Pod koniec listopada brytyjska Izba Gmin przyjęła w drugim czytaniu ustawę legalizującą eutanazję dla osób śmiertelnie chorych w Anglii i Walii. Do tego, by projekt stał się obowiązującym prawem, jeszcze daleka droga – zgodnie z procedurą trafi on teraz do prac w komisjach, a stamtąd, najpewniej w lekko zmienionej formie, ponownie na forum Izby. Wszystko to potrwa kilka miesięcy.
Poprzednie projekty dotyczące wspomaganego samobójstwa upadały na wcześniejszym etapie prac. Choć część deputowanych, którzy skierowali projekt do dalszego czytania, swoje ostateczne poparcie uzależnia od tego, jaką formę finalnie przybierze, to Wielka Brytania zrobiła wielki krok do tego, by w przyszłym roku pierwsze śmiertelnie chore osoby mogły przy pomocy lekarza zakończyć życie.
Przepisy ustawy są dość restrykcyjne na tle tych obowiązujących w państwach, gdzie eutanazja jest od dawna legalna, takich jak Belgia, Holandia czy Kanada. Ustawa zakłada, iż dostęp do procedury będzie przysługiwał tylko osobom, których oczekiwana długość życia wynosi mniej niż sześć miesięcy. Chętni powinni być zdolni do podjęcia świadomej, niezależnej decyzji, co poświadczyć muszą niezależnie od siebie dwaj lekarze. By procedura została uruchomiona, konieczna będzie też zgoda sędziego Izby Cywilnej Sądu Najwyższego Anglii i Walii.
Mimo to ustawa wywołała wiele wątpliwości i kontrowersji. Sama Izba Gmin debatowała nad nią ponad cztery godziny. Dyskusja medialna, podejmowana przez różnych liderów opinii – od publicystów, przez przedstawicieli środowiska medycznego, aż po przywódców religijnych – była jeszcze obszerniejsza. Jednocześnie zarówno na poziomie politycznym, jak i debaty publicznej, problem eutanazji podzielił brytyjskie społeczeństwo w poprzek dzielących je na co dzień linii podziału.
Eutanazyjna podkowa
Ustawa nie była głosowana jako projekt rządowy, a poselski (private member’s bill). Jego autorka to laburzystowska deputowana z Yorkshire, Kim Leadbeater. Oficjalnie rząd Starmera przyjął neutralną pozycję wobec projektu, premier polecił zasiadającym w nim ministrom, by nie angażowali się w debatę publiczną i by zagłosowali zgodnie ze swoimi przekonaniami. Wyłamało się dwóch członków gabinetu: minister zdrowia Wes Streeting i ministra sprawiedliwości Shabana Mahmood, którzy wyrazili swój sprzeciw.
Mahmood powołała się na swoją wiarę religijną – brytyjska ministra sprawiedliwości jest muzułmanką – i kluczową dla niej kategorię „świętości życia”. Streeting, który w 2015 roku głosował za projektem legalizującym wspomagane samobójstwo, stwierdził, iż zmienił zdanie po tym, jak zapoznał się ze stanem NHS – brytyjskiego odpowiednika Narodowego Funduszu Zdrowia – a zwłaszcza medycyny paliatywnej. Zdaniem Streetinga w sytuacji, gdy stan opieki zdrowotnej dostępnej dla osób terminalnie chorych i w ogóle dla seniorów jest tak fatalny, jak w tej chwili w Wielkiej Brytanii, trudno mówić o wspomaganym samobójstwie jako o „wolnym wyborze”. Wielu starszym osobom pozbawionym dostępu do bezpłatnej opieki hospicyjnej na przyzwoitym poziomie eutanazja może się wydawać koniecznością.
Te dwa argumenty – religijny i „społeczny” – najczęściej wybrzmiewały w debacie wokół ustawy Leadbeater, tworząc zaskakujące sojusze. Za skierowaniem projektu do dalszych prac głosował główny nurt wszystkich zasiadających w Izbie Gmin partii politycznych. Poparcia udzielił zarówno obecny premier sir Keir Starmer, jak i poprzedni, Rishi Sunak. Przeciw głosowali najbardziej tradycjonalistyczni deputowani Partii Konserwatywnej i część najbardziej wyrazistej lewicy, w tym były lider Partii Pracy, Jeremy Corbyn.
