Walka o język ojczysty

wiernipolsce1.wordpress.com 1 dzień temu

O języku polskim uwagi mądrego, spolonizowanego człowieka

W ustroju narodowym oprócz wiary najbardziej zachowawczą dziedzinę stanowi właśnie język; nie znosi żadnych przewrotów czy przeskoków i rozwija się tak powoli, iż po upływie całych wieków ledwie w nim ja kich dostrzeżesz odmian i to całkiem zewnętrznych, n. p. w samem wysłowieniu.

Więc umyślnie unikamy wszelakiej nowizny; nie zrywamy z utartym zwyczajem, choćby i mylnym; uderzamy raczej na jawne ułomności, zagrażające językowi, o ile się im w czas nie zapobiegnie; zwracamy się głównie przeciw zbytniej dowolności, walczymy o większą jednostajność; żądamy przedewszystkiem zgody jakiejkolwiek, żeby tylko powszechnej i obowiązującej wszystkich. Rozbieżności umysłowej nie usuniemy przenigdy; natomiast winniśmy przeprowadzić, czem rychlej tem lepiej, jednolitość językową, znamionującą piśmiennictwo każdego wielkiego narodu. Mogła Francya rozsadzać wszelkie pęty państwa i wiary, język jej piśmienny nie zerwał żadnego i znosi w najprzykładniejszem posłuszeństwie uciążliwe nieraz a niemądre przepisy. W Anglii trudności pisowni są jeszcze znaczniejsze; mimo to o ich ułatwieniu nikt tam poważnie nie myśli i powszechnej zachowawczości obyczajowej właśnie na tem polu najściślej się przestrzega. Język piśmienny rosyjski do takiej samej nawykł karności i biedzi się po dziś dzień z przekazem minionej, choćby nie własnej przeszłości; również utrzymują czeski język piśmienny wręcz w karbach żelaznych. Dopiero u Niemców, wobec ich rozbicia państwowego, dawniej o wiele większego jeszcze, dostrzegamy niejednę niejednostajność w szczegółach rozmaitych, dziś ile sił starczy usuwaną. U nas, wobec naszego położenia, wobec braku urządzeń, coby cały obejmywały naród, wobec zdawania wszystkiego na dobrą wolę ogółu i jego niezgodnych przewodników, okazy niejednostajności i nieustalenia w piśmie mnożą się ciągle i dopiero od niedawna przychodzimy do przekonania, iż wypada temu zaradzić, iż miejsce przeróżnych wątpliwości i dowolności winny zająć zasady stałe, obowiązujące nietylko brać piśmienną w chwilach zajęć zawodowych, ale każdego, kto się pióra dotknie, o ile nie chce zdradzić braku najpierwotniejszej ogłady; obowiązujące przedewszystkiem w szkole i prasie. Nie możemy przecież zdawać pisowni na łaskę czy domysły uczniów lub składaczy. Winniśmy przeciwnie podawać im stałe przepisy czy prawidła, wyprowadzać uczniów z chwiejności i do wolności, uczyć ich choć na tern polu karności i posłuszeństwa.

