Wydawać by się mogło, że, co jak co, ale akurat inteligencja posiada chociażby śladowe umiejętności i narzędzia do analizy psychologicznej swoich sojuszników i zwłaszcza przeciwników. Że nie trzeba jakichś wielkich umiejętności, żeby czytać z Trumpa jak z otwartej księgi. Że po tak wielu latach, wiadomo jak ogromny napędza go resentyment, jak stosunkowo słabo przyswaja bardziej skomplikowane informacje i przede wszystkim jak przeogromny kompleks niedocenienia czai się w każdym jego słowie i geście. Że wreszcie facet rozumuje trochę jak XIX wieczny monarcha i jak monarcha średniowieczny wymaga symbolicznego poddaństwa. Doprawdy, nie jest to żadne rocket science wyciągania wniosków.
A mimo to, a może właśnie dlatego, polski (i nie tylko) inteligent nie chce jakoś przyjąć do wiadomości, choćby nie tyle takiej oceny, co jej konsekwencji. Ta jest bowiem tyleż prosta, co okrutna. Łasy na pochlebstwa Trump zrobi o wiele więcej, gdy się przed nim symbolicznie ukorzysz niż gdy wejdziesz w nim w zwarcie. Tymczasem polski liberalny inteligent jakoś tej prostej prawdy przyjąć albo nie chce albo jeżeli już przyjmuje, to wierzga nogami, żeby zrobić wszystko na odwrót i prawdy tej dla swych celów nie wykorzystać. Najlepiej widać to po wyśmiewaniu Dudy w Białym Domu. A przecież Duda, wręcz podręcznikowo, zrobił to, co zrobiłby każdy, kto chociaż troszkę rozumie Trumpa. Poleciał, nakadził mu, nachwalił i symbolicznie pokazał własne poddaństwo. Owszem, być może ze względów charakterologicznych akurat w tej roli jest Dudzie łatwiej, ale właśnie granie takiej roli wymaga dziś polska racja stanu. Więc zamiast mu dziękować, iż stara się w tym waszyngtońskim cyrkowisku grać wedle zasłyszanej melodii, krzyczy się mu, aby fałszować. Ba, Lech Wałęsa i Bronisław Komorowski (pewnie to jego pomysł) wysłali do Trumpa choćby jakiś list o tym, iż cała ta rozmowa w Białym Domu to przypomina ubeckie przesłuchanie. Zaiste, rewelacyjny pomysł jeszcze większego zniechęcenia tego typa do Europy Środkowo-Wschodniej.
Rzecz jasna, Zełeński robi odwrotnie niż Duda. Zamiast iść drogą Andrzeja i z kamiennym spokojem przyjąć na twarz kilka prowokacji, gdy kraj jego jest w trudnym stanie, idzie tam i próbuje pogrywać z Vancem tak jak z politykami w UE. Tyle iż politycy w UE przerażeni rosyjską agresją tę arogancję przyjmą. A w USA Trump już nie tylko nie przyjmie, ale podziała na niego jak płachta na byka. W tym sensie Zełeński być może popełnił błąd życia idąc na tę rozmowę bez chęci pewnej symbolicznej uległości.
Piszę „być może” albowiem awantura w gabinecie owalnym może mieć zaskakująco pozytywne skutki. jeżeli bowiem Trump rzeczywiście idzie w otwarcie „business as usual” z Rosjanami i chce robić odwróconego Kissingera, osłabiając Chiny przez oderwanie od nich Rosji, to awantura w Białym Domu jest w sumie dla Ukrainy lepsza niż jej brak. Skoro decyzja o rozwodzie z Ukrainą już zapadła, to lepiej, aby ją wyjawić światu z hukiem niż aby cichcem USA się miało wycofywać. Tylko bowiem ten huk jest w stanie na tyle wstrząsnąć Europą, aby ta wreszcie wspólnie skorzystała ze swoich zasobów, których potrafi mieć czasami choćby więcej niż mają Amerykanie. W tym sensie szok po awanturze w Białym Domu może być impulsem do czegoś, co tak przeraża populistyczną prawicę: dalszej europejskiej integracji.
Tradycyjnie, spodobał ci się tekst? Możesz postawić herbatkę z cytrynką