Gdyby Hegel trzymał się swoich zasadniczych obowiązków uczonego na katedrze berlińskiego uniwersytetu, to może dzisiaj lepiej byśmy go wspominali. Niestety nasz bohater postanowił zbudować oparty na arbitralnych założeniach i banalnych uproszczeniach system filozoficzny, obejmujący całość wszechświata i dziejów, którego ostatecznym wnioskiem było uznanie moralnej zasadności deptania przez siłę i potęgę ludzi słabszych i bezbronnych.
Gdyby istniało jakieś stowarzyszenie już aktualnie praktykujących oraz aspirujących dyktatorów, tyranów i krzywdzicieli narodów, i gdyby owo stowarzyszenie zwróciło się do najbardziej tęgich umysłów tego świata ze zleceniem stworzenia kompletnej, błyskotliwej i nieznoszącej logicznego sprzeciwu obudowy filozoficznej dla ich polityki odzierania ludzi z wolności i człowieczeństwa, to… byłoby to marnowanie środków. Byłyby to niepotrzebnie wydane pieniądze i trud zbyteczny, ponieważ system filozoficzny stanowiący pochwałę dyktatury, brutalnej bezwzględności oraz ignorowania ofiar już istnieje i jest gotowy do zastosowania. Do życia w świecie idei powołał go nie kto inny jak Georg Wilhelm Friedrich Hegel.
Niemiecki filozof nie zapisał się w historii tylko negatywnie. Bywa całkiem słusznie choćby podziwiany za rewolucyjny wkład w metodykę badań historycznych. Jest ojcem historii instytucji, wiele uczynił dla rozwoju historii idei. To z jego inspiracji podejście do historii odeszło od logiki prowadzenia kronik ku poszukiwaniom powiązań pomiędzy procesami i zdarzeniami, ku odkrywaniu prawideł. Gdyby Hegel trzymał się swoich zasadniczych obowiązków uczonego na katedrze berlińskiego uniwersytetu (którą otrzymał w dobie szeroko zakrojonej cenzury badań naukowych jako oczywisty pieszczoch pruskiej korony), to może dzisiaj lepiej byśmy go wspominali. Niestety nasz bohater postanowił zbudować oparty na arbitralnych założeniach i banalnych uproszczeniach system filozoficzny, obejmujący całość wszechświata i dziejów, którego ostatecznym wnioskiem było uznanie moralnej zasadności deptania przez siłę i potęgę ludzi słabszych i bezbronnych.
Na początku jest dialektyka. Adekwatnie skomentowana została ona w kultowym filmie „Rejs”, gdy rozmawiający o niej bohaterowie z każdym słowem zanurzają się głębiej w toni rzeki, będącej alegorią odmętów Heglowskiego umysłu. Jest więc w naszej głowie jakaś idea, czyli teza. Potem zderza się ona z częściowo jej przeczącą drugą ideą, w tym układzie antytezą. W efekcie powstaje synteza, czyli pierwsza idea ewentualnie jakoś zmodyfikowana przez „spór” z tezą drugą. I słusznie, tak prawdopodobnie przebiega schematycznie proces ludzkiego rozumowania, a także dyskusje pomiędzy ludźmi. Problem z Heglem jest taki, iż postanawia on z jakichś niepojętych powodów, uznać to za schemat wszystkiego, w sensie za schemat powstawania, rozwoju i przekształcania wszechświata. Samo uznanie, iż za wszelkim rozwojem stoi stały schemat/mechanizm wprowadza natychmiast na arenę determinizm, a usuwa na bok spontaniczność procesów. U Hegla oby jak najczęstsze zderzanie się tez z antytezami jest źródłem wszelkiego postępu i doskonalenia. Ruch historii toczy się po kole, ale w formie spiralnej. Teza-antyteza-synteza/postęp. Synteza jako teza-antyteza-nowa synteza/kolejny postęp. I tak bez końca.
