaj, doskonale wiedząc o ogromnych ilościach kurczaków i jaj wwożonych bez ograniczeń z Ukrainy przez polską granicę. Identycznie mają się sprawy z polskim miodem, mlekiem, produkcją roślin oleistych.
W ferworze nagłej wojny rosyjsko-ukraińskiej, problem związany z wkroczeniem Ukrainy do Unii, a przede wszystkim perspektywa zalania ukraińskimi produktami miejscowych rynków była do tej pory traktowana jako sprawa podrzędna, albo też zupełnie przeoczona. A przecież to, co dzieje się już teraz na polskim rynku, daje tylko delikatny przedsmak tego, co będzie działo się później, kiedy Ukraina stanie się już pełnoprawnym członkiem EU. A wtedy, to znaczy po wygranej wojnie, kiedy nie będzie już Ukraina zależna od polskiej pomocy, stanie się zdecydowanie mniej skłonna do okazywania wdzięczności. Ku zaskoczeniu, już teraz, nie będąc jeszcze pełnoprawnym członkiem, Ukraina podnosi głos i domaga się swoich praw unijnych, nadaje ton negocjacjom, a rozmawia nie z bratnią Polską ale bezpośrednio z urzędnikami europejskimi.
Wołodymyr Zelensky, jak podała Ukraińska Prawda,* omówił sytuację związaną z zakazem importu ukraińskich produktów rolnych do niektórych państw UE bezpośrednio z przewodniczącym Rady Europejskiej Charlesem Michelem. Zelensky uznał wszelkie ograniczenia w wolnym handlu za sztuczne i nielegalne, skarżył się na nieprzestrzeganie przez niektórych członków EU unijnych praw. A sam fakt okazanej dzisiaj chęci przedłużenia bezcłowego eksportu z Ukrainy do EU na następny rok, za czym opowiedziała się też Polska, Zeleneskiemu nie wystarcza: "Najlepszym rozwiązaniem byłoby kontynuowanie bezcłowego handlu przez czas nieograniczony. Taka decyzja jest korzystna dla Ukrainy i kilku sąsiednich państw członkowskich UE, które już teraz mają znaczące przewagi konkurencyjne dzięki wzrostowi ukraińskiego eksportu, a ich ludność otrzymuje dostęp do tanich i wysokiej jakości ukraińskich produktów” – powiedział Zelensky. Oczywiście należy tę wypowiedź skorygować: To prawda, iż jest to najlepsze rozwiązanie problemu ale tylko i wyłącznie dla Ukrainy. Otwarte granice pozwalają na niczym nieograniczony zalew ukraińskich produktów, które jednak są albo niskiej jakości albo też nie nadają się do spożycia. Te produkty są kupowane przez handlarzy tanio, a polscy konsumenci jeszcze nie znają gospodarczych i zdrowotnych implikacji zlania rynku produkcją ukraińską. Jedyną konsekwencję, którą można przewidzieć już teraz z dokładną precyzją, jest nadchodzący upadek polskiego rolnictwa.
Polscy rolnicy są w położeniu bardzo trudnym, ponieważ ukraińscy oligarchowie agrobiznesu, wspierani przez potężne lobby oraz żądnych zysku handlarzy, mają w oczach świata moralne pierwszeństwo. Chętnie też podjęliby się roli strażników praworządności w Unii i obrońców tak dla nich korzystnych zasad wolnego handlu. Wchodzą tu też w grę bardzo silne atuty pieniężne, ukryte dla niepoznaki pod maską ofiary wojny.
Wyjątkowy niesmak pozostawia w czytelniku forma w jakiej się pisze o protestujących polskich rolnikach w ukraińskich mediach. Osoba nie znająca polskich realiów pomyślałby, iż broniąca się przed bankructwem polska wieś jest siedliskiem agentów Putina. Przypuszczalnie, w tworzeniu tego fałszywego obrazu, brały aktywny udział najbardziej intensywnie działające medialne ośrodki ukraińskiej propagandy w Polsce. Tym bardziej jest to przykre, iż te właśnie polskie media oddane są bez reszty polityce rządu.