Wielka Brytania - UE. Trudno być nam ze sobą, bez siebie nie jest lżej

2 tygodni temu
Wielka Brytania dogadała się z Unią Europejską co do bliższej współpracy handlowej oraz w zakresie polityki energetycznej i obronności. Czy to oznacza, iż demony brexitu zostawiamy wreszcie za sobą? Nic bardziej mylnego. O tym, dlaczego Londyn jest skazany na Brukselę, pisze współautor podcastu "Co to będzie" Miłosz Wiatrowski-Bujacz.
Po wielomiesięcznych negocjacjach w poniedziałek ogłoszono pierwsze od Brexitu kompleksowe porozumienie dotyczące współpracy między Zjednoczonym Królestwem a Unią Europejską.


REKLAMA


O sukcesie negocjacyjnym poinformowali w czasie odbywającego się w Londynie szczytu UE-Wielka Brytania premier Keir Starmer, przewodnicząca Komisji Europejskiej Urszula von der Leyen, oraz przewodniczący Rady Europejskiej Antonio Costa. W ich przemówieniach nie brakowało patosu - von der Leyen określiła porozumienie mianem „historycznego", a Starmer podkreślał, iż to pierwszy krok w stronę dalszego zacieśniania relacji na linii Bruksela-Londyn.
W rzeczywistości ustalenia są jednocześnie istotne oraz skromne w swoich ambicjach. Głównym elementem porozumienia jest zgoda co do konieczności wprowadzenia jednolitych i wspólnych norm weterynaryjnych i fitosanitarnych, dzięki którym żywność importowana z Wielkiej Brytanii do Unii i z Unii do Wielkiej Brytanii nie będzie musiała przechodzić kosztownych i czasochłonnych kontroli.
Z jednej strony to sukces Starmera - od wyjścia Zjednoczonego Królestwa z UE eksport brytyjskiej żywności do państw Unii spadł o około jedną trzecią, a jednocześnie brytyjskie sieci spożywcze narzekają na to, iż koszty dostosowywania się do reguł dotyczących importu unijnych towarów idą w setki milionów funtów.
Z drugiej strony trudno uznać, iż sama UE musiała zdobyć się na wielkie poświęcenia. Warunkiem rezygnacji z kontroli granicznych jest bowiem przyjęcie przez Wielką Brytanię unijnych regulacji w zakresie norm weterynaryjnych i fitosanitarnych - i dostosowywanie się na bieżąco do ich przyszłych zmian. W razie konfliktu prawnego ostatnie słowo będzie miał Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej.


Czyli kontrole znikają, ale za to wraca tak znienawidzona przez brexitowców konieczność przestrzegania unijnych regulacji i podporządkowywania się w ich zakresie do wyroków unijnych sądów. Dokładnie to, od czego wyzwolić Wielką Brytanię miało wyjście z Unii.
Awantura o ryby
Największe larum wśród brytyjskiej prawicy wywołała zgoda Starmera na przedłużenie zgody na połów ryb w brytyjskich wodach terytorialnych przez unijnych rybaków o 12 lat, choć Londyn początkowo godził się jedynie na cztery. Opozycja grzmi, iż to katastrofa dla brytyjskiego sektora rybołówstwa i skazanie go na śmierć, a decyzja wywołuje szczególne protesty w Szkocji. Jednocześnie wartość całego sektora to zaledwie 900 milionów funtów, a znaczna większość ryb w brytyjskich sklepach i tak pochodzi z importu. Rząd przekonuje, iż dzięki zniesieniu kontroli weterynaryjnych brytyjscy rybacy tylko zyskają, bo będzie im łatwiej eksportować ich produkty do Unii Europejskiej. Dla porównania, wartość żywności i napojów sprzedawanych przez brytyjskich producentów na rynku unijnym to 14 miliardów funtów, a przed brexitem wynosiła ponad 20 miliardów. Przy tych sumach awantura o połów ma nieporównywalnie większe znaczenie polityczne niż gospodarcze.
Kolejnym elementem porozumienia jest sektor energetyczny. Choć na szczegóły przyjdzie nam jeszcze poczekać, to zgodnie ze wstępnymi ustaleniami Wielka Brytania ma ponownie zostać dołączona do wspólnego unijnego rynku energii i systemu handlu emisjami, co pozwoli Brytyjczykom na uniknięcie nowego podatku emisyjnego dla podmiotów spoza UE, który ma wejść w życie w 2026 roku.
Bruksela i Londyn dogadały się również co do nawiązania bliższego partnerstwa w zakresie bezpieczeństwa i obronności. Tekst porozumienia wskazuje, iż Wielka Brytania może zostać dopuszczona do korzystania z wartego 150 miliardów euro funduszu tanich pożyczek na rozwój sektora obronnego stworzonego przez Komisję Europejską.


