Wściekły ton, niewygodne fakty. Kaczyński pod presją własnych obietnic

3 godzin temu
Zdjęcie: Kaczyński


Jarosław Kaczyński od lat budował polityczną mitologię swojej formacji na dwóch filarach: moralnej wyższości nad przeciwnikami oraz rzekomej determinacji w walce z „układami”. To był fundament tożsamości Prawa i Sprawiedliwości — partii, która obiecała, iż „stanie po stronie zwykłych ludzi”, a państwowe instytucje oczyści z koterii i nadużyć. Tymczasem historia działki pod CPK w Zabłotni wydaje się bolesnym testem tej narracji. I jest to test, który lider PiS zdaje z trudem.

Podczas Forum w Krynicy 2025 Kaczyński został zapytany o sprawę sprzedaży 160 hektarów ziemi, których wartość — po zmianie planu zagospodarowania z rolniczego na inwestycyjny — może wzrosnąć z 23 mln zł do choćby 400 mln. Zamiast chłodnej analizy usłyszeliśmy znaną, ale coraz mniej przekonującą śpiewkę: „Cała reszta to jest po prostu oszukańcza propaganda, taka obrzydliwa, ale charakterystyczna dla PO, bo to obrzydliwa partia.”

To już nie defensywa — to wyraz politycznego wyczerpania. Gdy nie ma odpowiedzi, pozostaje inwektywa. Kaczyński twierdzi, iż działka „nie była strategiczna”, ale trudno pogodzić ten argument z planami CPK, który miał być sztandarowym projektem cywilizacyjnym prawicy. jeżeli teren przeznaczony pod kolej dużych prędkości nie jest strategiczny, to co nim jest?

Równocześnie PiS w pośpiechu zawiesił odpowiedzialnych urzędników, w tym byłego ministra rolnictwa Roberta Telusa i jego zastępcę. Co więcej, partia powołała specjalny zespół „do zbadania sprawy”, na którego czele stanęła Elżbieta Witek. Taki ruch — niemal teatralny — ma pokazać inicjatywę, ale trudno traktować go jako gest transparentności. To raczej paniczne budowanie wersji wydarzeń, zanim zrobią to prokuratura i opinia publiczna.

W międzyczasie KOWR ogłosił, iż skorzysta z prawa odkupu gruntu po cenie z 2023 r. To ruch tak szybki, iż sam w sobie ujawnia świadomość ryzyka politycznego. Gdyby sprawa była równie błaha, jak sugeruje prezes PiS, państwowe instytucje nie działałyby w trybie alarmowym.

Afera Zabłotnia nie jest więc incydentem, ale symptomem kultury władzy, która przez lata myliła lojalność z bezkarnością. Długotrwałe rządzenie doprowadziło do erozji standardów i wiary, iż „swoim wolno więcej”. CPK miało być symbolem nowoczesnej Polski — wyszedł obraz chaosu, nieprzejrzystości i politycznej protekcji.

Kaczyński mógł potraktować tę aferę jako moment autorefleksji. Zamiast tego ponownie uderzył w opozycję — mimo iż to właśnie jego ugrupowanie nadzorowało proces sprzedaży ziemi, a decyzje zapadły tuż przed zmianą władzy. W retoryce prezesa wciąż pojawia się obraz świata, w którym winni są zawsze inni: media, przeciwnicy, „układy”, a teraz choćby procedury, które jego partia sama tworzyła.

Problem polega na tym, iż ta opowieść traci publiczność. Dziś dla wielu obserwatorów polityki słowa o „oszukańczej propagandzie” brzmią jak echo przeszłości, a nie diagnoza teraźniejszości. Obywatele oczekują faktów, nie oburzenia; wyjaśnienia — nie pogardy. Władza, która przez lata domagała się bezwzględnej rozliczalności innych, dziś potyka się o własne standardy.

W tle tej historii stoi większa lekcja. Kaczyński zawsze powtarzał, iż „nie będzie świętych krów”. Dziś pytanie brzmi, czy dotyczy to również świata, który sam stworzył. Bo jeżeli afera Zabłotnia czegoś uczy, to tego, iż każde państwo w końcu trafia na moment, w którym deklaracje muszą się zderzyć z praktyką. A wtedy polityczna moralność jest weryfikowana nie w studiu telewizyjnym, ale w świetle twardych liczb, dat i dokumentów.

Zamiast kontrolować narrację, Kaczyński musi ją teraz gonić. A to dla polityka jego formatu najboleśniejsza kara — i znak, iż epoka prostych oskarżeń jako strategii obrony zaczyna się kończyć.

Idź do oryginalnego materiału