Więcej liberalizmu, proszę!

3 miesięcy temu

Polską politykę najkrócej i najtrafniej opisuje słowo „klincz”. Dwa główne obozy polityczne – obecnej koalicji demokratów i dawnej władzy pisowskiej – tkwią we wzajemnym uścisku znacząco ograniczającym komukolwiek pole programowego manewru. Tym bardziej, iż istnieje powszechna świadomość kolosalnej stawki, o którą toczy się ten bój. Nie jest nią kierunek kilku, choćby i ważnych polityk sektorowych, a sam ustrój państwa, przyszłość praw obywatelskich oraz w końcowym efekcie choćby geopolityczne losy, określające perspektywy bezpieczeństwa narodowego w coraz trudniejszym otoczeniu zewnętrznym. Słowem, na szali jest wszystko.

W takich warunkach nie można odpuścić żadnej kampanii, żadnej grupy potencjalnych wyborców, a podejmowanie ryzyka nowatorskich przeobrażeń oferty politycznej nie może budzić entuzjazmu liderów. Jak każdy człowiek, wolą oni stosować wypróbowane metody, podążać raczej konwencjonalnymi ścieżkami i minimalizować zagrożenia, które nieodzownie, przynajmniej przejściowo, rosną wraz z jakąś nową dynamiką.

Niewykluczone przy tym, iż obie strony, stosując to podejście, tracą szanse na podniesienie swojego potencjału politycznego w średniej i dłuższej perspektywie. Przyjrzyjmy się dwóm tego rodzaju sytuacjom, po jednej dla wszystkich z protagonistów klinczu. Zacznijmy jednak od tej strony, która jest w tej chwili „na musiku”, czyli przegrawszy najważniejsze wybory parlamentarne jesienią 2023, w tej chwili tkwi na poziomie poparcia nie dającym perspektywy odzyskania władzy, a w niektórych badaniach traci choćby pozycję lidera sondaży i spada w okolice rezultatów tak dla niej niskich, iż chyba nienotowanych od ponad dekady. To ona bowiem stoi przed pilną potrzebą wynalezienia się na nowo, redefinicji części celów i przebudowy narracji. „Więcej tego samego” nie jest dla niej już możliwą opcją, gdyż strategie ostatnich kilku miesięcy prowadzą ją drogą ku marginalizacji. Chodzi naturalnie o obóz dawnej władzy, o pisowską prawicę.

Socjaldemokratyczna prawica

PiS raz już w swoich dziejach dokonało spektakularnej rekonstrukcji swojej oferty programowej, która miała wymiar przemiany światopoglądowej. Nastąpiło to stopniowo, w okresie ośmioletniego przebywania w opozycji, a więc pomiędzy rokiem 2007 a 2015. Podczas gdy partia Jarosława Kaczyńskiego w krótkim okresie swoich pierwszych rządów (2005-07) na stanowisko minister finansów mianowała jaskrawą liberałkę gospodarczą i zwolenniczkę zarówno niskich podatków, jak i zaciskania pasa przez budżet państwa, Zytę Gilowską, tak podobny wybór personelu i polityki byłby z jej strony już absolutnie nie do pomyślenia po 2015 r. Będąc partią populistycznej prawicy, polski PiS wpisał się tym samym zresztą w trend widoczny w postępowaniu polityków tego nurtu w wielu krajach Europy.

Zarówno francuski Front Narodowy w epoce starego Le Pena, jak i austriaccy „wolnościowcy” czasów Haidera czy holenderska skrajna prawica w epoce Pima Fortuyna i wczesnego Geerta Wildersa były ugrupowaniami o wolnorynkowych preferencjach w polityce gospodarczej i podatkowej, zupełnie nieskore do popierania hojnej polityki socjalnej. W ujęciu nazewnictwa amerykańskiego były raczej libertariańskie niż narodowo-socjalne. Polski PiS w swojej retoryce do 2005 r. pozostawał partią gospodarczo umiarkowaną i dość mało wyrazistą, koncentrując się na innej problematyce. Jego liderzy zakładali, iż gospodarka znajdzie się w rękach wolnorynkowców z PO w koalicji, która w okresie 2001-05 była przez obie strony jednoznacznie planowana i deklarowana. Gdy do niej nie doszło, PiS w praktyce rządzenia sam skierował się w kierunku raczej wolnorynkowym niż socjalnym.