Ostatnim filarem nowego otwarcia miało być stworzenie programu znacznie ułatwiającego mobilność między krajami Unii a Wielką Brytanią dla młodych Brytyjczyków i obywateli UE. Choć sondaże wskazują, iż zdecydowana większość brytyjskich wyborców popiera liberalizację prawa wizowego w tym zakresie, to rząd Starmera broni się przed tym jak diabeł przed wodą święconą w obawie o wpływ ewentualnych zmian na dane dotyczące migracji. Może i wyborcy są za wolnym przepływem młodych osób pomiędzy UE a Zjednoczonym Królestwem, ale gdy przyjdzie do wyborów, to prawica zacznie straszyć łącznymi liczbami na temat tego, o ile więcej osób wpuścili laburzyści w czasie swojej kadencji w porównaniu do poprzedników. A wtedy, jak boi się Starmer, merytoryczne tłumaczenie, iż to przecież młodzi Europejczycy, których sami jako wyborcy chcieliście (i w zamian za których wy możecie mieszkać w Unii), zda się na nic.
Wielka Brytania jest skazana na dożywocie układania się z UE
Czy mamy zatem przełom w relacjach pomiędzy Unią Europejską a Wielką Brytanią? Czy jest tak, jak przekonuje Starmer, iż skupiające się na przeszłości bezsensowne debaty o brexicie mamy już za sobą? Nic z tych rzeczy.
Relacje gospodarcze pomiędzy Zjednoczonym Królestwem a Unią Europejską są zbyt istotne, żeby ograniczyć się do paru kompromisów w zakresie żywności, rybołówstwa i rynku energii. I co gorsza dla obecnego i przyszłych lokatorów Downing Street, są dużo ważniejsze dla Londynu niż Brukseli.
Wyjście z Unii nie sprawiło magicznie, iż brytyjska gospodarka przestała być w dużym stopniu zależna od eksportu do państw UE. Według szacunków brexit kosztował i kosztuje Wielką Brytanię około 4 procent PKB rocznie. By zmniejszyć ten szok, potrzebne jest możliwie jak największe zacieśnianie współpracy gospodarczej z Unią Europejską. A to z kolei sprawia, iż kolejne brytyjskie rządy będą musiały godzić się na unijne normy, choć same nie będą już miały wpływu na ich kształtowanie. Za każdym razem, gdy nie zdecydują się na to, żeby się do nich podporządkować, brytyjska gospodarka straci. Za każdym razem, gdy się podporządkują - Wielka Brytania straci część swojej suwerenności, której odzyskanie było całą racją bytu Brexitu.


Brexit miał raz na zawsze doprowadzić do tego, żeby obsesja brytyjskiej klasy politycznej na temat rzekomych brukselskich dyktatów przestała być centralnym tematem debaty publicznej i tym, wokół czego kręcą się wszystkie kampanie wyborcze.
Nic z tych rzeczy. Widmo relacji z Europą będzie dalej wisieć nad Albionem - aż do momentu, w którym albo Wielka Brytania ponownie dołączy do UE, albo sama Unia się rozpadnie.
Taki jest niestety los peryferiów imperium, o czym kto jak kto, ale Brytyjczycy powinni doskonale wiedzieć.
Idź do oryginalnego materiału