Umiłowanie Hegla dla brutalnej siły tu ma swoje praźródło. Zderzenie tezy i antytezy to bowiem konflikt. Tezami i antytezami są idee, ale i instytucje: ustroje, systemy polityczne, interesy społeczne, Kościoły i systemy wierzeń, tradycje, tożsamości etniczne i inne, światopoglądy, utopijne wizje przyszłości. Ich zderzenia przynoszą postęp, który objawia się niczym feniks z popiołów. Silniejsze tezy niszczą słabsze i dzięki temu mamy rozwój. Postęp odbywa się po kole tego schematu, aby wejść na wyższy poziom konieczne jest przejście przez fazę pożogi. Jej ofiary mają trzeciorzędne znaczenie. Konflikt, wojna, katastrofy, tragedie, upadki imperiów i anihilacje narodów są zbawiennym ogniwem postępu. Hegel całkowicie odcina się od filozofów Oświecenia, którzy popadając w Weltschmerz nad cierpieniem ludzkim, poszukiwali dróg jego minimalizacji czy unikania. Dla Hegla to absurd. Według niego proces rozwoju poprzez konflikt i pożogę jest nieuniknionym, a jego rezultaty są już wcześniej zdeterminowane. Zawsze wygra silniejsza teza, czyli większa potęga. To naturalne i nie powodu litować się nad stroną słabszą. Hegel wszystkie idee, z którymi się nie zgadza (w tym oświeceniowe i liberalne) ujmuje w swoim systemie i obsadza w roli antytez, które są ostojami słabości skazanymi na klęskę w kolejnych zderzeniach z tezami Hegla.
Jakie w tym modelu jest miejsce jednostki? Od niej Hegel oczekuje porzucenia oporu wobec „konieczności” i podporządkowania się. Filozof podkreśla, iż jednostka ludzka nie jest celem. Jest podrzędna wobec celów albo bezosobowych, albo ponadosobowych/zbiorowych. Człowiek stanowi skończony i wymienialny element nieskończonej całości i to ona, jako kolektyw, ma sens, kierunek i cele. To najlepszy dostępny jednostce ludzkiej los: stać się częścią większej całości, mieć udział w powszechnym „duchu” wszechświata, zaczerpnąć cząstkę jego wszechogarniającego „rozumu”. Aby człowiek miał „sens” musi więc być częścią „schematu” i służyć „nadrzędnemu celowi”. Na poziomie narodów i państw oznacza to, iż Polak winien być częścią „ogólnego schematu” polskiego: podzielać polskie doświadczenia, obawy i nadzieje, chodzić jak Polak, gestykulować jak Polak, przyjmować pozy Polaka.
Jednostka ludzka jest więc zobowiązana zinternalizować przeznaczony jej schemat. Gdy zostanie on utożsamiony z jej sposobem myślenia, wtopi się w jej jaźń, ukonstytuuje się „unia” pomiędzy nią a wszechświatem, przestanie móc być uznawany za czynnik wobec jej zewnętrzny. Jako część samego człowieka nie stanowi odtąd więc przymusu, a pragnienie wolności w sensie buntowania się wobec schematu przestaje istnieć. Ważnym ogniwem tego procesu jest moment pojęcia, iż świat jest taki, jaki jest, ponieważ taki być musi, w związku z czym wszelki opór czy bunt okazuje się bezzasadny. Na to i wszystkie poprzednie wynurzenia o „duchu” wszechświata Hegel oczywiście nie przedstawia żadnych dowodów, choćby w formie fikołków logicznych. Zamiast tego uporczywie i irytująco stara się uwiarygadniać poprzez analogie do matematyki i stawia np. znak równości pomiędzy buntem jednostki ludzkiej przeciwko Heglowskim „duchom” i „schematom” a negowaniem tego, iż 2×2=4, co od każdej strony jawi się jako ultymatywna brednia.
