WOŚP ft. Straż Graniczna. Cały naród buduje swoją granicę

7 miesięcy temu

We wtorek w sieci pojawił się news o. współpracy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i różnych oddziałów Straży Granicznej. Przedmiotem jednej z aukcji na rzecz WOŚP miał być udział w patrolu wzdłuż granicy polsko-białoruskiej. Tej samej, przy której można natrafić na zwłoki, gdzie realizowane są obławy na migrantów, którym służby niszczą telefony, by nie mieli kontaktu z przemytnikami, ale przy okazji i z całym światem, gdzie migranci bywają bici i szarpani, a choćby postrzeleni. Często znajdują się w stanie, który wymaga pilnej interwencji medycznej.

Nie zdążyłam dokładnie przeczytać opisu aukcji, ale nie było tam chyba wyszczególnione, czy szczęśliwy zwycięzca może liczyć na udział w pushbacku. Ale i bez tego pomysł, by odwiedziny miejsca, którego symbolem są zwoje drutu żyletkowego, zrobić przedmiotem charytatywnej aukcji, był porażająco perwersyjny. Zbyt perwersyjny, by się utrzymać i po krótkiej burzy w mediach społecznościowych aukcja zniknęła z serwisu. Jakiś czas później Straż Graniczna napisała krótkie oświadczenie, iż z niej zrezygnowała. „Kto w ogóle wpadł na ten pomysł?” – zastanawiali się licznie internauci, choć kolaboracja WOŚPxSG stanowi spójny element zmieniającego się podejścia do spraw granicznych.

Symetryzm a prawa człowieka

Do tego cyklu zaliczyłabym tekst Szczepana Twardocha, który przerzuca lęki przed migracją na bliżej nieokreśloną klasę ludową, której poczucie bezpieczeństwa i komfortu jakaś nieokreślona klasa średnia chciałaby sprzedać za tanie przejazdy uberem. Przy okazji Twardoch stworzył coś, co można interpretować jako złotą formułę ksenofobii: „Pragnienie mieszkania i życia wśród ludzi, z którymi współdzieli się język i kulturę, również jest zrozumiałe”. jeżeli to jest zrozumiałe pragnienie i jeżeli założyć, iż jego realizacja powinna stanowić normę, to znaczy, iż świat już dawno stanął na głowie. A każda nasza podróż, o trwałej migracji nie wspominając, może tworzyć dyskomfort dla tych, którzy pragną być w otoczeniu osób, z którymi współdzielą język i kulturę. Niech zapanuje bezruch.

Za kolejny kamień milowy w budowaniu nowego liberalnego konsensusu wokół granicy, należy niewątpliwe uznać słynny tekst Małgorzaty Tomczak, który rozrósł się w cykl złożony z polemik i polemik z polemikami. Ich duża liczba wynika moim zdaniem z pomieszania i poplątania różnych zjawisk i obszarów, które autorka hurtem poddaje krytyce. W dużym skrócie: Tomczak dezawuuje narracje wytworzone przez aktywistów i organizacje zajmujące się pomocą humanitarną na granicy polsko-białoruskiej jako fałszywe, w najlepszym razie mocno wybrakowane. Migranci bywają nieuczciwi, kłamią i manipulują na drodze do celu, jakim jest Europa Zachodnia, w Polsce zostać nie chcą. Nie wiadomo, co z nimi robić, nikt na razie nie wymyślił nic lepszego, niż płoty i pushbacki.

