Wiara czy nauka
Kiedy samolot zbliżał się do portu docelowego, Grozne zostało zaatakowane przez ukraińskie drony dalekiego zasięgu. Na atak ten odpowiedziała rosyjska obrona przeciwlotnicza. Mimo to kontrolerzy lotów utwierdzali załogę Embraer’a, iż jest na kursie i na ścieżce.
Ze względu na gęstą mgłę samolot nie wylądował, tylko odszedł na drugi krąg, po czym załoga zgłosiła poważne uszkodzenie systemu nawigacji i poprosiła o możliwość awaryjnego lądowania na jednym z pobliskich lotnisk w Mineralnych Wodach lub Machaczkale. Machaczkała położona jest nad brzegiem Morza Kaspijskiego. Rosjanie nie wyrazili na to zgody, kierując samolot na lotnisko Aktau w Kazachstanie na przeciwległym brzegu Morza Kaspijskiego. To około 500 km dodatkowego lotu, w tym ok. 300 km lotu nad morzem. Średnia głębokość Morza Kaspijskiego w tym rejonie to 180 m, wystarczająco głęboko, by ukryć przed światem rzeczywistą przyczynę katastrofy. Ale piloci azerskiej maszyny okazali się profesjonalistami wysokiej klasy. Dolecieli poważnie uszkodzonym samolotem do lotniska w Aktau, ale nie byli już w stanie bezpiecznie wylądować. Zginęli wraz z 36. pasażerami, ale uratowali życie 29. osób. A wrak samolotu zamiast na dnie morza, pozostał na stałym lądzie.
W kadłubie rozbitego samolotu widać dużą ilość niewielkich dziurek. Tylna część kadłuba oraz poziomy i pionowy statecznik wyglądają jak durszlak. Takie ślady pozostawiają odłamki z głowicy bojowej pocisku przeciwlotniczego zdetonowanego w pobliży zaatakowanego obiektu. Rosjanie natychmiast oświadczyli, iż dziury w kadłubie są efektem zderzenia samolotu z ptakami. Nie podali jednak jaki to gatunek ptaków ma „pancerne dzioby” zdolne podziurawić kadłub samolotu. Zarząd azerskich linii lotniczych oświadczył, iż przyczyną katastrofy było "zewnętrzne oddziaływanie fizyczne i techniczne". W odpowiedzi Rosjanie zaproponowali, by katastrofę zbadał Międzynarodowy Komitet Lotniczy (MAK). Na to nie wyraził zgody Prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew, argumentując, iż MAK nie może być obiektywny, ponieważ w jego składzie są głównie Rosjanie.
Nikt nie uwierzył w rosyjską propagandę, iż to ptaki mogły zniszczyć samolot.
Przede wszystkim nie uwierzyły władze Azerbejdżanu
10 kwietnia 2010, zdaniem rosyjskich kontrolerów lotu, polski, rządowy TU-154M lecący do Smoleńska też był na kursie i na ścieżce. Kadłub zniszczonego samolotu był rozerwany po długości z wywinięciami charakterystycznymi dla eksplozji wewnątrz kadłuba. Fragmenty samolotu i ciała części ofiar były odrzucone z miejsca katastrofy w kierunku przeciwnym do kierunku lotu. To nie przeszkodziło Rosjanom ogłosić, iż przyczyną rozbicia TU-154M była brzoza. „Pancerna brzoza”, która odcięła skrzydło samolotu, sama ulegając także ścięciu. Odkąd istnieje świat a na nim obowiązują prawa fizyki, z dwóch krzyżujących się przedmiotów łamie się, odcina się, zawsze tylko jeden. Ten słabszy mechanicznie. W Smoleńsku po raz pierwszy w historii nauki ucięły się oba naraz – i pancerna brzoza i wiotkie skrzydło.
Tak wielu uwierzyło w rosyjską propagandę, iż to brzoza mogła zniszczyć samolot.
Przede wszystkim uwierzyły polskie władze.
Czy polskie władze uwierzyły, czy była to próba matactwa? Matactwa czyli zacierania śladów przestępstwa. Bo czym, jak nie matactwem było przekazanie śledztwa Międzynarodowemu Komitetowi Lotniczemu MAK, w którego składzie są głównie Rosjanie. MAK nie jest obiektywny dla prezydenta Azerbejdżanu, ale był obiektywny dla polskiego premiera. Może jednak nie o obiektywizm chodziło, tylko o pomocnictwo?
Marcin Bogdan