Wolność u Hegla jest więc równoznaczna z „uznaniem konieczności”, czyli – po naszemu – z pogodzeniem się z niewolą. To uznanie/pogodzenie obejmuje świadomość, iż wolność jest iluzją we wszechświecie, w którym wszystko toczy się tak, jak musi. Skoro tak jest, to także wszystkie nasze działania, każdy ruch, każda decyzja, cały przebieg życia są góry ustalone i ujęte w karby praw wynikających ze schematu. My tylko to „odbębniamy”, od kołyski po grób. To sprawy zupełnie nieistotne dla oglądu całości i Hegel nie ma zamiaru się dłużej nad tym pochylać. Ludzie różnie internalizują schematy. Wielu aktywnie pragnie tego, co pojęło z „ducha” wszechświata. Są to ludzie racjonalni, zgodne z logiką całości trybiki, elementy harmonizujące z innymi elementami. Od czasu do czasu jednak zdarzą się grupki usilnie powodujące dysonans, nieracjonalni szaleńcy. Ci pierwsi to ludzie-tezy, ci drudzy to ludzie-antytezy. Pierwsi zażyją tego, czego pragną w życiu (a pragną żyć w zgodzie ze schematem, kierować się poznanymi zasadami), drudzy zaś poniosą klęskę. Wszyscy na tym etapie już wiemy, jaki jest los antytez u Hegla. W najlepszym razie stają się one nawozem dla nowej syntezy wskutek zderzenia tzw. idei.
W nie mniej kultowym niż „Rejs” dziele Quentina Tarantino „Kill Bill. Vol. 2” jest scena, w której stary szeryf-wyga i jego przyboczny oglądają miejsce zbrodni. To istne pobojowisko, rozbryzgana krew i wiele ofiar ułożonych w różnorakich pozach. Szeryf komentuje widok tak: „jeśli byłbyś debilem, prawie mógłbyś wpaść w podziw”. Takim „debilem” w terminologii szeryfa okazuje się właśnie Hegel. Dla niemieckiego filozofa „historia to pobojowisko, na którym składano w ofierze szczęście ludów, mądrość państw i cnoty jednostek”. Oczywiście historia ludzkości to straszne opowiadanie o wszelkich wyobrażalnych i niewyobrażalnych aktach okrucieństwa, krzywdy, mordu. Tyle iż Hegel nie konstatuje tego z przerażeniem i odrazą, nie postanawia użyć swojego intelektu, aby poszukiwać panaceum. Przeciwnie, jest tym zachwycony. Patrzy na dzieje wyłącznie przez pryzmat zwycięzców, czyli tez, a nie ofiar, czyli antytez. To zwycięzcy są wszakże kreatorami syntezy, to oni nadają kierunek każdemu kolejnemu postępowi na łuku spirali dziejów.
Dla Hegla głupotą jest zapobiegać wojnom i masakrom. To niedojrzałość, niezdolność do zachowania człowieka dorosłego. Dojrzały umysł pojmuje konieczności dziejowe, nie staje im na drodze, tylko wybiera rolę ich dobrowolnego narzędzia. Zamiast litować się, zamartwiać, utyskiwać czy popadać we frustracje, lepiej przyłączyć się do impetu ducha historii i wszechświata. Postawa humanitarna wywołuje u niego pogardę, jako przejaw intelektualnej niższości, bezrozumności, ślepoty, a w efekcie choćby występku. Podkreślmy: stawanie po stronie słabszych Hegel uznaje za moralnie odstręczające. Taką ocenę wystawia wszystkim liberalnym myślicielom, na czele z Johnem Lockiem. Za niepoważną uznaje u nich apoteozę niektórych aspektów postępu, jak rozwój gospodarczy i rosnące zasoby własności prywatnej, z równoczesnym odrzuceniem innych jego aspektów, takich jak ludzkie konflikty, starcia, niesprawiedliwości i okrucieństwa. Za nonsens uznaje Hegel oczywiście próby konstruowania systemów politycznych, w których słabsi byliby chronieni prawem przed silniejszymi.
