Wpadka Kaczyńskiego. Z trudem ukrywał bezradność

9 godzin temu

Pierwszy komentarz Jarosława Kaczyńskiego do ogłoszonej przez Donalda Tuska rekonstrukcji rządu miał być ciosem wymierzonym w Koalicję Obywatelską.

W rzeczywistości okazał się zbiorem jałowych fraz, pozbawionych konkretu i wyrazistości, a przede wszystkim świadectwem, jak dalece były wicepremier zatracił zdolność realnej analizy sytuacji politycznej. Udzielona w Sejmie wypowiedź – krótka, ale znamienna – obnażyła nie tylko intelektualną pustkę strategii Prawa i Sprawiedliwości, ale również rosnącą bezradność jej prezesa.

Kaczyński, komentując zmniejszenie liczby ministerstw w nowym rządzie Tuska z 26 do 21, skupił się nie na merytorycznej ocenie struktury gabinetu, ale na wyświechtanych kliszach i przewidywalnych frazach. „Buńczuczne zapowiedzi”, „pokaz bezradności”, „deficyt kulturowy” – oto słownictwo, które miało stworzyć wrażenie siły, a w rzeczywistości maskuje brak pomysłu na jakąkolwiek sensowną polemikę. Niezdolność do uchwycenia istoty problemu – jakim jest nie tyle liczba resortów, co sposób ich działania, odpowiedzialność i kompetencje – świadczy o czymś więcej niż tylko niechęci do obecnej władzy. To wyraz wypalenia politycznego.

Co bardziej uderzające, Kaczyński nie omieszkał odwołać się do kategorii kulturowych. Stwierdzenie, iż obecna formacja rządząca „nie nadaje się do rządzenia ze względów podstawowych, kulturowych” jest nie tylko nieprecyzyjne i protekcjonalne, ale też świadczy o głęboko zakorzenionej pogardzie wobec wszelkiej odmienności politycznej. Sformułowanie o „deficycie kulturowym” nie wyjaśnia nic – to hasło, którego zadaniem jest dehumanizacja przeciwnika, nie jego zrozumienie czy krytyka. Polityk, który przez dekady współtworzył III Rzeczpospolitą, zdaje się dziś uciekać w moralistyczny język pogardy, pozbawiony treści i politycznego znaczenia.

Co więcej, Kaczyński w swojej wypowiedzi zupełnie pominął oczywisty fakt: za czasów rządów PiS Polska również miała jedną z najbardziej rozbudowanych struktur rządowych w Europie. W ostatnich miesiącach rządów Mateusza Morawieckiego liczba wiceministrów przekraczała 100 osób, w wielu przypadkach obejmujących stanowiska całkowicie zbędne, służące jedynie utrzymaniu partyjnych układów i równowagi wewnętrznych frakcji. To właśnie ten nepotyzm, rozrost administracji i brak reform doprowadziły do erozji zaufania społecznego i ostatecznej przegranej w wyborach parlamentarnych.

A jednak Kaczyński, nie bacząc na własne polityczne dziedzictwo, pozwala sobie na pełne oburzenia komentarze o „stołkach” i „braku idei”. Tymczasem przez ostatnie osiem lat rządów PiS debatę publiczną zdominowała retoryka wroga, kampanie oparte na nienawiści oraz całkowite podporządkowanie instytucji państwowych interesowi jednej partii. O jakich ideach mówi Kaczyński? Czy były to „ideały” takich postaci jak Jacek Sasin, który zapisał się w pamięci publicznej przede wszystkim przez zmarnowane miliony na wybory, które się nie odbyły? A może chodzi o model „Polski w ruinie”, promowany przez TVP, którą partia rządząca uczyniła tubą propagandową o niespotykanym w Europie natężeniu? Zarzuty Kaczyńskiego nie mają podstaw – są wyrazem frustracji wynikającej z utraty realnego wpływu na bieg wydarzeń.

W tym kontekście wypowiedź o „bezkarności” obecnej władzy, rzekomo obrażającej PiS „bez konsekwencji”, brzmi nie tyle żałośnie, co groteskowo. To właśnie Kaczyński i jego ludzie zbudowali model państwa, w którym prokuratura, media publiczne i spółki skarbu państwa były wykorzystywane jako narzędzia odwetu i nagrody. Teraz, gdy pojawia się możliwość rozliczenia tej praktyki, prezes partii domaga się empatii i symetrii – zapominając, iż sam przez lata odmawiał jej wszystkim spoza własnego obozu.

Kaczyński wciąż próbuje odgrywać rolę arbitra życia politycznego. Problem w tym, iż nie dysponuje już żadnym autorytetem moralnym, który by to uzasadniał. Jego wypowiedzi – krótkie, impulsywne, pełne resentymentu – zdradzają nie tyle wolę walki, co brak strategii. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż prezes PiS, który jeszcze niedawno samodzielnie decydował o kierunku całego państwa, dziś dryfuje w politycznej próżni, ograniczając się do komentowania rzeczywistości, którą już dawno przestał współtworzyć.

Nie jest to już ten sam Jarosław Kaczyński, który potrafił kreować agendę, narzucać ton debaty i podporządkowywać sobie instytucje. To polityk odcięty od decyzyjnego centrum, operujący pustymi formułkami i próbujący tuszować utratę wpływów agresywną retoryką. Każda jego kolejna wypowiedź to próba utrzymania politycznej obecności – coraz bardziej bezskuteczna, coraz mniej przekonująca.

Wypowiedź w Sejmie miała być ostrą krytyką przeciwnika. Zamiast tego pokazała, iż najwięcej do powiedzenia o deficycie kompetencji i kultury ma dziś ten, który sam najdotkliwiej ich doświadcza.

Idź do oryginalnego materiału