W kierunku liberalizmu humanistycznego

3 dni temu

Potrzebujemy nowego – liberalizmu humanistycznego. Liberalizmu, który w centrum stawia człowieka, tym samym staje się powrotem do klasyczno-liberalnych źródeł tej myśli. Liberalizmu, który nie pozostaje ślepy na realia współczesności, w której funkcjonuje jednostka ludzka.

W erze nowych populizmów, które w coraz większym stopniu sukces swój opierają na nowoczesnych technologiach, potrzeba nam nowych pomysłów na to, jak ochronić jednostkę przed współczesnymi formami tyranii. Liberalizm, który od początku swojego istnienia deklarował walkę z despotyzmem, może być odpowiedzią. Nie może to być jednak liberalizm, do którego przyzwyczailiśmy się w ostatnich dekadach, szczególnie w Polsce. Potrzebujemy nowego – liberalizmu humanistycznego. Liberalizmu, który w centrum stawia człowieka, tym samym staje się powrotem do klasyczno-liberalnych źródeł tej myśli. Liberalizmu, który nie pozostaje ślepy na realia współczesności, w której funkcjonuje jednostka ludzka.

Jednostka w centrum

Mogłoby się wydawać, iż deklaracja uczynienia z jednostki centrum ideologicznego i programowego spektrum współczesnych liberałów zabrzmi niczym truizm. Jednak, jeżeli przyjrzeć się zainteresowaniom i dyskusjom liberalnych ideologów, publicystów i elit politycznych w ostatnich kilku dekadach, wówczas okaże się, iż bardziej inspirujące były jednak dyskusje o światowym wolnym rynku, deregulacji, podatkach liniowych, konkurencyjności gospodarek czy edukowaniu do przedsiębiorczości. Niby cały czas poruszaliśmy się w kręgu wolności jednostki, ale wolność tę sprowadzono niemalże zupełnie do jej ekonomicznego wymiaru. I choć apologeci ścieżki libertariańskiej prawdopodobnie zarzucą mi przesadę, dowodząc, iż cały czas znajdujemy się zaledwie na początku marszu ku prawdziwej wolności, to jednak ekonomiczne skrzywienie w narracji liberalnej ostatnich dekad jest jednak faktem. Thatcheryzm i reaganomika nadały tej narracji nowej, aksjologicznej zawartości, czyniąc z niej broń w walce z dyktaturą, komunizmem i totalitaryzmem. Sprawiły, iż nowo wyrażone liberalne idee stawały się tym, do czego aspirowano, ku czemu dążono.

Tymczasem w ostatnich dekadach jednostka de facto zniknęła z debat, dyskusji i sporów między liberałami i wśród liberałów. Sprzeczano się o model państwa, ustrój gospodarczy czy kształt porządku międzynarodowego. Tematyka związana z jednostką i jej ochroną wdzierała się zaledwie poprzez werbalizowane przez środowiska lewicowe hasła równości, walki z dyskryminacją, pomocy osobom słabszym czy wsparcia dla rodzin. A przecież te zagadnienia ani nie były nigdy z liberalizmem sprzeczne, ani tym bardziej nie podważają podstawowych liberalnych aksjomatów. Jak to więc możliwe, iż do debaty publicznej i dyskursu politycznego wprowadzone zostały przez lewicę? Może właśnie dlatego, iż liberalizm skupił się na otoczeniu jednostki, a zapomniał o niej? Liberalne dyskusje przez lata rozważały to, w jaki sposób powinno być zorganizowane otoczenie społeczne, polityczne, gospodarcze i międzynarodowe człowieka, jednak we wszystkich tych debatach zapominano o samym człowieku. Nie dostrzegano, jakie zmiany zaszły w jego konstrukcji tożsamościowej, społecznej, psychicznej czy mentalnej. Człowiek końcówki XX wieku był już radykalnie inny niż ten z ery zimnowojennej. Zupełnie inny jest również człowiek pierwszych dekad XXI wieku.