Rozstrzyga tu szkoła, z niej wynosi młodzież nawy czki językowe, wedle niej urabia sobie język piśmienny i dlatego zwracam się ku obu Prześwietnym Radom Szkolnym , jako w tej sprawie najbardziej powołanym i za nią najwięcej odpowiedzialnym. Co one uchwalą i uświęcą, nas obowiązywać będzie; w Ich ręku leży i od Nich zawisło, aby nadać pisowni naszej, chwiejnej i wątpliwej aż nadto, pożądaną jednolitość. Uznała tę konieczność Warszawa już dawniej i powzięła uchwałę, aby zaprowadzić w szkołach własnych pisownię krakowskiej Akademii Umiejętności. Krok ten bardzo wymownie świadczy o należytem zrozumieniu ważności sprawy, ale nie wystarcza nam dzisiaj, bo pisownia Akademii zostawia zawsze jeszcze zbyt wiele miejsca dowolności, nie przeprowadza ściślej jednej zasady, chwieje się w tę i owę stronę. Wobec tego, iż jedną z najważniejszych i najrychlejszego załatwienia ostatecznego wymagających spraw dawnej i nowej Rady szkolnej winno być właśnie ustalenie prawopisu dla celów szkolnych, umyśliłem podjąć na nowo szczegóły rozmaite tego zagadnienia, aby przygotować wszystko dla pomyślnego rozstrzygnięcia, jakie z szkoły w życie przejść winno. Pisałem nieraz o niejednym z tych szczegółów, brałem udział w rozprawach, toczonych nad tem w wydziałach akademickich, mimo to, nie obawiając się zarzutu powtarzania słów własnych, znowu sprawę wytaczam, w nadziei, iż mi się uda przekonać niejednego, iż należy raz przecież te spory pisowniowe, te wahania i wątpliwości w imię stałej jakiejś zasady usunąć. Korzystam zaś ze sposobności, aby poruszyć i inne sprawy językowe, ważne dla ogółu nie tylko piszących, ale i mówiących, co do których szkoła również i nauczycielstwo nasze wszelkich stopni głównie przyłożyć się mają, o ile chcemy pomyślne osiągnąć skutki, a przedewszystkiem pozbyć się nie jednej nawyczki, ubliżającej nieraz wcale dotkliwie powadze narodowego języka i dlatego godnej potępienia.
(…)
U progu niespodziewanie ziszczonej państwowości polskiej należy się nam przeprowadzenie ogólnych, a jednolitych prawidł językowych, obowiązujących odtąd każdego z nas w piśmie, gdyż o nie przeważnie chodzi; mowie ustnej pęt się nie narzuca w przekonaniu, iż i tak z czasem pismo na nią wpływa, jak i na odwrót do niej się stosuje. Dbałości o schludność czy wytworność i o rodzimość szaty językowej i jej kroju nie zaliczymy chyba do niepotrzebnego marnowania czasu i pracy, papieru i druku, dlatego też podjąłem się wywodów poniższych i z tegoż stanowiska proszę o ich ocenę. Chwilę, zdaje się, obrałem najbardziej stosowną: nowym zadaniom, nowemu powołaniu na szerszej widowni ma sprostać język, wolny od zaśniecenia cudzoziemszczyzną, co go nieraz szpeciła, wolny od nierównomierności w pisowni, co mu chluby nie przynosiła. Przyłożyć się do tego w jakiejkolwiek mierze było zadaniem aż nadto pożądanem.

Jeżeli w Warszawie polecono świeżo kilku zawodowcom , aby ustalili ostatecznie słowa i melodyę trzech pieśni narodowych, aby usunęli wszelką ich niejednostajność, toć zasłużyły chyba pisownia i język na podobne uwzględnienie. Ile tu braków i niedomagań; jak mało wystarczają czy to „Prawidła pisowni polskiej” Akademii krakowskiej, czy najnowszy, bardzo staranny „Słownik ortograficzny ną podstawie uchwał Akademii i t. d.“ A. Passendorfera z r. 1911., czy Gramatyka Polska Kryńskiego; ile tam sprzeczności, to wykażą uwagi poniższe, przeznaczone dla ogółu czytającego, dla szkoły, ale i dla grona tych ludzi, jakich obiorą obie Rady Szkolne, każda dla siebie, aby wyniki ich pracy pogodzić i jako obowiązujące szkołę a z nią nas wszystkich uchwalić.

Nie narzucam niczego, ale przedkładam, jak się rzecz ma a jakby się mieć mogła czy winna, przed sądy takiego grona, aby mu ostateczne rozstrzygnięcie ułatwić i drogę do zgody wzkazać. Ktoby zaś, czytając wywody poniższe, dziwił się ich drobiazgowości — jakby chodziło*

