Wreszcie kończy się kampania wyborcza w USA. Więc tradycyjnie obie strony wytoczyły swoje najgłupsze działa. Z jednej strony mamy więc Hitlera i kolejny (który to już?) koniec świata, jeżeli Trump wygra. Z drugiej mamy jeszcze głupsze „jeśli przegramy, to na pewno sfałszowali wybory”. Słowem, kraj mem, jakim stało się USA, jest przewidywalny do bólu. Tak jak przewidywalne do bólu są komentarze w Polsce i ich przyrównywanie sytuacji w USA do polskiego podwórka.Po trochu trudno jednak się temu dziwić. Tak jak zachodnia Europa jest pewną forpocztą zmian, które przejmowane są przez świat libleftu w Polsce. Tak i trumpizm jest chłonięty przez polskie prawactwo (a czasem i niektóre altleftawctwo).
To co jednak, wciąż słabo się przebija, a jak przebija to w karykaturalnej formie, to smutna skądinąd konstatacja, iż w tych wyborach to Donald Trump jest na swój sposób kandydatem ludowym. Owszem, nie jest Trump kandydatem ludowym dlatego, iż jest przeciwko obozowi i praktyce władzy, nie tylko tej Demokratów, ale i Republikanów. Taki kandydat jest kandydatem antyestabliszmentowym, a to nie to samo. Bycie przeciwko rządzącym, w tym przypadku elitom Waszyngtonu i rozmaitych agencji federalnych, nie oznacza jeszcze, iż jesteś przedstawicielem ludu. Przecież anty-establiszmentowi są niemal wszyscy autokraci czy dyktatorzy. Był nim Lenin, Hitler, ba swego czasu także Piłsudski, czy Mussolini. Ba, bycie antyestabliszmentowym nie oznacza także, iż musisz być mało zamożny albo nie pochodzić z… establiszmentu. Przecież antyestabliszmentowy był swego czasu PIS, którego bracia Kaczyńscy byli swego czasu w rządach i kancelarii Wałęsy albo antyestabliszmentowy był swego czasu Victor Orban. Ba, choćby przez moment Janusz Palikot z Ryszardem Petru czy Pawłem Kukizem byli takimi kandydatami, a każdy z nich miał majątek większy od establiszmentowego Donalda Tuska. Ale mało który z nich był kandydatem „ludowym”, prawda?
Nie jest też Trump kandydatem ludu, czy też klasy ludowej, z powodu pomysłów dla ludu. Jest oczywistym, iż Trump ma agendę neoliberalną i choćby jeżeli uznać, iż wierzy, iż przypływ podnosi wszystkie łodzie, to trzeba być bardzo naiwnym, aby ufać, iż Trump chce coś wprowadzić ze względu na poprawę losu biedaków. Chce pomóc kaście miliarderów i milionerów i tyle. Tak został wychowany. W to wierzy.
A mimo to Trump jest jednak na swój sposób kandydatem ludowym. Dlaczego? Ano dlatego, iż mówi, myśli, śmieje się oraz je jak lud. Kocha te same, co amerykański lud, rozrywki. Opowiada te same żarty. Pierdoli te same głupoty. Ma taki sam zasób słów, taki sam gust, takie same przyjemności. Dlatego i tylko dlatego nie jest z elit. Jest ludowy w sensie „kulturowym” i to jest jego ogromna przewaga. Może być miliarderem, który establiszment chce przejąć dla siebie i swoim koleżkom obniżyć podatki, ale on naprawdę w Białym Domu je pewnie ciągle burgery z maca i oblewa się colą na wyścigach nascar czy co tam Amerykanie (zwłaszcza biali) patrzą. I co najgorsze jest w tym wszystkim autentyczny.
Tymczasem Demokraci, a zwłaszcza partyjne elity, są w swoim wyższościowym „ą” i „ę” tak bardzo umoczeni, iż niemal każdy ludowy kandydat czy kandydatka na jego tle wyglądają sztucznie. A gdy już się zdarza ktoś, taki jak Tim Walz, na którego tle Trump rzeczywiście wygląda na „ quite weird”, to zachwyty u Demokratów są takie, jakby ten Walz nie był czymś u nich normalnym, ale tym jednym, jedynym „ludem”, którego wygrzebali z puli podobnych sobie wielkomiejskich zrozumialców.
W tym sensie, a nie żadnym innym, Trump jest ludowy. I obóz przeciwny wciąż ma z tym problem. choćby jeżeli Kamala wygra, to ta groza nie ustanie. Trumpizm jest ruchem oddolnym, białych, pogardzanych, prawackich rednecków i nie da się go złożyć do grobu kolejną okładką New York Timesa i fukania na prawackich faszystów. Oni maja swoje media, swoje wartości, swoje autorytety i swój fanatyzm, który jest całkowicie odporny na fanatyzm uśmiechniętej Ameryki Kamali Harris i holywoodzkich celebrytów.
Tradycyjnie, jeżeli POdobał się tekst, możesz postawić herbatusię