Liberałowie zatem – jeżeli przez cały czas chcą odgrywać istotną rolę w budowaniu narracji o świecie, a także w zarządzaniu nim – muszą wrócić do swoich źródeł. Ten powrót nie może być li tylko deklaratywny, ale musi być powrotem rzeczywistym. Tym zaś źródłem zasadniczym jest właśnie skupienie się na jednostce i jej wolności, bo przecież w tym kontekście narodził się liberalizm klasyczny w XVIII wieku. Popularność myśli liberalnej i liberalnych idei w XVIII, XIX i w pierwszej połowie XX stulecia spowodowana była właśnie tym, iż liberałom udawało się adekwatnie diagnozować kondycję ludzką i odpowiednio wskazywać narzędzia na zabezpieczanie jednostki i jej praw. Ten liberalizm pierwszych wieków był prawdziwie liberalizmem humanistycznym – myślą stworzoną z myślą o człowieku i jego wolności, nie zaś myślą, która od człowieka się odrywa, uzasadniając to opłacalnością ekonomiczną, racjonalnością finansową, pragmatyką prawną czy skutecznością polityczną. Przy świadomości tego, iż żyjemy w rzeczywistości wieloaspektowej i niezwykle skomplikowanej, kluczowym zadaniem dla liberałów jest sprawienie, iż współczesny nurt stanie się na nowo liberalizmem humanistycznym.

Ochrona przed despotyzmem

Jeśli przyglądać się działaniom i funkcjonowaniu współczesnych ugrupowań, organizacji i środowisk liberalnych, jak również wielu publikacjom liberalnych akademików i publicystów, można odnieść wrażenie, iż liberalizm współczesny stał się ideologią rządzących elit, nie zaś ideologią ludzi. Bynajmniej nie chodzi o to, by z liberalizmu formować jakąś nową wersję populizmu dla klasy średniej czy tym bardziej populizmu ludowego. Wiele wersji populizmów dla klasy średniej tworzy się współcześnie w Europie. Przyjmują one pewne liberalne czy wręcz libertariańskie hasła, jednak łączą je z nienawiścią, ksenofobią, nacjonalizmem, a niejednokrotnie podsycają niechęć do wybranych grup społecznych, co nie bez powodu budzi skojarzenia z „brunatnieniem” sceny politycznej w latach dwudziestych XX wieku. Powstają również populizmy o charakterze ludowym, które wykorzystują oręż obrony tradycyjnych wartości, ale całkiem skutecznie mobilizują społeczeństwa, deklarując ochronę najsłabszych, najbiedniejszych, osób wykluczonych i zmarginalizowanych społecznie czy ekonomicznie. Jednocześnie jednak środowiska te rujnują dorobek liberalnego konstytucjonalizmu, niszcząc prawne podstawy działania współczesnego państwa demokratycznego, jak sądownictwo i wymiar sprawiedliwości, sądownictwo konstytucyjne czy politykę opartą na równowadze budżetowej. Co łączy jednych i drugich? Jedni i drudzy deklarują, iż człowiek jest w centrum ich zainteresowania, a wolność jednostki tym, co zamierzają zabezpieczać.

Tymczasem można odnieść nieodparte wrażenie, iż współcześni liberałowie z obezwładniającą wręcz bezradnością przyglądają się inwazji populistów obu proweniencji, nie potrafiąc ani zrozumieć przyczyny ich popularności, ani tym bardziej stanąć na drodze ich pochodu ku władzy. To zaś wynika przede wszystkim z porzucenia – a może po prostu zapomnienia – o humanistycznych źródłach myśli liberalnej i liberalizmu jako takiego. Przypomnienie sobie humanistycznych aksjomatów to konieczność. Nie tylko chodzi o to, by liberałowie utrzymali swoją pozycję na politycznych barykadach, ale przede wszystkim, aby móc uratować liberalne instytucje i nowoczesny konstytucjonalizm, u podstaw których leży przecież ochrona jednostki. Czas jednak najwyższy, aby przypomnieć sobie, iż to właśnie ochrona jednostki i jej wolności leżała u podstaw klasycznego liberalizmu. Kiedy myśl liberalna się dopiero wyłaniała, celem zasadniczym jej twórców było stworzenie podstaw takiego ładu politycznego, w którym jednostka będzie chroniona przed despotyzmem. Nie bez powodu liberałowie klasyczni skupiali się na pokazywaniu cech charakterystycznych współczesnych im despotyzmów, z drugiej zaś strony – wskazywali, w jaki sposób despotyzmy te ograniczać, aby zabezpieczyć człowieka i jego wolność. Nie da się stworzyć mocniejszych podstaw dla prawdziwie humanistycznego liberalizmu niż właśnie ochrona przed despotyzmem.