Tomczak przeprasza się z realpolitik i posypuje głowę popiołem, iż dała się wciągnąć w narracyjną sieć aktywistów i razem z nimi tworzyła „fałszywą wiedzę”. Chwilami można odnieść wrażenie, iż tę narrację wpychano jej do gardła. Ma pretensje, iż te osoby i organizacje, przeciwko którym poprzedni rząd rozpętał gigantyczną kampanię nienawiści, robiąc z nich agentów Putina i Łukaszenki oraz zdrajców Polski, troszczyły się o własne bezpieczeństwo, zamiast toczyć rzeczowe dyskusje i szukać optymalnych rozwiązań w stworzonych przez Kamińskiego z Błaszczakiem represyjnych warunkach wojny z migracją, w tym kryminalizacji pomocy dla migrantów. Tomczak odnotowuje co prawda, iż ramy granicznej opowieści zadał rząd Zjednoczonej Prawicy, ale to nie do rządu, obecnego czy poprzedniego, kieruje swoje uwagi

W jednym ze swoich tekstów Tomczak przyznaje, może nie wprost, ale dość wyraźnie, iż nie była w stanie w kontakcie z bohaterem wyznaczyć granic i zamieniała się pełnomocniczkę. To nie był wcale dziennikarski standard na naszej granicy. A obecność dziennikarzy, którzy nie mogli się zdecydować, czy relacjonują wydarzenia, czy biorą w nich udział, była szczególnie problematyczna. Mimo iż tekst Małgorzaty Tomczak można odczytać jako przyznanie się do własnej dziennikarskiej nieudolności, to pozwolił jej dziennikarsko zaistnieć. Spowiedź to ostatnio popularny gatunek. Jednych wynosi, innych pogrąża.

Małgorzata Tomczak po tych doświadczeniach przeszła metamorfozę. Teraz uważa, iż aktywiści stawiają nielogiczne żądania, domagają się niemożliwego. Na przykład, żeby Straż Graniczna nie wykonywała swojej pracy. Mogą naiwnie domagać się demontażu concertiny, który boleśnie rani ludzi i zwierzęta. Albo wierzą, iż granica z gruntu jest czymś złym, a ludzie mają prawo do nieograniczonego przemieszczania się i wyboru miejsca do życia. Wiem, to niepopularny pogląd, choćby wśród osób pomagających migrantom. Można go za to odnaleźć w wypowiedziach polskich biskupów, a nie tylko anarchistycznych noborderowców. Ale wiadomo – pod naporem realpolitik idee się kruszą, również humanitaryzm i prawa człowieka, a choćby prawo w ogóle. Wszystko są to rzeczy, które prowadzą do zaćmienia umysłu i wykrzywionego spojrzenia na migrację. Czasami prawa po prostu nie da się stosować. Tak jest wszędzie, pogódźmy się z tym w końcu.

Wystarczy inaczej rozstawić akcenty?

W tym samym nurcie tekstów normalizujących sytuację na granicy i umieściłabym niektóre wypowiedzi Jakubka Majmurka, w których przewija się kwestia ochrony granic, np. jako jedna z tych rzeczy, co do których rząd PiS miał rację. Jego zdaniem poprzednia władza robiła to nieudolnie, ale rozpoznania miała prawidłowe – kryzys jest podsycany przez reżim Łukaszenki. Pominę już fakt, iż nie trzeba było tęgich rządowych głów, by to rozpoznanie poczynić i jeżeli w ogóle jakaś zgoda między aktywistkami granicznymi i ministrami panowała, to co do tego, iż za kryzysem stoją białoruskie służby, które wykorzystują migrację jako narzędzie nacisku na Polskę i Unię Europejską. Kością niezgody były metody radzenia sobie z tym wyzwaniem. Majmurek powołuje się na specjalistę od migracji Macieja Duszczyka, który w udzielonym mu wcześniej wywiadzie tłumaczył, iż płot zbudowano zbyt blisko granicy. Tak jakby wystarczyło go zbudować dalej i problem z głowy. I jakby to była jedyna kwestia, która wywołała kryzys humanitarny. I tak jakby przy granicy z Białorusią nikt nie mieszkał, więc płot można sobie wybudować w dowolnym miejscu.