tylko o to, co piszemy, nie jak piszemy — temu wykażemy przykłady narodów, co o swój język od dawna w osobnych akademiach dbały, jak francuski lub włoski, gdy Polska się oń nie troszczyła wcale, zawsze przekonana, iż wszystko samo od siebie się robi. Nie dbała Polska o wojsko ani o szkoły własne, aż skutki niedbalstwa poznała; nie dbała o język, aż potworne za czasów saskich tegoż zubożenie, zaśniecenie obczyzną na każdem polu (a najbardziej właśnie w wojskowości), chwiejność pisowni najdowolniejsza, o pomstę do nieba wołały. Przechodziły i inne języki narodowe (niemiecki, czeski) podobne koleje, ale wzięły się czy znacznie rychlej, czy znacznie silniej do naprawy błędów i w pracy tej dotąd nie ustają.
(…)
Polska posiada chwała Bogu jedność językową, o jakiej Niemcy, Francuzi, Włosi, Anglicy marzyć ledwie mogą… Poza tem nasz język jest nie dość ustalony, zbyt bogaty, zanadto wolnościowy, język to w swej fazie twórczej, w okresie młodości, brakuje mu kanonów klasyczności… musi się skondensować, okrzepnąć, ale tego nie zrobi żadne towarzystwo, chyba takie, któreby zrzeszyło dziesięciu Mickiewiczów i Sienkiewiczów, do czego brakuje nam w chwili obecnej akurat dziesięciu członków”.

Odpowiedź na drwinki gotowa: właśnie tych dziesięciu Mickiewiczów i Sienkiewiczów, których nam niedostaje, nie przyłożyłoby się wcale do „skondensowania i okrzepnienia” polszczyzny, bo zadanie czy powołanie Mickiewiczów i Sienkiewiczów, jak przeszłość dowiodła, było inne zupełnie. Na Mickiewicza sypały się niegdyś gromy, iż tylko rozchwiał język „skondensowany i krzepki”.
(…)
Aby skutecznie oprzeć się cudzoziemszczyznie, aby nie brnąć po jej manowcach, co zagraża wkońcu od rębności i pełności języka narodowego, należy poznać jej dzieje, warstwy, wpływy* od kiedy i jak daleko w różnych sięgała czasach, jakich doznawała kolejno przejść i odmian — należyż wroga poznać, chcąc się z nim skuteczniej borykać. W tym zamiarze wznowiłem własną pracę,

wydaną przed laty, dziś wyczerpaną (Cywilizacya i język, szkice z dziejów obyczajowości polskiej, Warszawa 1904), ale nie mogłem jej powtórzyć dosłownie. Własne i obce badania usunęły moc szczegółów mylnych; okazało się z czasem, iż pomawiano jak najbłędniej liczne słowa,

stare i nowe, o zapożyczenie, przeważnie z języków germańskich; wróciliśmy wielu słowom, lekkomyślnie posądzanym o początek obcy, ich rodzimość; odwojowaliśmy słowianszczyźnie jej prawowitych potomków. W innych razach okazało się, żeśmy źródło obce nietrafnie oznaczali, iż n. p. niem było, nie tureckie, ale niemieckie dla kiru i i. Przedewszystkiem usunąłem własny dawny

pogląd na mniemane pożyczki i wpływy czeskie (o wiele rzadziej i ruskie) na dawną polszczyznę; dziś już nie twierdzę, jak niegdyś, żeby hardy i hańba, litość, powiedać czy śmietana, dla pozornej nieprawidłowości (h zamiast g w gardzić, ganić; i zamiast iu, jak w luty; ie zamiast ia, io : powiadać, miotać) były z czeska pożyczone czy tylko okraszone. Nie dziw; tylokrotnie napotykano wyraźne ślady wpływów obcych, zapożyczali i t. d ., iż mimowoli wpadano coraz na podobne domysły i tam, gdzie one jak najmniej uzasadnione albo wobec wyraźnych świadectw przeciwnych wręcz niemożliwe. Z takimi sądami pospiesznymi zerwałem zupełnie i na każdej niemal stronicy wypadało dawne twierdzenia czy domysły usuwać; szczerby, co przez to powstawały, zapełniałem nowymi, pewniejszymi szczegółami.
(…)
Walka z cudzoziemszczyzną.