Kiedy sięgnąć po Dwa traktaty o rządzie Johna Locke’a, wówczas zdamy sobie sprawę, iż fundamentalnym bodźcem tego ojca klasycznego liberalizmu było dążenie do zabezpieczenia człowieka przed despotyzmem tamtych czasów. Życie, wolność i własność zostały przez niego zdefiniowane jako naturalne, podstawowe prawa jednostki, zaś źródłem każdej władzy państwowej jest zgoda obywateli. Państwu, które jest despotyczne, ludzie mogą zatem wypowiedzieć posłuszeństwo – w taki sposób Locke zadeklarował prawo do buntu jako podstawowe narzędzie ludzi do ochrony przed tyranią. Monteskiusz – idąc za autorem Dwóch traktatów o rządzie – stworzył instytucjonalne zabezpieczenia człowieka w relacjach z władzą państwową i jednocześnie praw jednostki. Będąc świadomym, iż koncentracja władzy w jednych rękach prowadzi do despotyzmu, zaproponował system oparty na podziale i równowadze władz, który miał instytucjonalnie zabezpieczać jednostki przed ryzykiem tyranii. Adam Smith dostrzegł, iż najlepszym sposobem na powstrzymanie ekonomicznej władzy państwa będzie oparcie relacji gospodarczych na wolnym rynku i zminimalizowanie wpływu nań władzy politycznej. Jak widzimy, każdy z wymienionych koryfeuszy liberalizmu miał świadomość, iż człowiek i jego ochrona muszą stanowić centrum nowoczesnej myśli. Stworzyli oni tym samym podwaliny liberalizmu klasycznego, ale jednocześnie udowadniali w każdym ze swoich tekstów, iż prawdziwy liberalizm musi wypływać z humanistycznych wartości, iż jego podstawą musi być zawsze człowiek.

Despotyzmy różnych czasów

Co jednak kluczowe, nie można dziś – w XXI wieku – bezmyślnie trzymać się definicji despotyzmu i tyranii, jakie przedstawiali liberałowie klasyczni trzysta czy dwieście lat temu. Nie oznacza to, iż ich definicje, wnioski i spostrzeżenia nie powinny być dla nas w żadnym stopniu punktem odniesienia, nic bardziej mylnego. Trzeba jednak mieć świadomość, iż wszyscy oni funkcjonowali w radykalnie odmiennej rzeczywistości społeczno-politycznej, stąd ich wnioski dotyczące kondycji ludzkiej muszą się różnić od naszych. Trzeba powiedzieć to jeszcze mocniej: świat, w którym przyszło nam żyć, zmienił się i zmienia tak gwałtownie i drastycznie, iż uporczywe trzymanie się tego, co dostrzegali Locke, Hume, Smith czy Tocqueville, jest nie tylko błędem poznawczym, ale wręcz głupotą. Świat Misesa, Friedmana czy Hayeka różni się dramatycznie od świata trzeciej dekady XXI wieku, stąd i rozwiązania niejednokrotnie muszą być różne. Oczywiście to, w jaki sposób despotyzm i tyranię definiowali klasyczni i dwudziestowieczni liberałowie, musi być dla współczesnych wciąż punktem wyjścia, bo są to, rzecz jasna, spostrzeżenia istotne i choćby formacyjne dla liberalnego myślenia. Wymagać one będą jednak swoistego aggiornamento, czyli uwspółcześnienia bazującego na wiedzy o naszych czasach, o ich specyfice, wyjątkowości i – niestety – skomplikowaniu.