Liberalne antytezy Hegel kwalifikuje jako jednostkowe i indywidualistyczne lub ewentualnie wąsko-grupowe („burżuazyjne”), emocjonalne, utylitarne, a więc przede wszystkim subiektywne. Liberalizm jest jedną z propozycji/antytez w toku odwiecznych konfliktów idei, która jest więc skazana na porażkę z obiektywnymi, racjonalnymi, dogłębnymi, odwiecznymi, silnymi i nieuchronnymi ideami jego „świata historycznego”. Hegel zresztą mocno wierzył, iż jest oto w XIX w. świadkiem upadku liberalizmu, za którym nie stała żadna brutalna siła, który chciał unikać przemocy, miast ją stosować.
Nie miał też na czele wielkiego przywódcy, „herosa”. Hegel był zafascynowany takimi „herosami” z różnych etapów historii. Potężnymi ludźmi, którzy równocześnie niszczyli całe narody i społeczeństwa, aby na tych gruzach kreować nowe światy. „Herosi” byli dlań najbardziej szlachetnym narzędziem marszu dziejów, wytyczali ścieżkę, podnosili ludzkość na „wyższy poziom”. Jak nietrudno odgadnąć, Hegel odrzucał wszelkie troski o moralną ocenę działań „herosów”. Nie miało żadnego znaczenia, czy byli to ludzie sprawiedliwi i cnotliwi. Istotny był tylko ich sukces, bezwzględna, żelazna konsekwencja w realizacji celów wszechświata. Hegel podziwiał Aleksandra Macedońskiego, Juliusza Cezara i współczesnego sobie Napoleona. Podkreślał, iż nie ma znaczenia, czy „heros” dopuszcza się czynów obrzydliwych moralnie z punktu widzenia stanu moralności aktualnego pokolenia, ponieważ późniejsze epoki mogą z łatwością zmienić perspektywę ocen moralnych i po czasie uznać wielkość dzieła „herosa”. Ostatecznie to „zwycięzcy piszą historię”, a wiec to często „herosi” i ich dziedzice dyktują prawdy i oceny moralne do podręczników. Można śmiało założyć, iż Hegel byłby zachwycony Adolfem Hitlerem i rozmachem Holokaustu. Byłby to dla niego znak, iż po prostu naród ofiar został „przez historię skazany na zapomnienie”. Tak objawiał się u Hegla „realizm”. Jedynym kryterium oceny był dla Hegla Endsieg, czyli wyprowadzał moralność czynów z ich dziejowego sukcesu lub jego braku. Skuteczność warunkowała moralność. To być może najbardziej obrzydliwa idea, którą kiedykolwiek sformułował człowiek…
Dla Hegla zwykli ludzie to „mrówki” zdatne tylko do realizacji delegowanych im zadań, zatem ofiara z nich jest dość niską ceną za skokowy postęp, który niosą „herosi”. Oni muszą sięgać po brutalne działania, „wyrastać ponad konwencjonalną moralność”, ponieważ uosabiają ludzkiego ducha w najwyższej formie. Masy ludzkie nie są w stanie tego dostrzec czy też objąć rozumem. Dlatego zwyczajowe konwencje i cnoty nie mają zastosowania na poziomie „herosów”. Upadki państw czy śmierć narodów nie są tragediami, ponieważ następują po tym, jak narody już wykonają zadania zlecone im przez historię. Potem przestają być przydatne. Próby uchowania ginących narodów i kultur to zupełny nonsens.
Dla Hegla złem nie jest okrucieństwo. Jest nim wyłącznie opieranie się procesowi historii, czyli rozumowi. Obrona słabych i przegrywających jest żałosna i godna pogardy. Hegel brzydzi się moralistami, sentymentalistami, humanitarystami, filantropami, którzy pragną powszechnego szczęścia czy rozpaczają nad ludzkim upodleniem i tragedią. Próby powstrzymania marszu dziejów są bezrozumne i niemoralne, zasługują na surową karę i potępienie.
