Wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości Przemysław Czarnek kolejny raz wystąpił publicznie z serią alarmujących tez, które – mimo swojej dramatycznej retoryki – pozostają oderwane od faktów.
Według Czarnka Polska znajduje się na „śmiertelnym wirażu”, zagrożenie atakiem militarnym ma być niemal nieuniknione, a jedyną receptą na ocalenie ma być „natychmiastowy upadek tego rządu”. Tego rodzaju narracja nie tylko nie ma realnych podstaw, ale również zdradza charakterystyczny dla części polityków PiS syndrom odklejenia od rzeczywistości. Rzeczywistości, której nie da się już zatrzymać krzykiem.
Słowa Czarnka wpisują się w znaną strategię Prawa i Sprawiedliwości: im większa stagnacja intelektualna i brak oferty programowej, tym ostrzejszy język. Katastrofa, zdrada narodowa, zagrożenie śmiertelne – to pojęcia, które politycy PiS powtarzają z uporem, licząc na wywołanie lęku i zmobilizowanie własnego elektoratu. Wypowiedzi Czarnka są klasycznym przykładem tej taktyki: nie przedstawiają żadnych konkretnych danych, nie opierają się na wiarygodnych analizach, ale grają na emocjach i odwołują się do nieweryfikowalnych przypuszczeń.
Wypowiedzi byłego ministra edukacji są również symptomatyczne dla kryzysu merytorycznego, w jakim znajduje się PiS jako formacja opozycyjna. Zamiast konstruktywnej krytyki rządu i przedstawienia alternatywy, otrzymujemy zestaw banałów o „koalicji polskich spraw”, „głupocie elit zachodnich” i domniemanym wpływie Trumpa przez prezydenta elekta Karola Nawrockiego. Jest to przekaz, który trudno traktować poważnie – nie tylko ze względu na jego treść, ale i formę, przypominającą bardziej improwizację radiową niż analizę zagrożeń strategicznych.
Od miesięcy PiS unika poważnej debaty na temat własnych błędów z okresu rządów. Przekształcenie mediów publicznych w propagandową tubę, zamrożenie środków z KPO, konflikty z instytucjami unijnymi, rozrost biurokracji i manualne sterowanie gospodarką – te realne problemy są dziś konsekwentnie przemilczane. W ich miejsce pojawiają się „tematy zastępcze” w rodzaju imigracji, „dechrystianizacji Europy” czy rzekomego planu wyrzucenia Amerykanów z kontynentu. Słowa Czarnka są logiczną kontynuacją tej polityki: skoro nie ma się nic do powiedzenia o Polsce tu i teraz, trzeba mówić o zagładzie, która nadejdzie „w ciągu dwóch lat”.
Być może najbardziej niepokojącym aspektem tej wypowiedzi jest jej oderwanie od faktów. Polska nie notuje w tej chwili ani znaczącego wzrostu zagrożeń zewnętrznych, ani spadku aktywności militarnej. Wydatki na obronność utrzymują się na wysokim poziomie, rozwój infrastruktury wojskowej jest kontynuowany, a kooperacja z NATO i USA – niezależnie od partyjnych preferencji – pozostaje priorytetem. To wszystko nie pasuje do narracji Czarnka, dlatego musi ją ignorować. Rzeczywistość staje się dla niego niewygodnym dodatkiem do politycznego spektaklu.
W miejsce debaty politycznej PiS proponuje dziś grę w strach. To strategia obliczona na mobilizację najwierniejszych wyborców, ale nieskuteczna w dialogu ze społeczeństwem, które oczekuje rzetelnych odpowiedzi na realne problemy. Apokaliptyczne wypowiedzi Czarnka mogą robić wrażenie w zamkniętym obiegu medialnym prawicy, ale w szerszym kontekście stają się kolejnym dowodem na głęboki kryzys intelektualny tej partii. PiS nie ma już programu – ma tylko lęki.
W tym sensie, „śmiertelny wiraż”, o którym mówi Czarnek, może faktycznie istnieje – ale to PiS wszedł w niego z pełną prędkością i bez planu.