Już chyba w każdym mieście mamy rondo Żołnierzy Wyklętych. W Krakowie jest ono zarośnięte dorodnymi krzewami – koleżanka mówi, iż ukrywa się tam Ostatni Wyklęty. W innych miastach podobne ronda są wystrzyżone na łyso, więc tam na pewno nikt się już nie ukrywa. Ale Wyklęci zagnieździli się też w kościołach. W kościele Mariackim w Złotoryi tablica ku ich czci została opatrzona cytatem z Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Co ma Baczyński do Wyklętych – to może wyjaśnić tylko IPN.
Osaczają nas Wyklęci, ale osacza nas też Katyń. A raczej Katyń łącznie ze Smoleńskiem. W Trzebnicy pod bazyliką św. Jadwigi Śląskiej wznosi się olbrzymi krzyż z napisem: „Bóg, honor, ojczyzna. Katyń 1940, Smoleńsk 2010”. Ten napis obraża moją pamięć rodzinną. Czyż bowiem mój wuj, Władysław Armata, jedna z tysięcy ofiar Katynia, ma być zrównany z ofiarami katastrofy lotniczej? Tymczasem o innym mym wuju, Stanisławie Dydo, działaczu WiN, rozstrzelanym w roku 1948 we Wrocławiu, wiadomo, iż nie prowadził walki z bronią w ręku i iż nie chciał być zrównywany z „leśnymi”. Ale cóż, Katyń złączony ze Smoleńskiem – to „polityczne złoto”, a kult Wyklętych stworzono „na pomieszanie dobrego i złego”.
Tak kłamliwej propagandy nie widzieliśmy od czasu stalinizmu. Historia również w PRL była służką polityki, ale rządzący, zwłaszcza po roku 1956, jakoś jednak się powściągali. Mieli kompleks władzy niechcianej, narzuconej, niepochodzącej z wyborów, za to cieszącej się poparciem obcego mocarstwa – akurat tego, które zrobiło Katyń. Dlatego, mimo wszelkich serwitutów, starali się utrzymać miarę. Warszawa nigdy nie miała pomnika Lenina! Nie miała choćby ulicy, placu czy parku jego imienia. W całej PRL pomników Lenina było zaledwie kilka,
Post Wędrując przez Polskę pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.