Na przygranicznych targowiskach w południowej Polsce trwa prawdziwe oblężenie. Coraz częściej słychać tam język czeski, a sprzedawcy zacierają ręce, licząc zyski, jakich nie widzieli od lat. Nasi południowi sąsiedzi masowo przyjeżdżają na zakupy, wykupując towary w hurtowych ilościach. Powód jest prosty – w Polsce jest dla nich znacznie taniej. Fenomen ten, napędzany przez różnice w cenach i konkretne potrzeby, przekształca lokalne bazary w tętniące życiem centra transgranicznego handlu. Skala zjawiska jest tak duża, iż niektórzy handlarze wyprzedają cały towar jeszcze przed południem, a popyt na niektóre produkty, zwłaszcza te potrzebne do domowych przetworów, przerasta najśmielsze oczekiwania. Dla polskich sprzedawców to złoty interes, a dla czeskich konsumentów – sposób na realne oszczędności w domowym budżecie.
Targowiskowy boom przy granicy. „Do południa nic nie ma”
Sceny, które rozgrywają się na targowiskach w województwach dolnośląskim i opolskim, przypominają najlepsze czasy lokalnego handlu. Choć wyprawa na bazarek dla wielu Polaków jest codziennością, dla Czechów stała się starannie zaplanowaną operacją logistyczną. Nie przyjeżdżają po kilka warzyw, ale po dziesiątki kilogramów towaru, wypełniając bagażniki po brzegi. Sprzedawcy przyznają, iż choć klienci z Czech pojawiali się już wcześniej, to obecny sezon jest absolutnie wyjątkowy.
Relacje handlarzy mówią same za siebie. Gwar rozmów coraz częściej przerywany jest przez język czeski, a klienci zza południowej granicy stali się dominującą grupą kupujących, zwłaszcza w weekendy. Jeden ze sprzedawców z Kudowy-Zdroju w rozmowie z czeskim portalem „Blesk” nie krył zdumienia skalą popytu: „Jak mam 400 worków ogórków, to do południa już nic nie ma. Jak tak dalej pójdzie, to w dwa tygodnie wszystko będzie wyprzedane”. To doskonale obrazuje intensywność zjawiska. Towar, który jeszcze niedawno czekał na klientów przez cały dzień, dziś znika w ciągu kilku godzin.
Lokalni przedsiębiorcy gwałtownie dostosowują się do nowej rzeczywistości. Niektórzy zwiększają zamówienia u rolników, inni starają się lepiej wyeksponować produkty najchętniej kupowane przez Czechów. To dynamiczna sytuacja, która dla wielu stała się szansą na nadrobienie strat z poprzednich, trudniejszych lat. Ruch jest tak duży, iż niektórzy klienci z Polski zaczynają narzekać na puste skrzynki już wczesnym rankiem.
Co Czesi kupują w Polsce? Lista przebojów jest zaskakująco długa
Choć Czesi kupują w Polsce szeroką gamę produktów, lista zakupowych hitów jest bardzo konkretna i w dużej mierze podyktowana sezonem na domowe przetwory. Absolutnym numerem jeden są ogórki gruntowe. W Czechach, podobnie jak w Polsce, tradycja przygotowywania zapasów na zimę jest wciąż żywa, a kiszone lub konserwowe ogórki (tzw. nakládané okurky) to podstawa wielu dań.
Oczywiście, tam gdzie są ogórki, muszą być też inne składniki. Z polskich straganów w hurtowych ilościach znikają więc także:
- Koperek – niezbędny do przetworów, sprzedawcy przyznają, iż nie nadążają z jego ścinaniem.
- Cukier i sól – podstawowe składniki zalew, kupowane w wielokilogramowych opakowaniach.
- Ocet – kolejny najważniejszy element do przygotowania marynat.
Jednak zainteresowanie Czechów nie kończy się na produktach spożywczych do słoików. Jak podaje czeski portal arecenze.cz, ogromną popularnością cieszy się również karma dla zwierząt. Różnice w cenach są tu wręcz szokujące. Według portalu, na jednym dużym opakowaniu karmy dla psa lub kota można zaoszczędzić w Polsce choćby 50 zł w porównaniu do cen w czeskich sklepach. To sprawia, iż wielu właścicieli czworonogów decyduje się na specjalną wyprawę za granicę, by zrobić zapasy na kilka miesięcy.
Złotówka kontra korona. Jak duże są oszczędności?
Kluczem do zrozumienia fenomenu masowych zakupów są oczywiście pieniądze. Różnice w cenach między Polską a Czechami są na tyle znaczące, iż podróż do przygranicznego miasta po prostu się opłaca, choćby po doliczeniu kosztów paliwa. Główną rolę odgrywa tu kurs korony czeskiej do złotówki oraz niższe ceny detaliczne wielu produktów w naszym kraju.
Przykład ogórków jest tu najbardziej wymowny. Czeskie media wyliczają, iż kilogram tego warzywa można kupić w Polsce za 25–32 korony (ok. 4,00–5,50 zł). W tym samym czasie w Czechach cena za kilogram sięga choćby 45 koron (blisko 8,00 zł). Różnica wynosi więc niemal 40-50%, co przy zakupie kilkudziesięciu kilogramów generuje oszczędności rzędu kilkuset koron, czyli kilkudziesięciu złotych na jednym tylko produkcie.
Czesi doskonale to kalkulują. Przyjeżdżając z gotową listą zakupów i kupując hurtowo, są w stanie zaoszczędzić znaczną część swojego budżetu domowego. Jest jednak pewien haczyk, przed którym ostrzegają czeskie serwisy informacyjne. Chodzi o formę płatności. Zalecają one, by na polskich targowiskach płacić gotówką. Płatność kartą, zwłaszcza z wykorzystaniem mechanizmu DCC (Dynamic Currency Conversion), może wiązać się z bardzo niekorzystnym kursem przewalutowania narzuconym przez operatora terminala, co może zniwelować część oszczędności.
Szansa dla lokalnego handlu. Czy to początek nowego trendu?
Obecna sytuacja to bez wątpienia ogromna szansa dla polskich handlarzy i rolników z regionów przygranicznych. Wzmożony popyt napędza lokalną gospodarkę, tworząc symbiozę, w której obie strony zyskują – Czesi oszczędzają, a Polacy zarabiają. To także dowód na to, iż tradycyjny handel na targowiskach ma się dobrze i potrafi elastycznie reagować na potrzeby rynku.
Pozostaje pytanie, jak długo ten trend się utrzyma. Wzrost popytu może w przyszłości doprowadzić do lokalnego wzrostu cen, co mogłoby zmniejszyć atrakcyjność zakupów w Polsce. Z drugiej strony, jeżeli różnice w ogólnym poziomie cen między krajami pozostaną znaczące, można spodziewać się, iż zjawisko transgranicznych zakupów będzie się tylko nasilać. Być może już niedługo zobaczymy jeszcze więcej polskich sprzedawców celujących wprost w klienta z Czech, oferując dwujęzyczne etykiety czy specjalne promocje.
Na razie jednak polscy sprzedawcy cieszą się z nieoczekiwanego boomu. Dla wielu z nich to najlepszy sezon od lat, który pokazuje, iż bliskość granicy może być nie obciążeniem, a ogromnym atutem. To, co dla jednych jest zwykłym zakupem na bazarze, dla innych stało się regularną wyprawą po oszczędności, która na nowo definiuje mapę handlową południowej Polski.
Read more:
Wielki najazd Czechów na polskie targowiska. Sprzedawcy liczą rekordowe zyski.