W oświadczeniu opublikowanym na swojej stronie Corbyn powtarza argumenty, jakie zgłaszał Streeting, związane ze stanem opieki zdrowotnej. „Wybór zakończenia własnego życia może być realny tylko w systemie, gdzie każdy ma dostęp do jak najlepszej możliwej opieki paliatywnej. Chroniczne niedofinansowanie systemu ochrony zdrowia zostawia tymczasem wielu śmiertelnie chorych bez opieki, jakiej potrzebują. Bez rozwiązania tego problemu proponowana ustawa poważnie naraża starszych, niepełnosprawnych i chorych na zaniedbania i dyskryminację”.
Podobna argumentacja pojawia się w liście otwartym dwóch najstarszych stażem deputowanych Izby Gmin: konserwatysty, katolika i działacza na rzecz mszy trydenckiej sir Edwarda Leigha oraz bliskiej corbynowskiemu skrzydłu Partii Pracy Diane Abott. Czytamy w nim m.in.: „Wyobraźmy sobie emerytkę, której dzieci nie są w stanie pozwolić sobie na własne mieszkanie, której niewielkie oszczędności, jakie chciała przekazać dzieciom i wnukom, zaczynają być pochłaniane przez koszty codziennej opieki. Czy taka osoba nie będzie odczuwała przymusu, by wybrać wcześniejszą śmierć?”.
Społeczeństwo ma mniej wątpliwości niż politycy
Mniej wątpliwości niż politycy i liderzy opinii ma opinia publiczna. Sondaże pokazują, iż większość Brytyjczyków popiera legalizację eutanazji pod określonymi warunkami. Bardzo szczegółowe badanie ośrodka More in Common z listopada tego roku wykazało, iż za legalizacją opowiada się 65 proc. społeczeństwa, zdecydowanie przeciw jest tylko 13 proc. Tendencja jest niezależna od takich kryteriów, jak płeć, poziom wykształcenia, miejsce zamieszkania, preferencje partyjne czy przekonania światopoglądowe. Z badania wynika, iż tylko w siedmiu okręgach wyborczych do Izby Gmin – z 632 w Wielkiej Brytanii, bez Irlandii Północnej – poparcie dla legalizacji eutanazji jest mniejsze niż 50 proc.
Brytyjskie badania More in Common – podobnie jak polskie – dzielą tamtejsze społeczeństwo na kilka ideologicznych „plemion”, takich jak „postępowi aktywiści”, „dobrze sytuowani liberałowie”, czy „rozczarowani tradycjonaliści”. Przeciwnicy legalizacji eutanazji są wyraźną mniejszością we wszystkich tych grupach. Najwięcej zwolenników zmiany mają w dwóch „plemionach”: wśród „progresywnych aktywistów” i „lojalnych Brytyjczyków”. To dwie grupy, które poza tą kwestią dzieli prawie wszystko. Pierwsza legitymuje się wyższym wykształceniem, skupia się raczej w dużych miastach, wyznaje progresywne wartości, jest otwarta na migrację, głosowała za pozostaniem Zjednoczonego Królestwa w Unii Europejskiej, a dziś najchętniej popiera Zielonych, ewentualnie lewicę Partii Pracy. Druga jest starsza, nie ma dyplomu uczelni wyższej, identyfikuje się jako klasa pracująca, odczuwa dumę ze swojej brytyjskości, łączy konserwatyzm obyczajowy z preferencją dla redystrybucji, kiedyś głosowała na laburzystów, dziś często popiera Reform UK Nigela Farage’a.
Jak piszą autorzy badania, stosunek Brytyjczyków do eutanazji pozostaje taki sam od początku lat 80. Prawo od ponad 40 lat nie nadąża więc za społecznymi preferencjami. Trudno się dziwić ich ewolucji w takim, a nie innym kierunku. Ze wspomnianego badania More in Common wynika, iż dwa argumenty, jakie zwolennicy legalizacji eutanazji uważają za najbardziej przekonujące, to prawo do osobistej autonomii śmiertelnie chorych osób oraz unikanie zbędnego cierpienia.
To właśnie te dwie wartości – unikanie cierpienia i autonomia jednostki – stanowią dziś kompas moralny liberalnych, świeckich społeczeństw – a nie religijnie rozumiana „świętość życia”. Prawo, także to dotyczące tak delikatnej i skomplikowanej kwestii jak wspomagane samobójstwo będzie musiało dostosować się do tych społecznych preferencji.