Po przemianach społecznych wygenerowanych najpierw kryzysem na światowych rynkach finansowych (2008-10), potem kryzysem zadłużenia w strefie euro (2011-14), a następnie socjalnymi aspektami kryzysów uchodźczych (od 2015 z pełną mocą), partie europejskiej skrajnej czy populistycznej prawicy dostrzegły „polityczne złoto” nie tylko w silniejszym uwypukleniu treści szowinistycznych i ksenofobicznych (one i tak były silne w ich narracjach na długo wcześniej), ale także w pochyleniu się nad materialnym położeniem autochtonicznych Europejczyków. Podczas gdy wcześniej akcentowano, iż imigranci i uchodźcy są „darmozjadami”, którzy liczą na beztroskie życie na koszt socjalnego państwa (równocześnie podobną krytykę stosując wobec obywateli wywodzących się z ludności rdzennej, ale preferujących życie z zasiłków od trudów pracy), teraz sięgnięto po narrację przedstawiającą ich jako „krzywdzicieli” ubogich warstw rdzennej ludności, która przez napływ imigrantów dodatkowo traci poczucie bezpieczeństwa socjalnego. Do klasycznie prawicowej narracji opartej na niechęci do kulturowo, rasowo czy religijnie Innego, dołożono klasycznie lewicową troskę o położenie najuboższych członków wspólnoty, przy czym wspólnoty zdefiniowanej już prawicowo, bo w oparciu o kryteria etniczne. Ta przemiana otworzyła skrajnej prawicy nowe pola oddziaływania i to ona jest z reguły głównym źródłem wzrostu poparcia dla ugrupowań tego nurtu w ostatnich kilkunastu latach.

PiS poszło w Polsce w tym samym kierunku. Wśród naczelnych przyczyn sukcesu wyborczego tej partii w roku 2015 wymieniano wielokrotnie jej zwrot w kierunku polityki podnoszenia i wprowadzania nowych świadczeń socjalnych. Zasiłki rodzinne, dodatkowe emerytury, szybki wzrost płacy minimalnej – to tylko kilka najważniejszych posunięć tej ekipy o stricte lewicowym, socjaldemokratycznym charakterze. W Polsce współgrało to z antyelitarną narracją PiS, która była istotna w jego retoryce od zawsze, ale teraz została uzupełniona o nieufność także wobec kolejnej „elity” – prywatnych przedsiębiorców i innych „bogaczy”, „okradających” państwo np. poprzez machinacje wokół podatku VAT. Dodatkowo prosocjalna przemiana PiS była ogniwem wchłonięcia przez tą partię kilkunastoprocentowego elektoratu dawnej Samoobrony, a także wielu rolników przed 2007 r. związanych z PSL. Elektorat PiS nie tylko się zwiększył, ale także zmieniły się wszelkie jego socjologiczne wskaźniki z profilem poziomu wykształcenia, miejscem zamieszkania na osi wieś-wielkie miasto oraz strukturą wieku na czele. Upraszczając, PiS – do co najmniej 2007 r. partia wielkomiejskich wyborców bliskich Kościołowi i nastawionych antykomunistycznie – zmieniła się w partię słabo wykształconych prowincjuszy i emerytów, często ze łzą w oku wspominających PRL.

W toku ostatnich kilkunastu lat ideowy „pakiet” PiS objął więc następujące główne filary: 1) nacjonalizm/ksenofobię kulturową, 2) autorytaryzm ustrojowy z poparciem idei „rządów silnej ręki”, 3) izolacjonizm wyrażony jako sceptycyzm wobec Zachodu i UE, 4) antyliberalny konserwatyzm obyczajowy starego typu, 5) katolicyzm polityczny o klerykalnych rysach oraz 6) właśnie socjalizm/etatyzm w koncepcjach polityki gospodarczej, społecznej i polityk pochodnych. Ten pakiet stanowił źródło sukcesów PiS w połowie poprzedniej dekady, ale już od początku lat dwudziestych począł w Polsce tracić swoją moc. Odtąd poparcie dla PiS powoli spada i procesu tego nie uda się partii zatrzymać, jeżeli nie dokona redefinicji podobnej do tej z okresu po roku 2007.