Przywłaszczanie rzeczy obcych, narzucanie im bylejakiego znaku własności, aby ukryć przynależność pierwotną, uchodzi zwykle za rzecz wcałe podejrzaną i karogodną*). Nie w języku; z rzeczami obcemi i nowemi przywłaszczamy sobie bezkarnie i nazwy ich obce;

i kilka temu można zarzucić — do pewnej jednak granicy. Należy baczyć, aby tego towaru przywoźnego nie było zanadto, aby nie cierpiało przytem słownictwo własne, aby go nie zagłuszały czy nie zatłumiały słowa obce. Tej granicy myśmy, niestety, nigdy nie przestrzegali, a skutek tego ten, iż miewamy dla najprostszych rzeczy ze cztery wyrazy, cóż z tego, kiedy wszystkie obce. Zasłonkę n. p. nazywamy welonem, woalką, kwefem, niegdyś szlojerzem (słojerzem), a więc po francusku i niemiecku, tylko nie po polsku. Nam wystarcza, iż tych obcych odmieniamy na nasz ład i iż nieraz aż do niepoznaki wygląd ich ucierpiał; kwef odbiegł daleko od coiffe, a cykata n. p. przypomina raczej cykutę, niż właśnie succado, skąd wyszła — cóż dopiero rumianek, obszar, lubszczyk, co od polskości niby kapią, choć nic z nią nie mają spólnego.

Niewielka nam pociecha, iż u naszych sąsiadów nie wiele lepiej. Zalet niemieckich nigdy nie naśladowaliśmy, zato w nałogach podajemy sobie ręce. I tak nauczyliśmy się od nich pijaństwa — przynajmniej w wieku XVI tak u nas twierdzono powszechnie, chociaż co do tego i Litwa świetnie pomogła, sądząc, co o litewskiem pijaństwie i obżarstwie, przypominającem ich żąrłócznego rosomaka, Maciej Miechowczyk i spółczesny kaznodzieja bernardyński w Wilnie zapisali. Ale i inną, powszechniejszą wadę podzielamy z Niemcami. Bo oto między wszystkimi /znaczniejszymi językami świata właśnie niemiecki i polski najbardziej cudzoziemszczyzną zachwaszczono i nie wiemy, któremu z obu pod tym względem przypisać pierwszeństwo. Szczególnie nasza mowa potoczna grzeszy takiem przesadzaniem aż do obrzydzenia; język piśmienny jeszcze jako-tako tej pstrocizny unika, pamięta o jakiej takiej czystości, wystrzega się jawnego zaniedbania, panującego jawnie w gwarze ulicznej, towarzyskiej, domowej. Ucząc się z potrzeby języków obcych, nie władamy żadnym poprawnie, zato zaśniecamy własny naleciałościami z każdego, a powoli utrącamy wszelką na to odporność. Czas najwyższy, aby otrząsnąć się z nałogu, wygodnego, ale szkodliwego aż nadto, niszczącego tkankę językową, jak alkohol nerwową.

I.

Każdy naród stoi ziemią, którą włada i uprawia, i językiem, co go wyodrębnia od sąsiadów, bliższych i dalszych. Zrzeszenia, którym obojga niedostaje, tworzą wyznanie lub stan, nie naród; kto oboje utracił, skazał się na zagładę.

Cóż składa się na odrębność językową? Obok /brzmień, końcówek i spójek, obok więzi słów i zdań, odznacza go własny zasób słów rodzimych i tymto zasobem mierzymy jego bogactwo, samoistność, wyrazistość, giętkość. Jakżeż ma się rzecz pod tym względem z naszym językiem? „Wznawiać ból niewymowny każesz mi, królowo!” możnaby za Eneaszem zawołać, przemyślając straty i uszczerbki, na jakie narażała i naraża język nasza niezaradność, obojętność, ospałość — cnoty iście słowiańskie, co nam walkę o byt tak utrudniają: ów popęd naśladowczy do wszystkiego, co nieswojskie, na co od wieków znawcy Słowiańszczyzny sarkają — do dziś całkiem napróżno.
——————
(*) Mylnie piszą i mówią karygodną, jak gdyby to były dwa słowa; złożeniu należy się karogodny, jak wiarogodny, wiarołomny i t. p -i nie można się przeciw temu odwoływać do mniemanych złożeń, jak.Bogumił, psikus (psiego kusa), psubrat, Wielkanoc i t. p

ALEKSANDER BRUCKNER WALKA O JĘZYK
(tamże . s. 2-13)

Uwaga! zachowano pisownię oryginału.
(wybór PZ)
—————-
O Autorze:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Br%C3%BCckner


Idź do oryginalnego materiału