Ustawa Leadbeater wprowadza przy tym arbitralne ograniczenie związane ze spodziewaną długością życia jako warunek dopuszczenia do procedury. Można się spodziewać, iż z czasem wymóg ten zostanie złagodzony. Wspomniane badania More in Common pokazują, iż dla Brytyjczyków kluczowym kryterium, jakie powinno decydować o dostępie do zabiegu wspomaganego samobójstwa, nie jest spodziewana długość życia, ale cierpienie.
Między przymusem godnej śmierci a przymusem niegodnego życia
Jednocześnie argumenty przeciwników zakazu – choćby jeżeli wypływają z religijnych motywacji – nie są zupełnie banalne. Debata o wspomaganym samobójstwie w Anglii i Walii rozgrywa się w określonym kontekście społecznym i politycznym. A konkretnie w społeczeństwie przeoranym przez ponad dekadę torysowskiej austerity, gdzie realne pensje stoją w miejscu od czasu wielkiego kryzysu z 2008 roku. Społeczeństwie, które w dodatku coraz bardziej się starzeje.
Jak wybrzmiało w debacie nad ustawą w Izbie Gmin, w 2040 roku jedna siódma Brytyjczyków będzie miała 75 lat lub więcej. Koszty opieki nad seniorami staną się mocno polaryzującą społeczeństwo kwestią.
W młodych Brytyjczykach narasta przekonanie, iż umowa społeczna jest niesprawiedliwe wychylona w stronę starszych pokoleń. Polityka torysów – partii ponadprzeciętnie popieranych przez seniorów – chroniła dochody emerytów przed inflacją i austerity, pozostałe grupy społeczne nie mogły liczyć na takie preferencyjne traktowanie. Seniorzy są na ogół właścicielami nieruchomości, w których żyją, co czyni ich nominalnie zamożnymi ludźmi – zwłaszcza w Londynie i dużych miastach – podczas gdy młodzi coraz częściej wypychani są z rynku mieszkaniowego i zmuszeni latami odkładać moment zakupu pierwszej własnej nieruchomości. Konflikt pokoleniowy podsyciła też pandemia – całe społeczeństwo zostało zmuszone do wyrzeczeń, jakich nie znały pokolenia wychowane po drugiej wojnie światowej, by chronić się przed chorobą niebezpieczną szczególnie dla starszych.
Pytanie, co stanie się z tą międzypokoleniową dynamiką, jeżeli do równania dołożymy legalną eutanazję, nie jest bezzasadne. Chrześcijański etyk James Mumford ostrzegał na łamach portalu UnHerd: „Jeśli eutanazja zacznie być przedstawiana jako realna alternatywa dla opieki społecznej lub szpitalnej, doprowadzi to do jej normalizacji, jako rozwiązania dla problemów starzejącego się społeczeństwa. Przedwczesna śmierć może stać się kulturowym oczekiwaniem”. Podobne głosy wybrzmiewają na bliskim corbynowskiej lewicy portalu Novara Media. Matty Hall, socjolog z Uniwersytetu w Nottingham, przestrzega na jego łamach: „Legalizacja eutanazji sprawi, iż jako społeczeństwo zaczniemy postrzegać życie najsłabszych ekonomicznie i społecznie seniorów jako bezwartościowe. Zamiast debatować nad eutanazją, przeznaczmy więcej funduszy na hospicja i pracowników socjalnych”.
Eutanazja zalegalizowana w silnie nierównym, przeoranym przez austerity społeczeństwie może zmienić się nie tyle w prawo do wyboru godnej śmierci, ile w przymus. Jednak mimo świadomości tego ryzyka, gdyby Hall miał zaszczyt zasiadać w Izbie Gmin, zagłosowałby za ustawą. Zadaniem polityków jest bowiem przygotować taki system, który – respektując autonomię jednostek – w granicznych sytuacjach terminalnej choroby i odbierającego poczucie godności życia cierpienia, chroni przed nadużyciami.
Stanowisko „nie możemy zgodzić się na eutanazję, póki nie zbudujemy bardziej równego społeczeństwa i nie dofinansujemy systemu opieki nad seniorami do satysfakcjonującego poziomu” oznacza dziś, iż przez lata osoby, które mogłyby uniknąć długich miesięcy cierpienia, pozbawione nadziei na poprawę, będą na nie skazane. Poza tymi, które stać, by wykonać zabieg w Szwajcarii.
Legalna eutanazja może uruchomić groźną międzypokoleniową dynamikę. Ale czy w imię ochrony przed potencjalnymi czarnymi scenariuszami należy skazywać ludzi na przymus pozbawionego dla nich wartości, długotrwałego umierania?