Tak, jak dla Locke’a despotyzmem była absolutystyczna wszechmoc władzy politycznej, prawnie nieograniczona i tocząca z obywatelami nieustanną bellum contra omnes, zaś dla Monteskiusza – rządy oparte na strachu, który dla jednostek był jednoznaczny z nieprzewidywalnością i nieokiełznaniem, tak dla Immanuela Kanta kwintesencją tyranii było ignorowanie i wykorzystywanie jednostek dla celów rządzących. Benjamin Constant i John Stuart Mill, choć przez cały czas dostrzegali ryzyka tyranii i despotyzmu wypływające ze strony nieograniczonej władzy, wychodzili jednak poza kontekst instytucjonalno-polityczny. Constant podkreślał, iż despotyzm może się zrodzić również w ustrojach demokratycznych – pamiętać trzeba, iż jest to jeszcze epoka daleko idącego sceptycyzmu wobec demokracji – zaś Mill przestrzegał przed despotyzmem większości, czyli zgubnym dla indywidualności i autonomii jednostki wpływem opinii publicznej. Kontekst refleksji na temat tyranii i despotyzmu ulega zatem w połowie XIX wieku poszerzeniu o kontekst sensu stricto społeczny. W sposób szczególny Alexis de Tocqueville przestrzegał przed despotyzmem, jaki rodzić się może również w małych społecznościach, pod wpływem presji wywieranej przez dominujące grupy społeczne. Presja taka tłumi wolność myślenia i de facto sprawia, iż jednostka staje się niewolnikiem, choć oficjalnie funkcjonować może w całkiem dojrzałym modelu ustrojowym, sprzyjającym wolnościom jednostki. Jak widać, już dziewiętnastowieczni myśliciele mieli świadomość, iż fundamenty liberalizmu wymagają ciągłej aktualizacji, której przyczyną są zmieniające się realia otoczenia.

Na przełomie XIX i XX wieku część myślicieli liberalnych – przede wszystkim przedstawiciele brytyjskiego Nowego Liberalizmu – zwrócili uwagę, iż formą despotyzmu może być również pochodzenie społeczne i ograniczenia ekonomiczne. Widzieli zatem konieczność wsparcia jednostki poprzez różne formy interwencjonizmu państwowego i protekcjonizmu, poprzez zagwarantowanie możliwie licznym równego startu w dorosłe życie. Świadomi byli – czego największy dowód dał John Rawls w swojej Teorii sprawiedliwości, pisanej w latach siedemdziesiątych XX wieku – iż rzeczywista ochrona jednostki wymaga jednak równego traktowania, iż korzystanie z wolności przez każdego z nas odbywać się musi w korzystnych warunkach, gwarantujących również pewne socjalne i materialne minimum. Ktoś zarzuci im może, iż zbyt daleko poszli w kierunku implementacji lewicowo postrzeganego egalitaryzmu, jednak nie da się obronić tezy, iż podstawą ich koncepcji było właśnie dążenie do realnego zabezpieczenia jednostki i jej wolności. Naturalną reakcją na rozszerzającą się wykładnię idei reprezentowanych przez przedstawicieli różnych modeli liberalizmu socjalnego było pojawienie się w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku neoliberalizmu i libertarianizmu, które przypomniały klasyczno-liberalny sprzeciw wobec nadmiarowego, despotycznego państwa. choćby zbudowane na słusznych i szczytnych egalitarnych podstawach państwo może zmienić się w Lewiatana, który krok po kroku, najpierw dyskretnie, później coraz bardziej ordynarnie, zawłaszcza coraz bardziej kolejne sfery wolności jednostki, stając się de facto tyranem o wielu odnóżach. Dostrzeżenie tego i twarda reakcja sprzeciwu to wielka zasługa nie tylko Isaiaha Berlina, ale również myślicieli z kręgu Austriackiej Szkoły Ekonomii.