Liberalizm u antyliberałów

W krajach Europy poparcie dla skrajnej prawicy rośnie, a w Polsce spada. A przecież nasz kraj dotykają te same kryzysy. Dlaczego tak jest? Odpowiedzi na to pytanie należy poszukiwać, zestawiając ideowy „pakiet” PiS z „pakietami” partii tego samego nurtu w innych krajach, które teraz radzą sobie od PiS lepiej. Jakie różnice dają się tutaj zaobserwować?

Nietrudno zauważyć, iż PiS od podobnych partii w większości państw Europy różni się w punkcie 5. oraz w pewnym stopniu w punkcie 4. swojego „pakietu” ideowego. Niewątpliwie główne ugrupowania populistycznej prawicy europejskiej w ogóle nie usiłują wciągać Kościoła katolickiego (czy tym bardziej Kościołów protestanckich) w wir bieżącej polityki, nie odwołują się do kościelnych autorytetów i nie uzyskują, ani nie poszukują poparcia hierarchów w walce politycznej. Klerykalizm jest tym partiom całkowicie obcy i zjawisko to sięga dość daleko wstecz, jeszcze do czasów sprzed zdruzgotania wizerunku Kościoła katolickiego wskutek skandali pedofilskich.

Ktoś słusznie zauważy, iż to zrozumiała różnica: w końcu we Francji, w Holandii, w Austrii, a choćby we Włoszech procesy laicyzacyjne są daleko posunięte i odwoływanie się do kościelnych autorytetów, choćby w wykonaniu prawicy, byłoby albo golem samobójczym, albo pozostawałoby bez jakiegokolwiek przełożenia na poziom poparcia czyniących to partii. Tak jest w istocie. Rzecz w tym, iż w Polsce właśnie teraz następuje szybki proces laicyzacyjny młodego pokolenia, obejmujący grupy wiekowe, które w chwili kolejnych wyborów do Sejmu będą sięgały już poziomu choćby 35 lat. Oczywiście żarliwość religijna pozostaje charakterystycznym wyznacznikiem elektoratu PiS (głęboka wiara katolicka to w tej chwili najsilniejszy wskaźnik identyfikujący potencjalnego wyborcę tej partii). Ten elektorat jednak się starzeje i kurczy. jeżeli celem PiS jest mieć jakiekolwiek szanse w walce o władzę w 2027 r. (a co dopiero później), to musi uwzględnić zlaicyzowane oblicze tych grup wyborców, które musi w tym celu do siebie przyciągnąć. choćby młodzież popierająca Konfederację – pierwsza taka grupa z brzegu – to ludzie bardzo często niereligijni. Klerykalizm był przez 35 lat istnienia wolnej Polski naturalną postawą prawicy w polityce – to miało socjologiczny sens. Ale to właśnie się kończy. Klerykalizm stał się receptą na budowę prawicowej niszy lub skansenu, który będzie się zadowalać wynikiem w okolicach 20% (a potem pewnie i mniej) i zerową zdolnością koalicyjną.

PiS stoi przed trudnym zadaniem. Przejście na pozycje socjalne zniechęciło relatywnie niewielu wyborców z wczesnego etapu partii lat 2001-07. Odchodzenie od zażyłości z więdnącym Kościołem musi być ostrożniejsze, jeżeli partia chce zachować swój dotychczasowy elektorat. Wprowadzenie do agendy partii separacji Kościoła od państwa powinno iść w parze z szacunkiem wobec wiary i tradycji, ale także z uwypukleniem wolności wyznania. Chcąc pozostać istotnym graczem, PiS musi zbudować figurę „konserwatysty niewierzącego” jako potencjalnego zwolennika partii, dla którego ma ona swoją ofertę. PiS potrzebuje wysłać sygnał, iż w jego środowisku jest miejsce dla ludzi, którzy – będąc konserwatystami czy nacjonalistami – nie będą chcieli asystować w żadnych nabożeństwach czy modlitwach. Kto pójdzie na demonstrację PiS, musi mieć możliwość nie uczestniczyć w różańcu.

