Woś mówi o spisku. Fakty mówią o nadużyciach

1 tydzień temu
Zdjęcie: Woś


Były wiceminister sprawiedliwości Michał Woś znalazł się w sytuacji, której nie powstydziłby się scenarzysta politycznego thrillera. Przesłuchiwany w prokuraturze, sam mówił, iż „zapowiedzieli 10 lat pozbawienia wolności”. Jeszcze kilka lat temu wydawał się jednym z lojalnych żołnierzy Zbigniewa Ziobry, dziś jednak sam musi się tłumaczyć z decyzji, które – w ocenie organów ścigania – naruszyły prawo. I to wcale nie są błahe zarzuty.

Woś przedstawia się jako ofiara „neoprokuratury bodnarowców, żurkowców i Tuska”. W rozmowie z TV Republika powtarzał, iż „wręczył z budżetu państwa te 25 milionów, co dostało Centralne Biuro, to oni zaliczyli, iż to jest korzyść, którą Centralne Biuro Antykorupcyjne osiągnęło. I to w ocenie neoprokuratory (…) to jest przestępstwo”. W jego słowach pobrzmiewa oburzenie, ale zarazem wyraźna bezradność. Bo choć przedstawia sprawę jako absurd, to trudno zlekceważyć fakt, iż prokuratura uznała te decyzje za działanie na granicy prawa.

Były wiceminister zasłania się także argumentem proceduralnym. Twierdzi, iż uchylenie jego immunitetu było bezprawne, bo – jak powiedział – „pan Korneluk nie jest prokuratorem krajowym, więc nie mógł wnioskować, skoro nie mógł wnioskować, to nie jest skutecznie uchylony immunitet”. Ale takie tłumaczenia brzmią jak próba ucieczki w formalizmy. Nie zmieniają one faktu, iż to właśnie Woś odpowiadał za decyzje finansowe, które dziś są przedmiotem postępowania.

Mimo groźby kary więzienia, sam zainteresowany nie traci pewności siebie. „Zapowiedzieli 10 lat pozbawienia wolności” – mówił dziennikarzom, by po chwili dodać, iż „tym ludziom tutaj grozi dożywocie (…), więc te 10 lat, drodzy państwo, sobie poradzimy”. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż to słowa człowieka, który usiłuje zbudować mur retoryki wokół swojej słabości.

Woś, komentując prace komisji ds. Pegasusa, mówił o „serialu, który przerodził się w horror”, twierdząc, iż „wszyscy widzieli kompromitację, brak jakichkolwiek argumentów merytorycznych po stronie tej pseudo-komisji”. W jego narracji Pegasus miał być narzędziem do walki z mafiami, pedofilami czy szpiegami, a zarzuty o inwigilację opozycji to czysta fikcja. Tylko iż ta wersja nie wytrzymuje konfrontacji z faktami. Wiele niezależnych źródeł wskazywało, iż system używany był wobec przeciwników politycznych, a lista osób, które znalazły się na celowniku, nie ograniczała się do „mafii vatowskich”.

Wypowiedzi Wosia są więc pełne retorycznej agresji, ale pozbawione przekonujących argumentów. To obraz typowy dla ludzi z obozu Ziobry – nieustanna ucieczka do przodu, straszenie przeciwników politycznych, odwracanie uwagi od własnych problemów. Kiedy mówi: „w państwie polskim sprzęt do łapania kryminalistów jest łapówką w ich oczach”, stawia siebie w roli obrońcy dobra publicznego, a zarazem ofiary spisku. Ale to właśnie takie myślenie doprowadziło do katastrofy, w której PiS zostawił po sobie państwo: zdemoralizowane, uwikłane w niejasne interesy i tracące autorytet instytucji.

Bo sprawa Wosia to nie tylko jego osobisty problem. To symbol całej formacji, która przez lata uważała, iż może rządzić bez ograniczeń. PiS i ludzie Ziobry stworzyli system, w którym prokuratura i ministerstwo sprawiedliwości służyły politycznym celom. Teraz, gdy niezależne instytucje zaczynają rozliczać tamten okres, dawni decydenci krzyczą o zemście politycznej. Ale przecież to oni sami przez lata głosili, iż prawo powinno być bezwzględne wobec „bandytów i złodziei”. Dziś okazuje się, iż to oni muszą stanąć w obliczu podobnych zarzutów.

Woś ma poważne kłopoty i to widać w każdym jego wystąpieniu. Próbuje bagatelizować zarzuty, przedstawiać się jako ofiara systemu, ale w tle pozostaje niezmienny fakt: prokuratura bada sprawę poważnego nadużycia finansowego. I choć sam polityk zapewnia, iż jest „dobrej myśli”, to rzeczywistość jest dla niego coraz bardziej bezwzględna.

To, co dziś dzieje się wokół Michała Wosia, to ostrzeżenie, jak kończy się polityka PiS – polityka arogancji, bezkarności i instrumentalnego traktowania prawa. Przez lata to oni decydowali, kto jest winny, a kto niewinny. Teraz sami stają przed organami, które wcześniej próbowali podporządkować. I niezależnie od tego, jakimi słowami będą się zasłaniać, nie zmieni to faktu, iż to właśnie ich decyzje doprowadziły do sytuacji, w której ludzie mają prawo czuć złość, rozczarowanie i brak zaufania do państwa.

Idź do oryginalnego materiału