Zapowiedź prezydenta Donalda Trumpa – „idziemy do Azji” – wywołała natychmiastową reakcję Chin, które wykorzystały zwołany u siebie „szczyt” państw Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Spotkanie to uświadomiło członkom zgromadzenia i ich partnerom w dialogu, iż są potęgą w grze o nowy podział świata. Grę rozpoczęły Rosja i Chiny. Rosja w Ukrainie (i w Polsce 19 dronów), Chiny w kwestii Tajwanu. Naruszenie stabilności tych regionów, z granicami włącznie, oznacza przemoc wojenną. Nie jest to po myśli Trumpa, ale słowo się rzekło. Miejsc zapalnych mamy w świecie dostatecznie wiele. Doświadczenie Izraela z Hamasem wskazuje, iż niektórych konfliktów nie da się rozwiązać ani w dialogu, ani siłą. Trump ogłosił, iż dzięki niemu ustały wojny w Afryce i Azji południowej, co jest tezą dyskusyjną, ale niech mu będzie.
Najbardziej widocznym sygnałem z Tiencinu (SzOW) dla świata było zdjęcie zrobione gdzieś w przerwie na korytarzu, które przedstawia trzech panów w zbliżeniu na jednej fotografii: Xi (Chiny), Modiego (Indie) i Putina (Rosja). Sugeruje ono, iż Trzej Wielcy dogadują się poza USA, a może choćby przeciwko nim. Trump skomentował to zdjęcie po swojemu: Rosja i Indie wpychane są w objęcia najczarniejszych i najbardziej ponurych Chin. Kto wpycha? Samo się wpycha.
Trójka miała już ze sobą kontakty szczerego i swoistego rodzaju w systemie każdy z każdym. Warto je przypomnieć. Chiny były ogromnym polem terroru i innych zbrodni dokonywanych według połączonych wzorów rewolucyjnych rosyjsko-chińskich. Stalin jako Azjata i góral unowocześniał przemoc polityczną. Mao wyrwał Chiny z objęć Stalina. Doszło do kilku wojen między nimi na Dalekim Wschodzie. Destalinizacja nie wywołała demaoizacji, której nie dokonano do dzisiaj. Ale przekształcono to mocarstwo w komunistyczne państwo bez komunistycznej gospodarki. Można też powiedzieć „komunistyczne państwo bez komunistycznej ideologii”, jak swego czasu oceniał stan rzeczy profesor Zbigniew Brzeziński.
W Tiencinie gospodarz szczytu, pan Xi, przyjmował Putina z honorami, podobnie jak prezydent Trump na Alasce, w związku z czym Rosja znowu gra w koncercie mocarstw, choć nie pierwsze skrzypce. Trump zrobił dla Putina wiele, w zamian nie dostając niczego. Rosja w czasach pierestrojki wysłała do Pekinu i Delhi ówczesnego premiera Jewgienija Primakowa (1998 – 1999) z propozycją utworzenia trójkąta łączącego te dwie stolice z Moskwą. W obydwu go wyśmiano. Kreml odłożył uśpione plany imperialne, a dziś widać, iż z nich nie zrezygnował. Ideologia imperialna Rosji bazuje na przekonaniu, iż kolektywna społeczność prawosławna ma obowiązek obrony świata przed Zachodem. Jest to tak zwana „idea rosyjska”. Odpowiedników tej idei w Chinach i Indiach nie znajdujemy. Rosja nie może pomieścić się w swych granicach, podczas gdy ani Chiny, ani Indie apetytu tego nie wykazują.
Najbardziej aktywną dziś wielką stolicą jest Delhi, które odrabia zaległości. Najpierw uporało się z kwestią demograficzną, spychając Chiny na drugie miejsce pod względem liczby ludności. Chiny pomogły Indusom, prowadząc drastyczną politykę kontroli ludności. Drugą kategorią w tych zawodach jest tempo rozwoju gospodarczego. Tu też Chiny pomogły Indiom, gdyż w Delhi uważa się, iż Indie nie mogą pozostawać zbyt daleko z tyłu za Chinami. I wreszcie punkt trzeci: Indiom jako potędze należy się miejsce w supertrójkącie światowym, niezależnie od tego, czy będą w tej figurze USA, czy nie.
Jak na razie głównym osiągnięciem Rosji, Chin i Indii jest wspólne zdjęcie trzech liderów. Trumpa tam nie widać. I zresztą nie zamierza on dzielić miejsca na szczycie z kimkolwiek. „Idziemy do Azji” jest hasłem, które oznacza, iż po drugiej wojnie światowej zainteresowanie tym kontynentem w Waszyngtonie spadło. Dziś przypomniał o końcu drugiej wojny światowej przywódca Chin, pan Xi Jinping. Urządził w rocznicę wielką paradę wojskową, w której wzięli udział jako obserwatorzy dwaj wykluczeni: Putin i Kim Dzong Un. Co dla nich jest końcem drugiej wojny światowej w Azji – tego nie wiadomo. Jest tych końców kilka. Dla nas to Hiroszima. Dla prezydenta Trumpa też.