Drugim krokiem dla PiS powinno stać się osłabienie jego antyliberalizmu w niektórych kwestiach obyczajowych. Skrajna prawica w Europie zrozumiała, iż nie zawróci kijem rzeki przemian kulturowych. We wszystkich kolejnych krajach kontynentu głoszenie haseł homofobicznych, skierowanych przeciwko autonomii kobiet czy także choćby za zakazem aborcji stało się najpierw niepopularne i szkodliwe dla szans wyborczych partii, a potem wręcz groteskowo marginalne i nie do pomyślenia. Politykom PiS to nie będzie w smak, ale także za sprawą bilansu ich rządów (przymykania oczy na ataki na Parady Równości, stref wolnych od LGBT, „wyroku” „trybunału” w sprawie aborcji) obyczajowy liberalizm podwoił siłę swojego oddziaływania w polskim społeczeństwie. Z każdym kolejnym rocznikiem młodych wchodzących w dorosłość i każdym rocznikiem seniorów odchodzących do Pana, nieuchronnie dalej przesuwa się wskaźnik poparcia społecznego dla liberalnej odpowiedzi w tych sprawach. PiS może oczywiście do końca świata i dłużej bronić zakazu aborcji w prawie każdej sytuacji lub odmawiać osobom LGBT prawa do jakiegokolwiek sformalizowania związku, ale na pewno w tej partii jest już bardzo wielu polityków rozumiejących, iż będzie to oznaczało skazanie się na wieczną opozycję. Podpis Andrzeja Dudy pod ustawą o przywróceniu programu in vitro jest ogniwem tej nowej świadomości.

Skrajna prawica w Europie dokonała remanentu swoich postulatów i idei: a) zachowała i wzmocniła te popularne, b) dokooptowała cudze postulaty, które uznała za przydatne, c) na śmietnik historii wyrzuciła te swoje dawne postulaty, które stały się jej kulą u nogi. To dlatego dziś: a) najgłośniej mówi o ochronie kultury europejskiej przez imigracją z państw islamskich, b) dokłada do tego troskę o bezpieczeństwo socjalne najuboższych warstw z hołubionej grupy etnicznej, ale c) w żaden sposób nie kwestionuje praw kobiet i osób LGBT – przeciwnie: aktywnie pozyskuje wśród feministek i homoseksualistów nowych zwolenników. We Francji większość parlamentarzystów partii Marine Le Pen poparła niedawno wpisanie legalności aborcji do konstytucji.

Więcej liberalizmu u liberałów

Po drugiej stronie polskiego klinczu politycznego znajdują się ugrupowania Koalicji 15 października. Jest ich kilkanaście, ale zasadniczo grupują się w cztery podmioty: KO, Lewicę oraz (tworzące wspólnie Trzecią Drogę) PSL i Polskę 2050. Spośród nich Polska 2050 ma krótką historię, ale pozostałe są od dłuższego czasu uczestnikami politycznej gry. Podczas gdy dwa mniejsze z tych ugrupowań przeszły dość niewielkie przeobrażenia światopoglądowe (to nie znaczy, iż nie było żadnych przemian – w Lewicy również światopoglądowy wymiar miała zmiana pokoleniowa i ostateczne zakończenie epoki postkomunizmu, a także wpływ partii Razem na pozostałych partnerów; w PSL widzimy rysy przejścia od schematu agraryzmu i branżowej partii reprezentującej interesy jednej grupy ku partii chadeckiej uwypuklającej umiarkowanie oferty politycznej), to zmiany w PO – nadającej ton koalicji KO – były prawie równie fundamentalne, jak przejście PiS na stronę socjalną.