Despotyzm wtórnego niewolnictwa

Państwo nadmiarowe, choć deklaratywnie troszczy się o jednostkę, systematycznie przekształca człowieka w nową wersję niewolnika. Niewolnik ten staje się kompletnie uzależniony już nie tylko od ochrony państwa, ale przede wszystkim od zagwarantowanych przez nie usług, które – niejednokrotnie – mógłby zapewnić sobie sam. Hayek wierzył, iż rządy prawa są w stanie ochronić nas przed staniem się niewolnikami w nowej wersji, zaś Karl R. Popper uważał, iż najważniejsze jest podtrzymanie prawa do pokojowego obalenia władzy państwowej. Jak wiemy, takie obalenie władzy dokonać się może przy pomocy karty wyborczej. Popperowska idea społeczeństwa otwartego to niewątpliwie twardy manifest liberalizmu humanistycznego, który konstytuują: możliwość pokojowej zmiany władzy i prawo do jej prawnego rozliczenia, rządy prawa i zabezpieczenie praw jednostki, powszechne prawo do krytykowania rządzących i ochrona wolności słowa, pluralizm i tolerancja. Co jednak szczególnie ważne, kiedy próbujemy znaleźć współczesną wersję liberalizmu humanistycznego, który będzie odpowiadał na współczesne zagrożenia despotyzmem i tyranią, to samokrytycyzm i sprzeciw wobec historycyzmu. Nie ma – twierdzi Popper – uniwersalnego narzędzia do walki z despotyzmem, nie ma uniwersalnego ustroju i nie ma uniwersalnie działających instytucji, które zawsze i wszędzie zasługiwać będą na bezkompromisową obronę.

Kiedy zatem chcemy znaleźć ścieżkę do współczesnego liberalizmu humanistycznego, wrócić musimy również do Poppera, który skutecznie wyleczy nas z naiwnego marzenia o Fukuyamowskim „końcu historii”. Tak, tak, wiemy dobrze, iż Fukuyama sam wycofał się ze swojej koncepcji, ale czy nie zdarza się również dziś, iż wielu liberalnych publicystów i ideologów poddaje się złudzeniu „końcohistorycznemu”? Czy ci wszyscy opowiadacze o aktualności Hayeka, Misesa, Smitha i Friedmana – niestety złudzenie to w większym stopniu dotyka osoby związane z liberalizmem ekonomicznym – nie są bynajmniej wyrazicielami libertariańskiej utopii, której realia przeniosła Ayn Rand do scenerii amerykańskich Gór Skalistych? Nie rozumieją oni, iż ich idee – pisane w innym świecie i dla innego świata – wymagają daleko idącej aktualizacji: tego swoistego aggiornamento. W pierwszej jednak kolejności zastanowić się trzeba, gdzie dziś znajduje się Wielki Despota. Kim jest Wielki Tyran ery współczesnej, z którym współczesny liberał musi się zmierzyć i przed którym obronić powinien jednostkę? Dopiero po odpowiedzi na to pytanie będziemy w stanie stworzyć adekwatne ramy dla współczesnego liberalizmu. jeżeli w istocie centrum naszego zainteresowania pozostanie człowiek, czyli jednostka ludzka i jej wolność, wówczas liberalizm taki będzie mógł stać się liberalizmem humanistycznym.

Liberalizm humanistyczny w erze współczesnej ma chronić jednostkę przed nowymi tyranami i w efekcie zabezpieczyć ją przed ryzykiem wtórnego niewolnictwa, które może przecież w różnych czasach przybierać nowe postaci. Warto w tym miejscu uzmysłowić sobie, iż tak jak pół stulecia temu stosunkowo łatwo było nam zidentyfikować potencjalnych despotów: państwo, telewizję czy kreatorów mód rynkowych, tak jednak dziś – w realiach zglobalizowanego świata przeżywającego (kolejną już) rewolucję cyfrową – nie jest to takie proste. Państwo – szczególnie demokratyczne – przestaje być naszym największym zagrożeniem i uznawanie go przez cały czas za naczelnego Lewiatana trzeba wprost uznać za przejaw, jeżeli nie naiwności, to głupoty. W świecie, w którym social media stają się głównym źródłem informacji, a firmy big tech – najważniejszym dostarczycielem mód, przekonań i punktów widzenia, ciągłe pokrzykiwanie na państwo i władzę polityczną zdaje się być cokolwiek komiczne. Nie mówimy rzecz jasna o sytuacjach, kiedy rządzący dopuszczają się naruszania konstytucyjnych podstaw porządku prawnego i ustrojowego, bo z oczywistych względów sytuacje takie wymagają twardej reakcji i bezkompromisowych sądów. Nie jest to jednak w pierwszych dekadach XXI wieku kluczowa przyczyna rodzącego się wtórnego niewolnictwa demokratycznych społeczeństw.

