Jak działa dziennikarstwo w Polsce? Odpowiedź jest prosta: nie działa wcale. Działa za to mechanizm, który od lat wszyscy znamy – pojawia się „artykuł znikąd”, niby niezależny, niby obiektywny, a w praktyce przypomina strzał wymierzony prosto w konkretną osobę.
Tym razem na celowniku znalazł się ktoś, kto od lat zbierał setki tysięcy złotych na swoich „proroctwach” i „rewelacjach”. Zbierał, głosił brednie, a naiwni płacili. I nagle – bum! – wyskakuje tekst, w którym bezlitośnie rozlicza się jego działalność. Wszyscy pytają: czemu akurat teraz?
Mechanizm jest dobrze znany:
– Ktoś zerwał się ze smyczy.
– Ktoś stał się niewygodny.
– Komuś trzeba przyciąć skrzydła.
I wtedy w ruch idzie stara metoda: wyciągamy ze stajni ogara i puszczamy go w pogoń. Artykuł już jest, podpisany przez „niezależnych”. Ale czy rzeczywiście sam powstał? Skąd nagle dostęp do dokumentów, kwot, informacji zza kulis? Kto nadał temat i przekazał gotowe materiały? Jeszcze wczoraj ten człowiek był niemal bożyszczem dla części radykalnych środowisk. Głoszono, iż jest „niezłomny”, iż walczy „o prawdę”. Dziś staje się zdrajcą, hochsztaplerem, złodziejem kasy. Dlaczego? Najwyraźniej zlecenie poszło w eter, a ktoś musiał je wykonać.
Mniejsza o wykonawcę zlecenia. Ale tu chodzi o kasę. Nie wolno sięgać po te same pieniądze od ludzi, które mają iść tylko na określone cele. A jak już wyciągasz, to się podziel. A jak się nie dzielisz i masz mit wielkości – to cierp. Zaatakowany miał związki z niebezpiecznymi ludźmi. I oto efekty.
Będziemy świadkami jeszcze niejednego ataku i spektakularnych upadków na skrajnej prawicy. Niejednego.