PO przede wszystkim przez większość swojej historii była partią wielonurtową i taką pozostaje. Jednak można wyraźnie zauważyć istotne zmiany co do układu sił tych nurtów w jej wnętrzu. Jeszcze do niedawna ton programowi partii nadawał nurt konserwatywny (ale dużo mniej radykalny niż w przypadku PiS). Liderzy PO dostrzegli jednak wskazane wcześniej zmiany światopoglądowe i dokonali jednoznacznego przesunięcia w kierunku obyczajowego liberalizmu. Nie jest on w tej partii dziś jeszcze tak samo mocny, jak w szeregach Lewicy, ale jest mimo to bardzo mocny i wyraźnie dominuje. Zamiast partii, w której niemal osamotniony jeden poseł bezskutecznie walczył o ustawę wprowadzającą najostrożniejszą formę związków partnerskich, mamy dziś ugrupowanie w całości zadeklarowane na rzecz ich wprowadzenia. Zamiast partii popierającej najbardziej restrykcyjną ustawę aborcyjną w Europie (zwaną zabawnie „kompromisem”), mamy partię popierającą prawo do przerywania ciąży do 12. tygodnia. To najbardziej jaskrawe przejawy tej przemiany, ale dalece niejedyne (niezwykle mocno zmieniło się m.in. podejście PO do Kościoła). Są one naturalnie zarówno pokłosiem ewolucji postaw społecznych, jak i błędów popełnionych przez antyliberalną władzę PiS w latach 2015-23.

Skutkiem przeważająco pozytywnej percepcji polityki socjalnej prawicy w okresie jej rządów jest natomiast druga, choćby bardziej czytelna przemiana w „pakiecie” ideowym PO. Jest ona jednak często słabiej dostrzegana od pierwszej. Dzieje się tak dlatego, iż przejście PO od konserwatyzmu do liberalizmu obyczajowego nastąpiło dość dynamicznie w relatywnie krótkim okresie kierowania partią przez Borysa Budkę, gdy emocje wokół spraw praw kobiet i hejtu na osoby LGBT sięgały zenitu. Ewolucja PO od liberalizmu do socjaldemokratyzmu gospodarczego posuwała się do przodu bardzo powoli i mało spektakularnie przez długi okres czasu, a jej pierwsze oznaki sięgają choćby 2008-09 roku. Niemniej jednak różnice ideowe w zakresie polityki gospodarczej, podatkowej czy społecznej pomiędzy dzisiejszą PO a – dajmy na to – PO z 2004 r. są kolosalne.

Przesunięcie ideowe w ramach kwestii światopoglądowych w PO nastąpiło, jak już powiedziano, wskutek zmiany oczekiwań elektoratu m.in. tej partii. Dodać należy, iż reakcja liderów była co najmniej spóźniona. Bo choć w skali całego społeczeństwa liberalne poglądy na prawa kobiet czy osób LGBT, albo miejsca Kościoła w życiu publicznym zmieniły się intensywnie w ostatnich 3-5 latach, to w grupie Polek i Polaków popierającej PO (czy szerzej obóz prodemokratyczny) były one przeważnie liberalne już o wiele wcześniej. Platforma była często negatywnie oceniana za to, iż nie „nadąża” w tych sprawach za swoimi własnymi wyborcami.

Przesunięcie ideowe w ramach kwestii gospodarczych w PO nastąpiło wskutek obserwacji pozytywnej percepcji socjalnej polityki rządu PiS na poziomie całego społeczeństwa. Jak jednak pokazują badania, zwolennikami socjalizmu/etatyzmu gospodarczego są dzisiaj w Polsce przede wszystkim zwolennicy PiS i to ewolucja ich poglądów stanowi o sile poparcia dla takich rozwiązań w naszym kraju. Badania społeczne na temat m.in. 800+, nacjonalizacji przedsiębiorstw czy sposobów walki z inflacją (https://wyborcza.pl/7,75968,29935542,socjalny-pis-liberalna-opozycja-drugi-sondaz-obywatelski-pokazal.html) pokazały, iż elektorat KO (a także pozostałych partii demokratycznych, w tym choćby Lewicy) sceptycznie odnosi się do gospodarczego socjaldemokratyzmu i tęskni w tej dziedzinie za programem PO sprzed lat. To interesujące i zdumiewające, iż Platforma ignorowała długo zmiany oczekiwań swojego elektoratu odnośnie spraw obyczajowych i ruszyła się z miejsca dopiero wtedy, gdy uzyskały one wymiar globalny w społeczeństwie, a w przypadku oczekiwań wobec polityki gospodarczej/socjalnej podążyła za ogółem społeczeństwa, zostawiając własnych wyborców z tyłu za sobą.