Władza rozproszona i despotyzm rozproszony

Aby adekwatnie zidentyfikować źródła wtórnego niewolnictwa, jakie dotyka współczesnych społeczeństw, konieczne jest odejście od klasycznego instytucjonalno-politycznego definiowania władzy. Musimy przestać władzę interpretować jako szereg instytucji, które znajdują się – w mniejszym lub większym stopniu – w politycznej dyspozycji oraz zbiór pewnych uprawnień i kompetencji, które piastunom tych urzędów pozwalają na podejmowanie określonych kategorii decyzji. Bardziej adekwatna dla analizy władzy we współczesnym społeczeństwie jest zaproponowana przez Michela Foucaulta koncepcja mikrowładzy, czyli władzy, która bierze się z relacji i wpływu. Wpływ ten – zdaniem Foucaulta – jest rozproszony i ma charakter sieciowy, a niejednokrotnie (zazwyczaj?) znajduje się poza oficjalnymi ramami organizacyjnymi. Wydaje się, iż w erze algorytmów, profilowania, deep fake’ów, postprawdy i AI taka koncepcja władzy jest znacznie bardziej adekwatna, a klasyczne podejście instytucjonalno-kompetencyjne zdaje się być przynajmniej anachronizmem. W modelu klasycznym władza działała poprzez przymus, a zatem kluczowym zadaniem liberalnego państwa musiał być opór wobec tego właśnie przymusu. W modelu władzy rozproszonej – bardziej adekwatnym dla współczesnego świata – rządzenie dokonuje się nie poprzez przymus, ale przede wszystkim poprzez wiedzę i dyskurs. jeżeli więc poszukujemy współczesnych despotów i tyranów, musimy szukać ich tam, gdzie źródła swoje ma nasza wiedza i jednocześnie tam, gdzie tworzą się dyskursy. Nie będzie to despotyzm norm odgórnie tworzonych przez Lewiatana, ale raczej despotyzm norm wyłaniających się oddolnie przy pomocy narzędzi, z których wszyscy korzystamy.

Konieczne jest również uświadomienie sobie, iż władza rozproszona jest dużo bardziej niebezpieczna od władzy zinstytucjonalizowanej. Ta druga jest dla nas w pewnym sensie oczywista, jej dyrektywy przekazywane są expressis verbis i adekwatnie zawsze jesteśmy w stanie niemalże bezbłędnie określić, na kim spoczywa odpowiedzialność za taką czy inną decyzję bądź regulację. Władza rozproszona jest niewidoczna i nieokreślona, nie znajduje się „gdzieś”, ale jednocześnie znajduje się „wszędzie”. Nie jesteśmy w stanie określić, kto bezpośrednio przyczynił się do wypromowania określonej mody, narracji czy opinii. Niezwykle trudne – a zwykle wręcz niemożliwe – jest wskazanie odpowiedzialnych za skutki czy efekty pewnych procesów, które realizowane są w rzeczywistości netosfery. Współczesna tyrania jest zatem niezwykle subtelna i niepozorna, a tym samym znacznie bardziej niebezpieczna. Działa na człowieka poprzez powszechnie dostępne narzędzia, które same w sobie nie są niczym złym, niemoralnym czy też niebezpiecznym, a działanie to nie ma każdorazowo charakteru intencjonalnego, ale odbywa się niejako „przy okazji” czy też „mimochodem”, jako wpływ towarzyszący jedynie wykonywanym przez nas codziennym operacjom. Prawdziwy liberalizm humanistyczny musi postawić pytanie: w jaki sposób ochronić jednostkę przed tak niedookreśloną i jednocześnie niebezpieczną współczesną tyranią?

