W służbie Radziwiłła

4 lat temu

Czytelnicy niniejszego bloga z zaciekawieniem powinni też przeczytać książkę Grzegorza Rzeczkowskiego „Katastrofa posmoleńska. Kto rozbił Polskę”. Mówię to z taką pewnością, z jaką automat Netflixa rekomenduje „Ozark” fanom „Breaking Bad”.

Główną tezę Rzeczkowskiego podsumuję następująco: od pierwszych minut po katastrofie Rosja rozpoczęła z Polską wojnę psychologiczną, polegającą na celowym podrzucaniu takich plotek dla destabilizacji. Rosjanie wiedzieli, iż jest w Polsce spora grupa, która uwierzy w dowolną bzdurę, która stawiałaby w złym świetle Kaczyńskiego – i porównywalnie duża, która uwierzy w każdą bzdurę o Tusku.

Te obozy nazywane są skrótowo „moherami” i „lemingami”. Niektórzy protestują przeciwko takim skrótom, bo nikt się nie czuje stuprocentowym lemingiem ani stuprocentowym moherem, ale ponieważ – jak wiecie – lubię czytać książki historyczne, przyzwyczaiłem się do tego, iż w wielu epokach i w wielu krajach występują takie obozy.

W polskiej historii mieliśmy na przykład białych i czerwonych w powstaniu styczniowym albo Grzymalitów i Nałęczów w okresie międzydynastycznym. I też pewnie nikt wtedy nie czuł się „stuprocentowym Grzymalitą”, choćby imć Domarata, od herbu którego pochodziło to określenie.

Rosjanie, jak wiadomo, nie popierają w krajach demokratycznych ani lewicy, ani prawicy, ani moherów, ani lemingów, ani republikanów, ani demokratów. Po prostu podrzucają jednym i drugim fałszywki, mające destabilizować demokrację.

W Polsce najwdzięczniejszymi odbiorcami ich fałszywek była szurnięta prawica. Wielu lemingów wprawdzie uwierzyło w plotki z serii „istnieje tajne nagranie ostatniej rozmowy obu braci”, ale najbardziej stuknięte teorie krążyły wtedy jednak na prawicy, aż do ostatecznego wcielenia smoleńskiej psychozy w postaci „hipotezy dwóch Fymów”.

Dziś jest trochę inaczej, bo dziś już mamy także fenomen prorosyjskiej szurniętej quasi-lewicy („dźwigów”, nacboli i kult Leppera). Dziesięć lat temu monopol na prorosyjskość miała jednak prawica, a zwłaszcza środowiska narodowe i postgrunwaldowskie, które Rzeczkowski tu malowniczo opisuje.

Reżim komunistyczny zawsze pielęgnował pogrobowców przedwojennej endecji. Ci choćby będąc na emigracji się do niego przymilali, jak choćby Jędrzej i Maciej Giertychowie, dziadek i ojciec Romana.

Do 1989 działali jako stowarzyszenie Grunwald, po upadku komunizmu krążyli po marginesie polskiej prawicy. Do Smoleńska nienawidzili i opluwali także Lecha Kaczyńskiego, ale po zamachu nagle mu zaczęli budować ołtarzyki.

Czy są rosyjskimi agentami? Większość pewnie nie.

Używając terminologii guru tego środowiska, Józefa Kosseckiego, wyznawcy pseudonaukowej „socjocybernetyki”, mamy tu klasyczny przypadek manipulowania egzodynamikami przez endostatyków. Socjocybernetyka polegała po prostu na nadawaniu pretensjonalnych nazw zjawiskom, które znamy z życia potocznego: iż cyniczny stary dziadyga potrafi manipulować naiwnymi, młodymi ludźmi.

Najsłynniejszym literackim przykładem w Polsce jest przysięga, którą zdrajca Radziwiłł wyłudza od zapalczywego Kmicica. W terminologii socjocybernetycznej, Radziwiłł jest typowym endostatykiem, a przemiana Kmicia w Babinicza (i z powrotem) to przemiana egzodynamika w egzostatyka (którym od początku jest np. Wołodyjowski).

Śmieję się z socjocybernetyki, ale dostarcza fajnych metafor do opisu kaczystowskiego reżimu. Na przykład: dlaczego Kaczyński po trupach dąży do wyborów w czasie pandemii? Bo się przeistoczył ze zręcznego endostatyka w endodynamika, który umie już tylko ciągnać swoje środowisko do samozagłady.

Socjocybernetyka wyjaśnia też, dlaczego w reżimie jest tak wielu chłopaczków, którzy wyglądają jak dzieci wciśnięte na siłę w garnitur – tych wszystkich „misiów”.

Pierwszy i oryginalny miś zresztą poszedł do kicia i jak wyszedł, wygląda już jak dorosły facet. Za kratkami przeszedł przemianę z dynamika w statyka i uświadomił sobie, iż służył Radziwiłłowi.

Wielu z tych harcerzyków weszło w to, bo uwierzyli, iż muszą ratować Ojczyznę przed wrogimi siłami masońsko-lewacko-brukselskimi. Początkowo łączyli przyjemne z pożytecznym, bo za ten swój „patriotyzm” dostali grubą kapustę i możliwość nadużywania władzy. A potem ciężko im się z tego było wyplątać

„Ojczyzna ojczyzną ojczyznę ojczyźnie, reklama i patos, patriotyzm i biznes”, proroczo śpiewał 40 lat temu zespół, nomen omen, Trzeci Oddech Kaczuchy. Ale reżimowe harcerzyki to już temat na następną ksiażkę dla Rzeczkowskiego.

Idź do oryginalnego materiału