Zacytowane powyżej badanie pokazuje, iż Koalicja 15 października ma poparcie swoich wyborców dla wycofania się z ekspansywnej polityki socjalnej w stylu PiS na rzecz polityki bardziej zdyscyplinowanej i oszczędnej, precyzyjniej adresującej świadczenia społeczne, a przede wszystkim odchodzącej od „zrzucania pieniędzy z helikoptera” na rzecz lepszych usług publicznych (to ostatnie jest także hasłem Lewicy). Ale choć sama jest mozaiką wielu różnorakich ugrupowań, to jednak na ten jeden nurt – czytelnego gospodarczego liberalizmu – wydaje się nie znajdować u siebie miejsca.

W sojuszu Demokratów mamy konserwatystów z PSL i części Polski 2050, mamy socjalistów z Razem i socjaldemokratów z Nowej Lewicy. Mamy liberałów obyczajowych we wszystkich tych grupach (może poza PSL). W tej symfonii pluralizmu głosów i postaw, zjednoczonej koniecznością odbudowy demokracji po rządach PiS, brakuje jednak doniosłego głosu na rzecz wolnorynkowych rozwiązań gospodarczych, oszczędnego traktowania publicznego grosza czy prywatyzacji. W ramach KO znajduje się partia Nowoczesna, która byłaby predestynowana do odegrania tej roli (inni mniejsi partnerzy PO wewnątrz KO posiadają swoje indywidualne wyróżniki ideowe – Inicjatywa Polska jest socjaldemokratyczna, Zieloni mają swój oryginalny program i priorytety, Agrounia jest agrarna), ale albo tego unika z obawy przed dezaprobatą Donalda Tuska, albo brakuje jej w tej chwili personelu, kilku polityków w czołówce partii o dużych kompetencjach stricte ekonomicznych.

Pewne głosy o liberalnym zabarwieniu gospodarczym słychać niekiedy za to z Polski 2050. Brakuje tutaj jednak czytelności przekazu (poza punktowym podnoszeniem takich problemów jak naliczanie składki zdrowotnej dla przedsiębiorców), bo samo ugrupowanie jako całość jest także wielonurtowe i przez cały czas poszukuje swojej tożsamości światopoglądowej. Jedynym politykiem z „pierwszych stron gazet” z szeregów Koalicji 15 października, który w kampanii parlamentarnej czytelnie sięgnął po hasła wolnorynkowe był Ryszard Petru, który został posłem Polski 2050 jako bezpartyjny outsider. Jego szarża była raczej samotna, ale i tak na wagę złota – pozbawił bowiem Konfederację wielu głosów zwolenników wolnego rynku, którzy zagłosowali jednak na partie demokratyczne.

Aspekt Konfederacji, czyhającej na elektorat wolnorynkowy, ale jednocześnie będącej potencjalnym koalicjantem PiS, powinien skłonić liderów KO i Polski 2050 do stworzenia jasnej strategii komunikacyjnej dla tej całkiem dużej grupy wyborców. Podobnie jak PiS, które, aby jeszcze kiedyś liczyć się w walce o władzę, musi równocześnie zachować elektorat klerykalny i zdobywać niewierzących konserwatystów, Demokraci – aby zachować władzę – muszą utrzymać umiarkowanych wyborców środka lubujących się w socjalnych funkcjach państwa, ale także na nowo zachęcić do siebie grupę optującą za klasyczną szkołą ekonomii i ograniczonym państwem. To w Polsce grupa na tyle liczna, iż jej utrata (lub demobilizacja) może oznaczać utratę większości przez rząd Tuska. Zwłaszcza, iż wielu młodych, nowych wyborców deklaruje się jako przeciwnicy państwa socjalnego. Wchodzące na arenę roczniki czynią polskie społeczeństwo zarówno mniej klerykalnym, jak i mniej socjalnym.

Jedna i druga strona polskiego sporu o przyszłość, zarówno ci zadeklarowani antyliberałowie, jak i partie na liberalizm spoglądające dość przychylnie, wydają się dzisiaj potrzebować zastrzyku idei liberalnych, aby zwiększyć swój polityczny i wyborczy potencjał.

Idź do oryginalnego materiału