W objęcia hrabiego Orloka, czyli czy „Nosferatu” straszy, jak powinien?

1 dzień temu
Polskie kina w końcu nawiedził „Nosferatu” Roberta Eggersa, najbardziej wyczekiwany film grozy sezonu. Zapytajmy standardowo: czy warto było czekać? Odpowiedź zależy od tego, czego kto oczekiwał. Freud w kinie adekwatnie to aż dziwne, iż tak Freudowski twórca jak Robert Eggers dopiero teraz sięgnął po opowieść o Nosferatu. Wcześniej pokazał nam już, jak kobieta staje się wiedźmą, z czym wiąże się praca latarnika i wreszcie opowiedział na nowo (a adekwatnie na staro) „Hamleta”. W to wszystko wplatał teorię twórcy psychoanalizy i ludzkiej seksualności. W końcu, czy przemiana głównej bohaterki „Wiedźmy” nie jest opowieścią o poznawaniu własnej seksualności? „Wiking” jest niemal w całości zbudowany na motywie związanym z kompleksem Edyta i lękiem przed kastracją. „Latarnia” to mroczna baśń pełna symboliki i metafor. Teraz Eggers postanowił sięgnąć po opowieść o wampirze – do tego najbardziej ikoniczną, bo przecież „Nosferatu” to tak naprawdę „Dracula”, sfilmowany już tyle razy, iż aż dziwi, iż tak kreatywny reżyser sięga właśnie po tę historię. W tym pozornym lenistwie jest jednak metoda – da się, jak się okazuje, znaną nam od dekad powieść Brana Stokera opowiedzieć na nowo! Bo we mnie jest seks! „Nosferatu” Eggersa to tak naprawdę ekranizacja wojny znanych z teorii Zygmunta Freuda id i super ego
Idź do oryginalnego materiału