W kwestii narodowych wyrzygów

tabloidonline.wordpress.com 11 godzin temu

Naiwnie nieco wydawało mi się, iż temat tzw reparacji niemieckich i być może w ogóle wspólnych rozliczeń już nie żyje, umarł jak to się mówi śmiercią naturalną, wypalił się i zdechł. No bo niby ile można? I nie chodzi mi tu o to, iż Niemcy cali są tu na biało, bo bezdyskusyjnie dali nam popalić, tak jak nikt do tamtej pory chyba nie dał. Tyle, iż jak wiemy temat dawno już został pozamiatany, pogodziliśmy się z nimi dziesięciolecia temu i nie ma już o czym mówić. Ale nic z tego.

Wedle pato-prawicy, którą dopadł starczy uwiąd, trzeba temat przez cały czas pompować, żeby jakoś żyć, zwrócić na siebie uwagę, skoro w inny sposób nie można. Okej, każdy orze jak może, a iż okazuje się przy okazji idiotą, no to tylko jego sprawa. Idiotów w Polsce dostatek, jeden w te czy wewte, nie robi zasadniczo różnicy, choć mocno smuci, bo tendencja niestety jest taka, iż kretynów i idiotów przybywa, a mądrych i zdroworozsądkowych ubywa, jest ich jak na lekarstwo.

Czytam sobie na przykład, iż książka „Polscy burmistrzowie i Holokaust: okupacja, administracja i kolaboracja” („Polnische Bürgermeister und der Holocaust: Besatzung, Verwaltung und Kollaboration”), bliżej mi nieznanego Grzegorza Rossolińskiego-Liebe, wywołała w szeregach polskiej pato-prawicy szok, objawiający się toczeniem z pysków podejrzanej białej piany. Bo autor w uproszczeniu mówiąc, stworzył „zbiorową biografię, dokładając kolejny kamyk do naszej wiedzy o instytucjonalnych mechanizmach nazistowskiego ludobójstwa”, w tym udziału w owym procederze Polaków. Kato-pato-prawica natychmiast wykrzyczała, iż to bzdury, dorabianie Polakom gęby, próba (kolejna) przerzucania na nas odpowiedzialności za to co się działo, a w związku z tym autora tego paszkwilu nie tylko trzeba ścigać, ale do tych reparacji, do owego rachunku, należy dopisać jeszcze odpowiednie kwoty jako zadośćuczynienie za nieustanne od lat nas oczernianie. Pojawił się choćby pomysł, aby w związku z tym odwołać możliwie jak najszybciej niemieckiego ambasadora.

Nie muszę chyba dodawać, iż w awangardzie tych narodowych wyrzygów idzie osobiście sam pana Arkadiusz Mularczyk, co to kiedyś nudząc się w domu, na kolanie wyliczył sobie ile to kasy są nam winni Niemcy za to co zrobili. Jak to się skończy mniej więcej wiadomo, tak jak zawsze się skończy, pokrzyczą, powrzeszczą a potem się rozejdą i tak do następnej okazji.

Na jednym z forów, znalazłem zaś wypowiedzi, które wydają się być w rodzaju opozycji do obowiązującej narracji elementu narodowo-patriotycznego. w uproszczeniu mówiąc, jest cała rzesza tych, którzy co prawda książki tej (ani żadnej innej) nie czytali, ale pomijając ów wątek reparacyjny, są w pewnym sensie Niemcom wdzięczni, iż zrobili wtedy w Polsce „trochę porządku”, jak również nie poczuwają się do jakiegokolwiek wstydu z powodu takiego oto, iż ich przodkowie, prawdopodobnie dziadkowie, lub choćby pradziadkowie, pomagali Niemcom w oczyszczaniu Polski z genetycznie i etyczne obcego elementu. (Na zdjęciu ilustracyjnym, wśród tych żądających, być może stoją ci, co pomagali „czyścić”).

Nie do końca się to „niestety” udało, już po ucieczce Niemców, sami próbowali więc dzieło dokończyć, a dziś ich potomkowie, poza dumą z dziadka, jakiegoś dajmy na to Józefa, usiłują również niedokończone dzieło sfinalizować. Nazwiska mniej więcej znamy.

Można by to komentować, tylko nie ma to już żadnego sensu, no bo ile razy do kurwy nędzy można używać tych samych argumentów. Każdy naród w jakiejś części składa się z patologicznych, genetycznie uwarunkowanych idiotów (Niemcy także), przy czym w Polsce jest to akurat odsetek może nieco większy niż średnia Europy (liczonej do granicy na Bugu), więc chcąc nie chcąc należy się z tym pogodzić. Co prawda tamto umazane krwią po czubek głowy pokolenie szabrowników i elementów jawnie kryminalnych, już raczej wymarło, ale ich geny się jak widać przechowały, a kto wie czy nie zmutowały w synach, wnukach i prawnukach. Nic na to nie poradzimy, musimy się po prostu pogodzić, z pewnym, obcym tu i teraz, procentem narodowego gnoju, bo tak było, jest i będzie. I proszę nie powtarzać tu zgranych moim zdanie argumentów o potrzebie stałej edukacji, bo tacy ludzie są odporni na wszelkie formy edukacji, wszelkie próby otwarcia ich na wiedzę, budzą niechęć, opór a choćby agresję. Naród mocno skarlały, ale – tu pocieszenie – nie jesteśmy jak mówię odosobnieni, choć prominentni w tym skażeniu.

Idź do oryginalnego materiału