Najnowsze sondaże – przynajmniej te przygotowane dla Wirtualnej Polski – pokazują wzrost poparcia dla Koalicji Obywatelskiej i lekki spadek dla PiS. Tak naprawdę jednak od kilkunastu miesięcy obie partie idą niemal „łeb w łeb”. Czy obawa przed agresją ze strony Rosji może sprawić, iż rząd Donalda Tuska utrzyma się u władzy?

Łukasz Pawłowski – prezes Polskiej Grupy Badawczej
W socjologii zjawisko to nazywa się „gromadzeniem wokół flagi”. Polega ono na tym, iż w sytuacjach zagrożenia społeczeństwo instynktownie jednoczy się wokół rządzących. Chcemy, żeby władza zapewniała nam poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Tak samo było podczas pandemii Covid-19, podobnie po wybuchu wojny na Ukrainie, a także w momencie, kiedy doszło do wtargnięcia dronów na teren Polski.
Jeśli chodzi o sondaże – trzeba pamiętać, iż to nie jest nic nowego. Już w kampanii prezydenckiej przed drugą turą mieliśmy badania, które wskazywały, iż Rafał Trzaskowski wygrywa 60 do 40. Jak widać, rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Nasze badania pokazują dziś, iż Koalicja Obywatelska zajmuje pierwsze miejsce, ponieważ w dużej mierze przejęła poparcie mniejszych ugrupowań. Gdyby wybory odbyły się teraz, do Sejmu dostałaby się wyłącznie KO – PSL. Polska 2050 ani Lewica nie przekroczyłyby progu wyborczego. W ostatnich dwóch miesiącach rośnie jednak zarówno poparcie dla Koalicji Obywatelskiej, jak i dla PiS. To efekt polaryzacji – mamy dwa główne ośrodki władzy: Donalda Tuska i Karola Nawrockiego. Ich rywalizacja napędza poparcie dla obu stron. Co ciekawe, w obliczu zagrożenia te dwa ośrodki potrafiły się porozumieć, choć tylko na krótko. W Polsce takie „narodowe zgody” realizowane są najwyżej 48 godzin, ale choćby to krótkie porozumienie jest zauważane i nagradzane przez wyborców.
TO NIE WYBORY! TO POLITYCZNE OSZUSTWO! | Gospodarka! Głupcze | K. Krupa
Incydenty z dronami będą miały jeszcze przez dłuższy czas wpływ na sondaże?
To zależy, czy takie sytuacje będą się powtarzać. jeżeli zagrożenie będzie trwałe albo stanie się regularne, wtedy na pewno wpłynie to na politykę i postawy wyborców. jeżeli jednaki był to jednorazowy epizod, efekt będzie krótkotrwały. Już widać, iż po tych dwóch dniach jedności politycznej partie wróciły do swojej „tradycyjnej nawalanki”. To, co naprawdę miało znaczenie, to zainteresowanie Polaków polityką w tamtym dniu. Widać to było po oglądalności stacji informacyjnych – ludzie masowo śledzili wiadomości, chcieli wiedzieć, co się dzieje. Potrzebowali wtedy jasnego sygnału: jesteśmy zjednoczeni, mamy zgodę narodową, jesteśmy jak jedna pięść. I taki sygnał dostali. Oba główne ośrodki polityczne na tym skorzystały. Ale już po 48 godzinach wróciliśmy do znanego schematu – wzajemnych oskarżeń, iż ktoś nie dba o polskiego żołnierza czy źle reaguje. To nic nowego.
PANIKA w rządzie?! Bartoszewicz bez litości: „To absurd totalny”.
Co z niedoszacowaniem sondaży? Dlaczego różne badania pokazują różne wyniki?
Z naszego punktu widzenia nie ma znaczenia, czy dana partia jest niedoszacowana czy przeszacowana. Ważne, żeby badania jak najwierniej oddawały rzeczywistość. Ostateczną weryfikacją są zawsze wybory. jeżeli wyniki sondaży mocno odbiegają od rzeczywistości, to znaczy, iż zawiodło coś w metodologii.
Przyczyn takich błędów może być wiele, ale najczęstszą są to pieniądze. Na badaniach się oszczędza. Zamiast sond telefonicznych, które są droższe, robi się np. badania internetowe – tańsze, ale mniej dokładne. Koszt badań przekłada się bezpośrednio na ich jakość. Gdyby polskie media bardziej stawiały na jakość, a nie na ilość, wtedy ośrodki badawcze bardziej skupiałyby się na rzetelności. My staramy się trzymać wysoki poziom – z tego jesteśmy znani i często za to nagradzani. Ale nasze badania nie należą do najtańszych i nie ma ich w obiegu publicznym tak wiele. Zatem wracamy do punktu wyjścia – pieniądze w ogromnym stopniu decydują o jakości badań, podobnie jak decydują o wielu rzeczach w życiu.
