W polskiej debacie publicznej kilka jest głosów, które potrafią wywołać jednocześnie konsternację, sprzeciw i – po chwili namysłu – poczucie, iż może jednak coś jest na rzeczy. Do takich należy prof. Andrzej Zoll. Jego najnowsza propozycja, by „zastanowić się i w przyszłości być może wprowadzić poprawkę do konstytucji odbierającą prezydentowi możliwość wetowania ustaw”, została natychmiast okrzyknięta kontrowersyjną. Ale jest w niej coś więcej niż polityczny ładunek emocjonalny: to diagnoza problemu, którego od miesięcy doświadcza polskie państwo.
Zoll komentował serię prezydenckich wet Karola Nawrockiego, które określił jako „paraliż władzy legislacyjnej” i „nadużycie kompetencji”. To mocne słowa, zwłaszcza iż obecna głowa państwa zawetowała 17 ustaw, podczas gdy ponad 90 podpisała. Tyle iż liczby nie opowiadają całej historii. Problemem nie jest statystyka, ale to, które ustawy zostały zawetowane i w jakim momencie — oraz w jaki sposób stały się narzędziem destabilizowania relacji między rządem a prezydentem.
W teorii wetowanie ustaw ma chronić państwo przed legislacyjnymi nadużyciami. W praktyce jednak – i na to słusznie zwraca uwagę Zoll – stało się instrumentem blokowania działań rządu nie z powodu ich niekonstytucyjności, ale z przyczyn politycznych. Zwłaszcza wtedy, gdy prezydent i rząd reprezentują odmienne środowiska.
„Polacy odczują to, ponieważ po to jest Sejm i rząd, żeby porządkować sprawy. Prawo musi być zmieniane, bo zmieniają się okoliczności i warunki” – mówi Zoll, wskazując na realny problem: gdy głowa państwa używa weta jako środka hamowania reform, państwo zaczyna działać w rytmie konfliktu, a nie współpracy instytucji.
Co więcej, Zoll przypomina, iż prezydent ma alternatywę: „głowa państwa ma możliwość skierowania ustawy do Trybunału Konstytucyjnego”. Tyle iż – jak podkreśla – „pomijam, iż trybunał w tej chwili nie działa”. To gorzka, choć trafna uwaga. Sparaliżowany przez lata sporów politycznych TK przestał pełnić funkcję, która mogłaby uczynić weto zbędnym w sporach o konstytucyjność ustaw.
Pomysł odebrania prezydentowi prawa weta brzmi radykalnie, ale nie jest ani antydemokratyczny, ani pozbawiony precedensów. Wiele systemów parlamentarno-gabinetowych w Europie funkcjonuje bez silnego instrumentu weta, ponieważ kontrola konstytucyjna spoczywa na niezależnych sądach. Zoll nie proponuje osłabienia demokracji – proponuje jej wzmocnienie poprzez przywrócenie równowagi między władzą ustawodawczą a wykonawczą.
W warunkach polskich ma to dziś szczególne znaczenie. Prezydent Nawrocki wielokrotnie wykorzystywał swoje kompetencje w sposób zgodny z literą prawa, ale niekoniecznie z duchem konstytucyjnej współpracy. Jego działania od pierwszych dni kadencji były nacechowane polityczną konfrontacyjnością – od odmowy nominacji 46 sędziów, którą Zoll określił jako „po prostu łamanie konstytucji”, po kolejne publiczne spory z rządem.
Nieprzypadkowo środowiska związane z PiS reagują na propozycje Zolla alergicznie. Ograniczenie weta oznaczałoby bowiem koniec efektywnej możliwości destabilizowania działań rządu przez prezydenta wywodzącego się z opozycji. To właśnie ta perspektywa budzi największy opór.
Krytycy Zolla twierdzą, iż były prezes TK „atakował prezydenta już wcześniej”. Jest w tym część prawdy: Zoll wielokrotnie upominał się o praworządność, także za czasów PiS. Ale to właśnie czyni jego głos wiarygodnym. Jako konstytucjonalista nie broni konkretnej władzy – broni instytucji państwa przed praktykami osłabiającymi jej stabilność.
A dziś ta stabilność wymaga nowej refleksji. jeżeli prezydent – jak dzieje się to w tej chwili – używa weta nie jako narzędzia kontroli, ale jako narzędzia politycznego, państwo pogrąża się w konflikcie, a nie w równowadze.
Dlatego propozycja Zolla, choć odważna, otwiera istotną debatę o tym, jak zabezpieczyć państwo przed wykorzystywaniem urzędu prezydenta jako instrumentu partyjnej blokady. I być może właśnie ta debata będzie krokiem do odbudowania konstytucyjnego porządku, który w ostatnich latach został poważnie nadwyrężony.

13 godzin temu