Wkrótce po wywiadzie udzielonym Jakubowi Majmurkowi, w którym jest więcej ciekawych kwiatków. Duszczyk chwali na przykład płot na granicy z Rosją. Teoretycznie i technicznie jest on może doskonalszy, ale o jego efektywności przekonałybyśmy się dopiero, gdyby na granicy z obwodem królewieckim dochodziło do masowych prób przekroczenia. Tymczasem intensywnie promowany przez Polskę szlak migracyjny przez ten region uparcie pozostaje zamknięty.

Duszczyk został wiceministrem w MSWiA, a obszar jego działania to właśnie migracja. Po tej technokratycznej nominacji można by się spodziewać, iż na granicy polsko-białoruskiej pojawi się jakaś nowa jakość, ale kilka medialnych wypowiedzi ministra-eksperta gwałtownie rozwiało najskromniejsze choćby złudzenia. W końcu Duszczyk krytykował rząd PiS na poziomie efektywności działań, a nie ich zasadności czy charakteru. Obecny rząd w kwestii granicy polsko-białoruskiej nie ma żadnych innych narzędzi niż poprzedni, może jedynie nanieść kosmetyczne poprawki na narrację poprzedników. Wystarczy robić to samo, ale mówić co innego. Inaczej rozstawić akcenty.

Nie czas mówić o przemocy

Najważniejsze jest bezpieczeństwo, wiadomo, to się nie zmienia. Dlatego od nowych ministrów słyszymy enigmatyczne zapowiedzi uszczelnienia granicy, tak jakbyśmy mieli do czynienia z doraźnym problemem hydraulicznym, a nie globalnym wyzwaniem, z którym sobie dotychczas żadne mury, płoty i graniczne zapory nie poradziły. Uszczelnienie granicy ma za to sprawić, iż żadnych pushbacków nie będzie. Nie ma migrantów, nie ma puschbacków, czego nie rozumiecie? Wciąż nie wiadomo, jak to zostanie osiągnięte, za to słowo „perymetria” nabiera sakralnego wręcz wymiaru. Jest jak święty Graal, ciągle poza zasięgiem, ale jego odnalezienie ma rozpocząć nową erę.

Rząd Donalda Tuska funkcjonuje w warunkach permanentnego kryzysu politycznego, nic więc dziwnego, iż nie szuka zwarcia ze służbami. Wymiana komendantów wystarczy, resztę należy poklepać po plecach i podziękować za oddaną służbę. To nie czas, by przyglądać się wątpliwym procedurom, ustnym rozkazom i powszechnemu przy granicy przyzwoleniu na przemoc. Zamiast tego lepiej przypudrować wizerunek służb, zwłaszcza Straży Granicznej. Kolab WOŚP-u i SG? Czemu nie? Udział w patrolu pod płotem na granicy z Białorusią brzmi jak strzał w dziesiątkę. W końcu wszystko wskoczyło na swoje miejsce, panuje narodowa zgoda, humanitarne wypaczenia udało się zażegnać. Cały naród buduje swoją granicę, aktywistom dziękujemy.

Niespójności w wywodach Tomczak, Twardocha czy Duszczyka nikt szczególnie nie tropi, nie drąży. Poddawanie ich krytyce z perspektywy wartości lub prawa staje się gafą i naraża na śmieszność. Liberalny mainstream chętnie przyjmuje zestaw argumentów, które pozwalają normalizować przemoc i nad sytuacją na granicy przejść do porządku dziennego. Nie trzeba już udawać. Nie wypadało stać po tej samej stronie, po której stał Błaszczak, tym bardziej Kamiński. Gdy rząd był zły, to wszystko było złe. Gdy rząd jest dobry, to może nie wszystko, co robi, jest dobre, ale jeżeli to robi, to jest to na pewno konieczne, inaczej się nie da. A skoro mówi tak sam profesor od tych spraw, to musi mieć rację. Poza tym taki jest świat, żegnajcie wartości, witaj realpolitik!

Idź do oryginalnego materiału