Ledwie w felietonie wyraziłem radość, iż dawno już nie było sondażu dającego większość koalicji PiS+Konfederacja, niestety pod koniec roku pojawiły się takie. Dobro-zła wiadomośc jest taka, iż rośnie Konfederacji, a nie Pisowi, co zmniejsza d’hondtowską premię Pisu.
Nim to wyjaśnię – rys historyczny, czemu mamy tak dziwną ordynację. Jej korzenie leżą w latach 90., gdy główną osią podziału polskiej polityki była postkomuna/postsolidarność.
Doświadczenie pierwszych rozdrobnionych Sejmów doprowadziło do zgody, iż ordynację należy zaostrzyć. Zaostrzono ją za rządów koalicji AWS-UW.
Pod koniec kadencji oba te ugrupowania spadły poniżej progu. Wszechpotężna (rzekomo) „Gazeta Wyborcza” robiła co mogła, by obronić Unię Wolności – skończyli z imponującym wynikiem 3,2%.
Nowa ordynacja poza progami wprowadzała też bardzo małe okręgi, od 7 do 19 mandatów. Te progi tworzą „próg realny”, w siedmiomandatowym okręgu przekraczający 10%.
SLD prowadziło w prawie wszędzie, z wyjątkiem Tarnowa, gdzie na pierwszym miejscu był PSL. Gdyby wyniki przeliczano według d’Hondta, dostaliby kilkadziesiąt mandatów więcej.
Nikt wtedy nie myślał, iż Leszek Miller w ciągu jednej kadencji sprowadzi swoje ugrupowanie z 41% do 11%, a desperackimi pomysłami typu „Ogórek na prezydenta!” w ogóle poniżej progu. Dlatego tego d’Hondta wprowadzili.
Jest tu interesująca prawidłowość, iż w dziejach polskiej ordynacji trzykrotnie karpie urządzały wigilię. Kolejno AWS-UW, SLD-PSL i PO-PSL przyjmowały zasady niekorzystne dla słabszych ugrupowań, padając ich pierwszą ofiarą.
Najdziwniejsze, iż te zmiany zwykle były aprobowane przez PSL, który też ma problem z progiem. Przypuszczam, iż powodem był ficzer, o którym mało się mówi: granice okręgów sztucznie promują wyborców prowincjonalnych.
Oś „prowincja-metropolia” to dziś podział ważniejszy niż „komuna/postkomuna” czy choćby „prawica/lewica”. Kaczyński to pierwszy lider, który wyciągnął z tego logiczne wnioski.
PiS od początku pozycjonuje się jako „partia prowincji”. Nie używają tego słowa, ale semantycznie do tego się sprowadzają przekazy typu „postawiliśmy na zwykłą Polskę”. Jakby w miastach powyżej 100 tysięcy było coś niezwykłego.
Jak to działa? Weźmy Gdynię. Ma 244 tysięcy mieszkańców, rządzi w niej niepisowski prezydent. Ale w wyborach parlamentarnych Gdynia sztucznie dołączona jest do okręgu Słupsk, razem z Bytowem, Chojnicami i Lęborkiem.
Gdyby inaczej dzielić okręgi i na przykład zrobić z Trójmiasta dwa okręgi wielkomiejskie, premie za dwa pierwsze miejsca dostałaby „partia metropolii” – a tak, dostaje jedną, drugą oddając „partii prowincji”. Aglomeracje warszawską też można by dzielić np. na lewobrzeżną i prawobrzeżną, tymczasem odcięto Konstancin i Łomianki, żeby je roztopić wśród mazowieckich wiosek nad Bugiem i Bzurą.
W ostatnich wyborach Platforma wygrała w pięciu okręgach, PiS w 36. Premii od d’Hondta nie zawsze się dostaje za pierwsze miejsce, ale trywializując można powiedzieć, iż PiS miał na to siedem razy więcej okazji.
Ordynacja rozciencza wielu wyborców wielkomiejskich w okręgach prowincjonalnych. Gdyby nie to, PiS nie miałby samodzielnej większości w 2019, ani choćby w 2015. I to akurat wina Tuska, bo ostatnie zmiany wprowadzono w 2011.
Stąd mój sceptycyzm wobec idei „zjednoczonej opozycji”. Po pierwsze, w ogóle nie wierzę, iż antypisowskie elektoraty da się zsumować – iż jak Tusk i Zandberg zrobią sobie wspólne zdjęcie, ich wyborcy też się rzucą sobie w ramiona.
Po drugie, w ten sposób opozycja tylko jeszcze bardziej wygra tam, gdzie cały czas wygrywa, czyli w Warszawie, Gdańsku i Poznaniu. Tam po prostu jeszcze raz dostanie tę samą premię od d’Hondta co w 2019 i bilans wyjdzie na zero (pero, pero-o-o…).
Podział na metropolię i prowincję jest tak silny, iż mało prawdopodobne wydaje mi się, żeby w Siedlcach wygrała ta sama partia, co w Warszawie. Co więcej, im bardziej zmobilizowani będziemy „my”, tym bardziej zmobilizują się „oni” – a naszym największym sojusznikiem będzie teraz po prostu apatia i frustracja obozu pisowskiego.
To, czego opozycja potrzebuje teraz najbardziej, to partia, mogąca odebrać Pisowi poparcie prowincjonalnego elektoratu. Nie o to chodzi, iż ja lubię PSL – far from it – tylko iż ugrupowania klasycznego antypisu wydają mi się zbyt jednoznacznie wielkomiejskie.
Ten podział nie będzie wieczny. Nie było go widać w wyborach jeszcze 20 lat temu. Sztucznie generują go dwa czynniki: po pierwsze, ordynacja; po drugie, komercyjne media.
Kiedyś mieszkańcy wielkich miast byli atrakcyjnym targetem, dlatego zabiegały o nich wszystkie media (z wyjątkiem niekomercyjnego Radia Maryja). Dziś razem z wyrównywaniem poziomu życia i aspiracji konsumpcyjnych to nie ma sensu.
Tylko iż to się nie zmieni w ciągu najbliższego roku czy dwóch. A więc jeżeli chodzi o te wybory – wydaje mi się, iż jednoczenie opozycji nie jest dobrym pomysłem na obalenie PiS.