Wigilia na noże. Rozpad PiS w świątecznym dekorze

22 godzin temu
Zdjęcie: PiS


W polityce symbole bywają ważniejsze niż uchwały, a drobne gesty potrafią powiedzieć więcej niż wielostronicowe programy. Dlatego historia „konkurencyjnych wigilii” w Prawie i Sprawiedliwości nie jest jedynie anegdotą z życia partyjnego. To raczej celny obraz stanu formacji Jarosława Kaczyńskiego: skłóconej, podejrzliwej i coraz bardziej przypominającej zbiór rywalizujących dworów niż zwartą partię polityczną.

Od lat scenariusz był prosty i niemal rytualny. W grudniu prezes zapraszał polityków PiS na wspólne spotkanie opłatkowe. – „Dostajemy zaproszenie na godz. 18, ale zwykle jest tak, iż prezes się spóźnia i zaczynamy Wigilię o 19” – opowiada jeden z działaczy. Ten drobny szczegół, traktowany dotąd z pobłażliwym uśmiechem, był elementem niepisanego porządku: wszyscy czekają, bo centrum władzy jest jedno.

Tym razem jednak Mateusz Morawiecki postanowił ten porządek zakwestionować. Były premier zorganizował własne spotkanie wigilijne – o godz. 20, już po tej „prezesowej”. Gest na pozór niewinny, w praktyce odebrany jako otwarta prowokacja. – „Organizowanie przez Mateusza tej wigilii zostało odebrane jako gest konfrontacyjny wobec prezesa” – przyznaje jeden z polityków PiS. Inni mówią wprost, iż Morawiecki „dosypał do pieca” i zaczął budować własną, konkurencyjną orbitę.

Reakcja partii była tyleż nerwowa, co groteskowa. Jeszcze przed wigilią biuro klubu parlamentarnego zaczęło wydzwaniać do posłów z jednoznacznym komunikatem: „Jedyną oficjalną wigilią partii jest spotkanie przy ul. Nowogrodzkiej o godz. 18. Każda inna wigilia jest szkodliwa dla Polski i dla partii”. Trudno o lepszy przykład, jak w PiS drobne sprawy urastają do rangi racji stanu. – „Po takich słowach to strach choćby na własną wigilię w domu pójść” – ironizuje jeden z rozmówców.

Cała sytuacja była nie tylko niedorzeczna, ale po prostu głupia. Zamiast politycznej refleksji po utracie władzy i serii wyborczych porażek, partia zajmuje się kontrolą kalendarzy i lojalności opłatkowej. Posłowie zaczęli więc lawirować, tłumacząc, iż nie idą na „drugą wigilię”, tylko na „afterek”. Jakby zmiana nazwy miała cokolwiek zmienić w istocie problemu.

Jarosław Kaczyński podczas swojego spotkania miał jasno dać do zrozumienia, iż „jest tylko jedna wigilia tego wieczoru”. Niektórzy odebrali to jako groźbę. Z kolei ludzie Morawieckiego – według relacji Onetu – rozpuszczali informację, iż sam prezes pojawi się na „afterze”, by zwiększyć frekwencję. Ostatecznie przyszło około 50 osób. A potem, już po fakcie, zaczęły się nerwowe telefony na Nowogrodzką z próbami usprawiedliwienia swojej obecności u byłego premiera.

Ten obraz mówi więcej o stanie PiS niż setki komentarzy politologów. Partia, która przez lata budowała wizerunek monolitu, dziś przypomina konstrukcję, w której każdy ruch grozi zawaleniem. Morawiecki nie jawi się tu jako odważny reformator, ale jako polityk dolewający oliwy do ognia w momencie, gdy ogień trawi już całe zaplecze. A Kaczyński – zamiast arbitra – wygląda na strażnika rytuałów, które przestały jednoczyć.

W istocie PiS jako zwarta formacja polityczna już nie istnieje. Została struktura, została nazwa i nawyk dyscypliny, ale zabrakło elementarnego zaufania. jeżeli partia nie potrafi wspólnie połamać się opłatkiem, trudno uwierzyć, iż będzie zdolna do spójnego działania w polityce. I to jest w tej historii najbardziej symboliczne – i najbardziej kompromitujące.

Idź do oryginalnego materiału