Jak patrzy Pan na konflikt PiS z Konfederacją, a zwłaszcza Jarosława Kaczyńskiego ze Sławomirem Mentzenem i Krzysztofem Bosakiem? To realny spór czy raczej teatr walki o wyborców?
W polityce nie ma „prawdziwych konfliktów” w takim sensie, jak my je rozumiemy. Konflikty w polityce dotyczą zawsze tego samego – kto zdobędzie więcej głosów. Polityka jest w dużej mierze teatrem. Często mówi się nawet, iż politycy to celebryci, którzy nie nadawali się do telewizji rozrywkowej, więc zajęli się polityką.
Jeśli chodzi o relacje PiS i Konfederacji, one są dwustronne. Z jednej strony obie partie ze sobą ostro rywalizują, bo zabiegają o tego samego wyborcę – konserwatywnego, prawicowego, często z mniejszych ośrodków. Z drugiej strony są na siebie skazane, bo bez Konfederacji nie da się stworzyć większościowego rządu. Konfederacja przez to, kim są jej wyborcy, musi współpracować z PiS. Różnica polega tylko na tym, jak duże poparcie uda jej się zdobyć – 20, 50 czy może 80 mandatów. Od tego zależy, jak będzie wyglądała przyszła koalicja. Mnie ta rywalizacja w ogóle nie dziwi. Zaskakiwać mogą tylko środki, jakimi obie strony się posługują, ale w polskiej polityce widzieliśmy już gorsze konflikty, po których i tak dochodziło do współpracy.
Jarosław Kaczyński zapowiedział, iż w 2027 r. PiS wróci do władzy samodzielnie. Czy to możliwe?
Sprawdziliśmy dwa scenariusze: pierwszy – czy PiS może mieć samodzielną większość, i drugi – czy możliwa jest większość konstytucyjna dla całej prawicy (PiS, Konfederacja, Grzegorz Braun). Granicą w obu przypadkach jest liczba mandatów, która przekłada się na poparcie w wyborach. Wyszło jasno – oba scenariusze są niemożliwe przy obecnym poziomie poparcia. Żeby prawica miała samodzielną większość, musiałaby zdobyć co najmniej 57,5 proc. głosów. Tymczasem historycznie żadne ugrupowanie w Polsce nie przekroczyło 52–53 proc. Musiałoby się wydarzyć coś przełomowego na scenie politycznej, a nic na to dziś nie wskazuje.
„ZABRALI MI IGRZYSKA. I TAK WRÓCIŁAM SILNIEJSZA” – NATALIA MALISZEWSKA
Czy PiS miałby większe szanse, gdyby Jarosław Kaczyński odsunął się w cień polityczny?
Trzeba zauważyć, iż Jarosław Kaczyński od wielu lat już jest w cieniu. Po kadencji 2005–2007, gdy był premierem i PiS przegrał wybory, wyciągnął lekcję – na czele rządu powinien stać ktoś inny. I tak było: najpierw Andrzej Duda jako kandydat na prezydenta, potem Beata Szydło, Mateusz Morawiecki, dziś Karol Nawrocki. Kaczyński jest świetnym strategiem w dobieraniu ludzi, którzy mają być twarzami partii. On sam pozostaje w tle i decyduje o kluczowych ruchach. To odróżnia go od Donalda Tuska, który zawsze jest na czele, jako lider i premier. Strategia Kaczyńskiego okazała się skuteczna i prawdopodobnie będzie kontynuowana.
Kto może zostać kandydatem na premiera z ramienia PiS?
Moim zdaniem trwa swoisty „casting”, podobny jak przy wyborze kandydata na prezydenta. Wtedy Kaczyński miał jasne wytyczne: to ma być postawny, silny mężczyzna, przystojny, znający języki. I w końcu wybór padł na Karola Nawrockiego, który okazał się strzałem w dziesiątkę, bo został prezydentem. Teraz będzie podobnie. Kandydat na premiera musi być mężczyzną, najlepiej około czterdziestki, ponieważ tematy bezpieczeństwa i rywalizacja z Konfederacją wymagają kandydata, który będzie dobrze odbierany przez młodszy, prawicowy elektorat. Powinien też pochodzić z mniejszego ośrodka, bo konflikt między elitami dużych miast a tzw. ludem jest bardzo realny. Ważne, by nie był związany z rządami PiS z ostatnich ośmiu lat – musi wyglądać na nowe otwarcie. Takich kandydatów można znaleźć zarówno wśród posłów, europosłów, jak i samorządowców PiS.
