Woś oskarżony, Ziobro oburzony. Dawni szeryfowie boją się sądu

6 dni temu
Zdjęcie: Ziobro


„Michał zasłużył na medal od państwa, bo dzięki niemu Polska przestała być bezradna wobec groźnych przestępców” – napisał Zbigniew Ziobro, reagując na akt oskarżenia wobec byłego wiceministra sprawiedliwości Michała Wosia. Trudno o bardziej symboliczny cytat, który pokazuje, jak głęboko w politycznej wyobraźni dawnego ministra zakorzeniła się zasada: swoich się nie rozlicza – swoich się nagradza.

W świecie Ziobry, jak w starym, źle napisanym dramacie, role są niezmienne: winni stają się bohaterami, a ci, którzy próbują ich rozliczać – wrogami narodu. Tak właśnie brzmi logika jego komentarza: „Fałszywy akt oskarżenia Michała Wosia jest w istocie prawdziwym aktem oskarżenia Donalda Tuska, który z nielegalnie przejętej prokuratury zrobił narzędzie prywatnej zemsty”.

Ta narracja ma jeden cel – zdyskredytować śledztwo, zanim sąd zdąży odczytać pierwszy akapit aktu oskarżenia. Bo przecież jeżeli każda próba pociągnięcia do odpowiedzialności polityków poprzedniej władzy zostanie nazwana „zemstą Tuska”, to żadnego rozliczenia nie będzie nigdy.

Ziobro mówi o zemście, ale w rzeczywistości broni mechanizmu, który sam stworzył. Fundusz Sprawiedliwości – z którego Woś, według prokuratury, przekazał 25 milionów złotych na zakup systemu Pegasus – miał służyć ofiarom przestępstw. W praktyce stał się narzędziem politycznym, systemem finansowania lojalności.

Dziś, kiedy prokuratura kieruje akt oskarżenia do sądu, dawny szef resortu próbuje odwrócić role: ofiarą ma być polityk, nie system. „Michał nie kupił systemu Pegasus, ale przekazał służbom specjalnym środki z Funduszu Sprawiedliwości, realizując ustawowy cel Funduszu – przeciwdziałanie i wykrywanie przestępstw” – pisze Ziobro.

To zdanie brzmi jak rozpaczliwa próba usprawiedliwienia nielegalnego transferu środków publicznych. W państwie prawa nie wystarczy bowiem powołać się na „słuszne intencje”. jeżeli prawo określa, iż pieniądze z funduszu mają pomagać ofiarom przestępstw, to żadne „przeciwdziałanie przestępczości” nie może oznaczać kupna narzędzia inwigilacji polityków.

Warto zauważyć, iż Ziobro nie broni Wosia merytorycznie, ale emocjonalnie. Jego argumentacja nie odnosi się do faktów, tylko do emocji i symboli: medali, zdrady, zemsty, spisku. „Michał zasłużył na medal od państwa…” – powtarza, jakby sam nie wierzył, iż to jeszcze działa.

To właśnie ten język – mieszanina moralnej pychy i politycznej paranoi – przez lata dominował w Ministerstwie Sprawiedliwości. Zasada była prosta: jeżeli ktoś jest „nasz”, to nie może być winny. jeżeli ktoś nas rozlicza, to musi być zdrajcą.

Słowa Ziobry o „zbliżającym się rozliczeniu prawdziwych przestępców” brzmią jak ponury refren minionej epoki. Polityk, który przez osiem lat dysponował niemal nieograniczoną władzą prokuratorską, dziś występuje w roli ofiary „nielegalnie przejętego” państwa.

Oskarżenie Michała Wosia to nie „zemsta Tuska”, ale test, czy polskie państwo potrafi jeszcze odróżnić interes publiczny od partyjnego. Wiele wskazuje, iż Ziobro i jego ludzie nie rozumieją tej różnicy. Dla nich państwo zawsze było narzędziem – służyło utrzymaniu lojalności, nie sprawiedliwości.

Trudno nie zauważyć ironii: politycy, którzy przez lata twierdzili, iż „bronią suwerenności polskiego wymiaru sprawiedliwości”, dziś lamentują, iż prokuratura działa niezależnie od ich oczekiwań. To właśnie ta niezależność – tak długo przez nich niszczona – dziś ich przeraża.

Ziobro mówi, iż Woś zasłużył na medal. Ale jeżeli rzeczywiście przekazał 25 milionów z funduszu ofiar przestępstw na zakup narzędzia inwigilacji, to medal mu się należy – tylko nie od państwa, ale od komisji śledczej za szczególne zasługi w nadużyciu zaufania publicznego.

Sprawa Wosia i słowa Ziobry to nie tylko kolejny polityczny epizod. To lekcja o tym, jak cienka bywa granica między lojalnością a współudziałem. Dziś ta granica staje się widoczna jak nigdy wcześniej – i coraz mniej osób ma odwagę udawać, iż jej nie widzi.

Idź do oryginalnego materiału