To już nie jest zwykła polityczna sprzeczka – to prawdziwa wojna buldogów pod dywanem. Mateusz Morawiecki uderzył w Zbigniewa Ziobrę, sugerując, iż przez jego nieopanowaną zachłanność i afery wokół Funduszu Sprawiedliwości PiS poległ w wyborach 2023 roku.
Ziobro nie pozostał dłużny. Wbił szpilę byłemu premierowi, nazywając go kłamcą, który sam pogrążył partię. Ostra wymiana ciosów pokazuje jedno: walka o schedę po Jarosławie Kaczyńskim rozkręca się na dobre.
Bo tu nie chodzi już o poglądy czy program. Tu chodzi o władzę, wpływy i przejęcie sterów w partii, która po utracie rządów szuka nowego przywództwa. Tymczasem sam Kaczyński – jak mówią działacze – jest zmęczony i coraz częściej odsuwany na boczny tor.
Coraz więcej osób w PiS mówi wprost: „to koniec jedności”. Obóz, który jeszcze niedawno rządził krajem, dziś toczy brutalną wojnę wewnętrzną, w której nie ma miejsca na kompromisy. Jedno jest pewne – im bardziej Morawiecki i Ziobro okładają się publicznie, tym bliżej PiS do politycznego rozkładu.
A o co panowie się pokłócili? O kasę.