„Wasz prezydent, nasz premier”. Woda z ogniem

1 dzień temu

Takie życie nazywa się w politologii kohabitacją, czyli współzamieszkiwaniem. Wypróbowali to Francuzi za prezydentury François Mitterranda. Potem jeszcze próbował tego systemu Jacques Chirac. Tu porównania się kończą, bo we Francji mają system prezydencki, w którym premier nic nie znaczy, a w Polsce inaczej: prezydent znaczy mało, a premier – wiele. Kohabitacja we Francji to na przykład socjalistyczny prezydent i republikański parlament, czyli dwa różne obozy.

U nas też tak było – za prezydentów Jaruzelskiego, Wałęsy, Kwaśniewskiego, Lecha Kaczyńskiego i teraz też tak będzie, przy czym w odróżnieniu od układu znanego z Francji w Polsce kohabitacja rozciąga się na całe społeczeństwo. A więc „wy” to elektorat PiS, a „my” to ci, co głosowali na Koalicję. Albo odwrotnie. Do niedawna „wy” to była Polska wschodnia, a „my” – zachodnia.

Kohabitacja to rozkład sił między mocnym prezydentem i słabszym premierem lub na odwrót. W każdym razie jeden biegun musi być wyraźniejszy. Skoro zaś używamy terminu „biegun” (po łacinie polus), to znaczy, iż będziemy mówić o polaryzacji, czyli podziale społeczeństwa na dwa plemiona. Są to mniej więcej dwa światy równoważne połączone historią i kulturą. Ale nie polityką. Pluralizm to dwie sprzeczne polityki mające na celu śmiertelne współzawodnictwo prowadzące do wykończenia jednej przez drugą, co zresztą jest nie do osiągnięcia. Widać to w Polsce. Nienawiść obozu prezydenckiego do władzy rządowej aż nadto jest wyrazista.

Pluralizm podobnie jak kohabitacja wymaga działania dwóch ideologii, dwóch centrów dowodzenia i – co najważniejsze – dwóch liderów. Widać to jak na dłoni w Polsce. Wybory prezydenckie z powodu pluralizacji wytwarzają kohabitację, pod warunkiem iż podczas głosowania wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Ale tu zaczyna się katalog pytań: zgodnie z jakim prawem, jeżeli przy prawie majstrowano, licząc na to, iż powstaną dwa prawa – „wasze” prawo i „nasze” prawo?

Wyniki głosowania muszą być uznane przez Sąd Najwyższy, a w szczególności przez izbę, która istnieje, ale nie jest uznawana. Przez kogo jest nieuznawana? Ślubowanie ma się odbyć 6 sierpnia. Do tej pory urzędował będzie obecny szef państwa. Nagromadziło się tak wiele zastrzeżeń co do jakości obsługi głosowania, iż uznanie wyników elekcji wydaje się problematyczne. o ile tak, to reguła „Wasz prezydent, nasz premier” nie zadziała. Czy zatem możliwe jest zastąpienie jej przez regułę skorygowaną do postaci „wasza druga osoba w państwie (marszałek Sejmu – przyp. red.), nasz premier”? Czy możliwe jest, aby z powodu sytuacji kryzysowej po 6 sierpnia pierwszą osobą w państwie została chwilowo druga osoba w państwie? A jeżeli tak, to jak zachowa się w takiej sytuacji aparat państwa?

Wybory w 1989 roku anonsowane na plakacie z filmu „W samo południe” z Garym Cooperem jako główną postacią westernu nie budziły takich pytań jak dzisiejsze, choć ponad 30 lat temu świat zatrząsł się w posadach, bo zmienialiśmy ustrój polityczny bez zgody Związku Radzieckiego. Dziś ustrój nie jest zmieniany, ale tylko „korygowany”, i tu znowu katalog pytań: Kto może korygować konstytucję? W krajach Trzeciego Świata czyni to armia. My już to przeżywaliśmy. Stan wojenny trwał 10 lat i odebrał mojemu pokoleniu dekadę z biografii. Mamy – jak wyżej ukazano – dwóch liderów, którzy mają kohabitować w dwubiegunowym świecie. Są to panowie Nawrocki i Trzaskowski, czyli Kaczyński i Tusk, prawdziwi liderzy pluralizacji. Tu mamy znowu podział widoczny we wszystkich parlamentach na lewicę i prawicę. Ten podział bierze się z podziału krzeseł w parlamencie. Te na lewo z punktu widzenia marszałka Sejmu to lewica, te na prawo – prawica. To nie jest podział ideologiczny, ale w języku potocznym przyjęło się, iż jest. Tymczasem poza Sejmem uważa się za lewicę ten typ myślenia i postępowania, iż lewica to – jak mówił profesor Suchodolski – „szkice na lewą rękę”. W Ameryce lewica to liberałowie, a prawica – konserwatyści. I u nas też tak zaczyna być.

Wreszcie przyjrzyjmy się liderom. Jarosław Kaczyński to uczeń profesora Ehrlicha, który zajmował się pozakonstytucyjną rolą partii. Rafał Trzaskowski to syn Andrzeja, naszego kolegi z Hybryd, w których grał na fortepianie z jazzowymi kolegami – Namysłowskim i Komedą. A poza fortepianem lubił stare książki, mając w domu cały antykwariat. To jest coś, co pani Szydło uznała za „talerze podsuwane pod nos”. I na koniec trzeba napisać o tym, kto to jest Donald Tusk. Jest to polityk klasy międzynarodowej. Mąż stanu.

Idź do oryginalnego materiału