Wczoraj w Hiszpanii najważniejsza była butelka wody

5 dni temu

– Jestem od wczoraj w Almerii, gdzie przyjechałam na staż w ramach europejskiego programu Erasmus plus. Przez kilkanaście godzin przyglądałam się, co dzieje się w 200-tysięcznym europejskim mieście, kiedy nagle zabraknie prądu – mówi prof. Monika Król, Przewodnicząca Rady Naukowej Instytutu Ochrony Środowiska Państwowego Instytutu Badawczego.

Wszystko na kartce papieru

Prof. Król przyleciała do Almerii wczoraj rano. Zamierzała chwilę odpocząć i o godz. 13 rozpocząć spotkania na tamtejszej uczelni. – Poszłam do centrum, bo była piękna pogoda – 26 st. Zdążyłam się napić kawy i wtedy ok. godz. 12.30 zobaczyłam ludzi, którzy noszą całe zgrzewki wody – opowiada Monika Król.

Według relacji jej i innych osób nie przesłano żadnego alarmu (RCB). W hotelu rejestracja odbywała się na kartce papieru. Nie działały karty do pokoi – recepcja dysponowała jedną centralną, która pracownik hotelu za każdym razem musiał otwierać gościom drzwi. – Dostałam pokój na 6 piętrze. Winda nie działała, ale może to dobrze, iż akurat nie próbowałam wcześniej z niej skorzystać, bo byłam świadkiem, jak próbowano z niej wydostać kogoś, kogo blackout dopadł w połowie piętra – relacjonuje Monika Król. – W kranach już wody nie było. Brak prądu to brak wody. Siec komórkowa nie działała, a wiadomość o tym, iż w Hiszpanii nagle zabrakło prądu przyszła do mnie z Polski, bo działała jedna z globalnych sieci komórkowych. Tyle, iż wiadomości pojawiały się z opóźnieniem – sms wysłany o godz. 19 doszedł o 4 w nocy.

Biegnij po wodę

Sklepy duże już nie działały, a w tych małych trzeba było mieć gotówkę, bo nie można było skorzystać ani z bankomatów, ani z terminali płatniczych. – W zasadzie oprócz jednego miejsca, nie zauważyłam też pracujących agregatów prądotwórczych. Na pewno nie miał takiego mój hotel – tłumacz pani profesor. – Od koleżanki dostałam informację: „Biegnij po wodę”.

W mieście gdzieniegdzie działały tylko małe sklepiki, gdzie można było kupić wodę za gotówkę, ale żaden się nie wahał, mimo iż nie można było wydrukować paragonu. Prof. Król zastanawiała się, jakby na to zareagowali sprzedawcy dyscyplinowani przepisami i urzędem skarbowym. Jeden z takich sklepików choćby rozdawał wodę, a sprzedawca tłumaczył, iż to jego inicjatywa humanitarna.

– Wreszcie znalazłam sklep sieci Consum, gdzie można było zapłacić kartą, ale to jedyne miejsce i to z pustymi półkami. Udało mi się tam kupić dwie paczki ciastek i wodę – opowiada Monika Król.

Woda z morza i z prysznicy

Ciekawostką były prysznice na plaży, które działały bez problemu. Ustawiały się przy nich kolejki mieszkańców, którzy nabierali wodę w co się da. Brali też wodę z morza, najprawdopodobniej do obsługi sanitariatów.

– Nie zauważyłam nigdzie działań systemu wsparcia publicznego np. wojska czy innych służb. Za to na ulicach pojawiło się trochę więcej patroli policyjnych. Bardzo często jeździły karetki, ludzie mdleli na ulicach z gorączki i braku wody – mówi Monika Król. I dodaje: – Na wieczór udało mi się kupić świeczkę. Hotel nie zapewniał żadnego światła. W drodze do pokoju było bardzo ciemno na schodach, a moja bateria miał już tylko 9 proc. naładowania.

Wieczorem do pani profesor przyjechała koleżanka z uniwersytetu i przywiozła kolejną butelką wody.

Życie powoli wraca do normy

Prąd włączono przed godz. 2 w nocy. w tej chwili dalej są problemy z wifi, a system informatyczny nie działa tak, jak powinien.

Władze lokalne nie podają przyczyny awarii. Wcześniej nie wykluczano cyberataku, ale w mediach portugalskich podano, iż nie ma na razie dowodu na taki atak.

We wtorek po południu życie powoli wracało do normy, komunikacja kursowała. Tylko uniwersytet podał informację, iż rozpocznie normalne działanie dopiero jutro.

Aktualnie w Andaluzji obowiązuje stan wyjątkowy, a władze lokalne poprosiły o pomoc rząd.

Idź do oryginalnego materiału