Foucault, mówiąc o mikrowładzy czy też biowładzy zwracał uwagę, iż ich narzędziami są nadzór i dyscyplina. To właśnie przy pomocy tych instrumentów działać będą współcześni tyrani. Nie chodzi jednak – trzeba to kolejny raz podkreślić – o formy bezpośredniego nadzoru i dyscypliny, które stanowią efekt działania instytucji państwowych, jak chociażby stanowienie prawa, wydawanie decyzji administracyjnych oraz wyroków sądowych, regulowanie porządku społecznego. Despoci trzeciej dekady XXI wieku działają w naszych komputerach i telefonach, wyświetlają się za pośrednictwem naszych kont w social mediach, zatruwają bądź kradną dostęp do naszych aplikacji bankowych, dezinformują przy pomocy aktywności naszych znajomych i subskrybentów, formują nasz sposób myślenia poprzez influencerów. Co ważne, w coraz większym stopniu definiują naszą wiedzę o świecie, na bazie której kształtujemy również nasze poglądy i przekonania, gdyż narzędzia sztucznej inteligencji stają się już codziennością towarzyszącą wszystkim podejmowanym przez nas aktywnościom. Ich popularność i przenikanie do każdej sfery życia w coraz większym stopniu nas – szczególnie przedstawicieli młodszego pokolenia – od nich uzależnia, ogranicza samodzielność, autonomię i krytyczne myślenie. To jest nasze rzeczywiste zagrożenie i tam właśnie należy doszukiwać się współczesnego despotyzmu, który uczyni (jeśli nie dzieje się to już teraz) nas wtórnymi niewolnikami, niezależnie od tego, w jakim reżimie politycznym będziemy żyć i jaka partia polityczna kierować będzie instytucjami i organami zapisanymi na kartach konstytucji.

Idźmy w kierunku liberalizmu humanistycznego!

Nie mamy wyjścia! jeżeli chcemy rzeczywiście ochronić jednostkę ludzką przed nowymi formami despotyzmu, musimy przyjrzeć się specyfice świata, w którym dziś żyjemy. W pierwszej kolejności potrzebujemy rzetelnej, rozsądnej i rzeczowej diagnozy, na bazie której będziemy w stanie w miarę precyzyjnie (o ile to w ogóle możliwe) dookreślić, gdzie znajdują się największe zagrożenia dla współczesnego człowieka. Katalog zagrożeń złoży się na kompleksowy – choć może i skomplikowany, nieco rozmyty – obraz współczesnego Lewiatana. To właśnie tak dookreślony Lewiatan stanowi prawdziwego tyrana i despotę, przed którym musimy ochronić współczesnego człowieka. W całej naszej walce – bo musimy mieć świadomość, iż jest to walka o człowieka i o jego wolność – korzystać musimy z pomocy różnorodnych sojuszników. W niektórych kwestiach sojusznikami współczesnych liberałów będą państwa i jego instytucje – to nieuchronne, choć prawdopodobnie dla wielu liberałów nadmiernie skażonych Misesowską statolatrią będzie to brzmiało niczym świętokradztwo. Liberalizm humanistyczny będzie można zbudować wyłącznie poprzez powrót do korzeni, czyli do źródłowego pragnienia liberałów, aby chronić człowieka i jego wolność, jednak w połączeniu z solidną, aktualną i multidyscyplinarną wiedzą o specyfice współczesnego świata i jego zagrożeniach. Idźmy więc w kierunku liberalizmu humanistycznego, zamiast wciąż grzęznąć w anachronicznych koleinach rozmyślań naszych liberalnych przodków o świecie, w którym oni żyli.

Idź do oryginalnego materiału