Brak jakiegokolwiek odruchu moralnego nad losem ginącego człowieka był u Hegla także pochodną jego poglądów na państwo i władzę. Była już mowa o jego wizji jednostki jako kilka znaczącej i wymiennej części składowej większej całości. W parze z tym, a także z uwielbieniem dla „herosów”, szło u Hegla umiłowania władzy i państwa. Odrzucał pogląd o sztuczności państw jako konstruktu np. umowy społecznej. Dla niego państwo było podstawową jednostką na arenie dziejów, zjawiskiem konkretnym i posiadającym cele o znaczeniu dziejowym. Pochodziło oczywiście z „ducha” wszechświata i jego zaistnienie w realiach życia ludzi było predeterminowanym odczytaniem przez ludzi-tezy tego istnienia jako konieczności świata. Jednostki ludzkie są całkowicie do dyspozycji państwa i jego władców. Są właśnie po to, aby ich używać jako narzędzi i środków do państwowych celów, a następnie utylizować i zastępować nowymi. W nieskończoność można i należy poświęcać życie jednostek dla celów abstrakcyjnych (przez Hegla uznanych jednak za „konkretne”), jak państwo, system władzy, tradycja, Kościół, rasa, naród, powszechna wola. Wśród nich naczelne pozostaje jednak państwo, które jest formą ludzkości w najwyższym stanie świadomości dziejowej, ośrodkiem porządku i dyscypliny.
Hegel z pogardą przyjąłby powstanie tego tekstu, swoistej małej antytezy. Jego autor nie zyskałby szacunku Hegla, bo czy taki tekst jest w stanie uzyskać jakąś skuteczność w zwalczaniu wpływów Hegla we współczesnej filozofii państwa i prawa? „Herosem” dla Hegla mógłby zostać raczej ktoś, kto np. zasztyletowałby go przed wydaniem pierwszych z jego kluczowych pism. To byłoby skuteczne, a więc moralnie dobre w ujęciu samego zasztyletowanego, nad śmiercią którego oczywiście nie byłoby sensu pochylać się ze smutkiem, bo skoro nastąpiła, to znaczy, iż nastąpić musiała, gdyż trzy do potęgi trzeciej wynosi dwadzieścia siedem.
Obok determinizmu i pochwały skrajnego antyegalitaryzmu, kluczowym źródłem zła w systemie Hegla jest uznanie skutecznego za moralne dobro. To nie wytrzymuje żadnej próby czy testu w żadnym rozpowszechnionym wśród ludzi systemie etycznym. Instynktownie, na głębokim poziomie naszej własnej refleksji, każdy z nas od razu wyczuwa tutaj fundamentalny fałsz. Hegel nie potrafi wskazać żadnych przekonujących argumentów za jego oryginalnym pojmowaniem moralności. Jest to w gruncie rzeczy propozycja skrojona pod wąską grupę psychopatów, socjopatów, narkomanów władzy i głęboko zaburzonych psychicznie i zdeprawowanych indywiduów. To ich głosem jest Hegel, to ich perwersjom mógłby tylko służyć proponowany przezeń ład. Filozof usiłuje zahukać odbiorców jego wywodów, wskazując na swój wyjątkowy status, kogoś kto uzyskał metafizyczny wgląd w „ducha” wszechświata, a my – skoro się z nim nie zgadzamy – to tylko świadczymy o swojej głupocie i ograniczonym rozumie. Prawda jest jednak taka, iż Hegel ubzdurał sobie kilka rzeczy, z których stworzył konstelację idei dla podtrzymywania i promowania wyjątkowo niebezpiecznych dla ludzi, a przydatnych dla państwowej władzy poglądów. I to ostatnie stanowi może adekwatny trop, zwłaszcza zważywszy uprzywilejowaną pozycję Hegla w uniwersyteckim Berlinie jego czasów. Być może absurdalna wizja wolności jako radosnego przyjmowania brzemienia i życia pod pejczem władzy, wizja zupełnego wyzbycia się wrażliwości na śmierć i krzywdę drugiego człowieka, po prostu powstała na zamówienie? Łatwiej przyjąć taką tezę, aniżeli antytezę tak straszliwie głębokiej moralnej deprawacji umysłowej filozofa. Aczkolwiek jakaś synteza także nie jest tutaj wykluczona.