Wielki Bu wraca. Gorąco w Pałacu Prezydenckim

1 dzień temu
Zdjęcie: Wielki Bu


W polityce mówi się często, iż przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Najlepszym przykładem jest dziś Karol Nawrocki, prezydent, który jeszcze niedawno starał się kreować na człowieka „z zupełnie innej bajki”. Tymczasem w jego otoczeniu zrobiło się nerwowo – a wszystko za sprawą zatrzymania Patryka M., pseudonim „Wielki Bu”.

W piątek Centralne Biuro Śledcze Policji poinformowało o spektakularnym ujęciu gangstera. „O godzinie 14.10 w Hamburgu doszło do zatrzymania Patryka M., za którym wydany był Europejski Nakaz Aresztowania” – przekazano w komunikacie. „Zatrzymanie było możliwe dzięki działaniom funkcjonariuszy Wydziału Operacji Pościgowych CBŚP i współpracy z niemiecką policją”. Brzmi poważnie? I słusznie, bo lista zarzutów wobec „Wielkiego Bu” nie kończy się na drobnych przewinieniach.

Patryk M. jest poszukiwany do śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Krajową w Lublinie. Chodzi o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, handel narkotykami i kradzieże aut. Wcześniej miał już odsiedzieć wyrok za porwanie, a w mediach wielokrotnie pojawiały się sugestie o jego powiązaniach z gangiem sutenerów. Trudno więc mówić o „chłopaku z sąsiedztwa”.

Dlaczego zatem wątek „Wielkiego Bu” odbija się takim echem w gabinetach politycznych? Bo przypomina się wątek, którego Nawrocki chciałby prawdopodobnie uniknąć. W czasie kampanii wyborczej jego znajomość z Patrykiem M. była jednym z najgorętszych tematów.

Sam Nawrocki w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim bagatelizował sprawę: „Znam go, bo z nim boksowałem. To jest wielki chłop, waży 140 kg. Był moment, iż nie miał odpowiedniego sparingpartnera i po prostu sparowaliśmy. Na niczym innym nasza znajomość nie polegała”. Tyle iż w polityce takie tłumaczenia brzmią co najmniej naiwnie.

Bo jak to możliwe, iż człowiek, który dziś piastuje najwyższy urząd w państwie, nie widział nic niestosownego w utrzymywaniu kontaktów – choćby sportowych – z osobą takiej reputacji? Czy naprawdę nie wiedział, z kim sparuje? A może wiedział, ale uznał, iż to bez znaczenia?

Nieprzypadkowo mówi się dziś o nerwowości w otoczeniu prezydenta. Powrót „Wielkiego Bu” na pierwsze strony gazet sprawia, iż pytania o przeszłość Nawrockiego wracają jak bumerang. A im głośniejsze komunikaty policji o międzynarodowych działaniach i spektakularnym zatrzymaniu, tym trudniej udawać, iż sprawa to jedynie „sportowa przeszłość”.

„To był tylko sparingpartner” – powtarza Nawrocki. Ale czy wyborca, słysząc o porwaniach, narkotykach i powiązaniach ze światem mafii, może to przyjąć bez wątpliwości? Tu nie chodzi o jedno zdjęcie czy przypadkowe spotkanie na siłowni. Chodzi o symbol – o to, iż na zapleczu Nawrockiego od początku czaiły się cienie, które teraz niebezpiecznie wydłużają się na całą jego prezydenturę.

Polityka to w ogromnej mierze kwestia zaufania. A zaufanie buduje się latami i traci w kilka minut. Sprawa „Wielkiego Bu” uderza w sam fundament – wiarygodność Nawrockiego. Bo jeżeli tłumaczenia sprowadzają się do zdania „to był tylko sparing”, to trudno oprzeć się wrażeniu, iż mamy do czynienia z próbą umniejszenia problemu, zamiast szczerego zmierzenia się z faktami.

Nawrocki wolałby, żeby sprawa zniknęła z mediów. Ale ona zniknąć nie może. Zbyt poważne są zarzuty wobec „Wielkiego Bu”, zbyt głośne było jego zatrzymanie. I zbyt oczywiste jest pytanie, które zadaje sobie dziś wielu: czy człowiek, który jeszcze wczoraj sparował z gangsterem, może dziś uchodzić za moralny autorytet w polityce?

Każdy polityk niesie ze sobą swoją przeszłość. Nawrocki nie jest tu wyjątkiem. Problem w tym, iż jego przeszłość nie jest historią o harcerstwie, pracy u podstaw czy młodzieńczych błędach. To historia, w której pojawiają się nazwiska gangsterów, Europejskie Nakazy Aresztowania i przestępcze grupy.

„Mamy technologię, mamy ludzi, mamy szansę być europejskim liderem” – mówił niedawno Nawrocki o gospodarce. Piękne słowa. Tyle iż za nimi stoi człowiek, którego otoczenie nieustannie walczy z własnymi demonami. I właśnie dlatego nerwowość w jego obozie jest dziś tak wyczuwalna.

Bo choć politycy lubią powtarzać, iż „przyszłość należy do nas”, to wyborcy coraz częściej pytają: a co z przeszłością, panie prezydencie?

Idź do oryginalnego materiału