Wokół religijności Romana Dmowskiego powstało wiele mitów i kłamstw. Uznaje się dopiero, iż jego nawrócenie nastąpiło na Boże Narodzenie 1937 roku albo co najwyżej w 1927, kiedy napisał słynną broszurę „Kościół, Naród, Państwo”, jednak istnieje kilka relacji, które temu przeczą i w tym artykule chciałbym przedstawić wygląd świętowania Triduum Paschalnego i Święta Zmartwychwstania Pańskiego w życiu Wielkiego Oboźnego OWP na podstawie wspomnień Andrzeja Niklewicza.
Roman Dmowski na początku okresu chludowskiego nie był jeszcze zbytnio praktykującym katolikiem, jednak na wszystkie uroczyste święta chodził do kościoła. Na Wielkanoc brudził w procesji ze świecą w ręku śpiewał razem z ludem. Uważał to za obowiązek i te tradycje wpajał wszystkim dzieciom. Wielkanoc w Chludowie stała się bardzo gwałtownie tradycją i wyglądała co roku tak samo.
W czwartek odbywał się wielki połów ryb w stawie znajdującym się na terenie majątków w Chludowie. Ryby były przeznaczone głównej mierze na wielki Piątek ale także na resztę świąt. Oczywiście sam Poło był też swojej z tym rytuałem Pan Roman już od małego razem z ojcem, który dzierżawił jeziora: Gocławskie i Skaryszewskie, wiedział co trzeba dokładnie wykonywać, żeby jak najwięcej ryb złowić. Dlatego też kobiety nie były mile widziane podczas połowów, ponieważ ryby nie lubiły, kiedy było głośno, a kobiety są znane z tego, iż bardzo dużo i głośno rozmawiają. Pan Roman kierował połowem i zwykle sam prowadził łódź. Dwóch asystentów zapuszczało sieć. W ocenie syna Marii Niklewiczowej była ciężka praca. W tych połowach towarzyszył właśnie Andrzej, który zawsze dostawał wiele rad od Dmowskiego, jeżeli chodzi o sprawy połowów. Popołudniem wielkoczwartkowym Pan Roman zawsze doglądał dzielenia ryb i wyznaczał, które pójdą do kuchni na Wielki Piątek, a które do „sadza” na kolację w drugie święto. Ryby otrzymywali także robotnicy pracujący przy połowie, by jak mówił „mieli co przetrącić w Wielki Piątek”, a najmniejsze liny i karasie kazał wypuszczać do wody, aby się jeszcze podpasły.
W czwartek po południu wszystkie kwiaty i rośliny doniczkowe skrzywdzę szklarni ładował się na platformę, którą oślica Zuzia powoli ciągnęła przed kościół. Tam roślinnością zajmowali się ksiądz proboszcz z ogrodnikiem urządzając Grób Pański. Następnie w piątek wszyscy szli pomodlić się przy miejscu złożenia ciała Chrystusa, przy którym trzymali straż na zmianę Powstańcy i Wojacy, Katolicki Związek Młodzieży Męskiej, Obóz Wielkiej Polski w piaskowych mundurach i robotnicy z parku.
W Wielką Sobotę wszystkie produkty do święcenia przygotowane były w jadalni, gdzie szykowano dwa stoły. Nie brakło tam też dwóch otwartych butelek wina białego i czerwonego. Przychodził na święcenie ks. proboszcz Teodor Zimoch, który zawsze tak planował, aby nazywany na wsi pałacyk pana Romana święcić na ostatku. Po służbie Bożej ministrant, który przy okazji dostawał wianuszek kiełbasy oraz innych smakołyków, odnosił komżę i stułę na plebanię i wtedy zaczynało się próbowanie. Jak wiadomo, w Wielką Sobotę od południa wolno już spożywać mięso, a przed niedzielą wielkanocną należy wypróbować, czy ciasto nie ma zakalca, czy kiełbasa dobrze uwędzona, mazurki się udały, szynka nie za tłusta itp.
W niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego od samego rana panował nastrój bardzo uroczysty. Budził wszystkich mocny, dźwięczny głos Pana Romana, śpiewającego: “Wesoły nam dziś dzień nastał”. Trzeba było gwałtownie wstawać i szykować się do śniadania, na które wszyscy musieli zjawić się w komplecie. Po śniadaniu, z Panem Romanem na czele, domownicy ubrani najuroczyściej, wyruszali do kościoła. Nie było to daleko, gdyż zaledwie kilkaset metrów, ale po drodze spotykali wielu sąsiadów chludowskich, którzy z powagą i szacunkiem kłaniali się Panu Romanowi. On pozdrawiał ich jak zawsze prosty, szczery, przyjacielski. Z jednym pogadał, owego zatrzymał na chwilkę. Znał ich bodajże wszystkich i oni znali go dobrze. W kościele zasiadali przed balaskami (balustrada oddzielająca nawę od prezbiterium), otoczeni dziećmi, które stały przed starszymi. Rozpoczynała się procesja. Zawsze zwracała uwagę młodego Niklewicza, jak wzrusza Dmowskiego bardzo stara, polska melodia pieśni: „Chrystus zmartwychwstał jest”. Śpiewał ją zawsze bardzo głośno, postępując ze świecą w ręku za celebransem, po cmentarzu, wokół kościoła. Po Mszy świętej, która trwała wraz z kazaniem pewnie ze dwie godziny, wracali do domu. Akurat nadjeżdżali zwykle goście z Poznania, państwo Meissnerowie z dziećmi, czasem jeszcze ktoś z przyjaciół politycznych nestora obozu narodowego. Następowało dzielenie się święconym jajkiem. Pan Roman rozpoczynając od Marii, dzielił się ze wszystkimi zebranymi w stołowym, a po tym ze służbą w kredensie, każdemu mówiąc coś osobistego, często wesołego, ale jednak nie błahego. Humor nie opuszczał Pana Romana nigdy, ale w dzień wielkanocny był on zawsze, przy całej swej pogodzie, prostocie i bezpośredniości, jakiś poważniejszy, dostojniejszy niż zwykle. W miłym, pogodnym nastroju mijało pierwsze święto. Na podwieczorek znów przychodził ksiądz dr Zimoch, przyjeżdżał jeszcze czasem ktoś znajomy z Poznania, czy z innych stron Wielkopolski. Przed wieczorem wychodziło się na spacer, Pan Roman pogodny, radosny oprowadzał po parku, po sadach i ogródkach, pokazywał zmiany, objaśniał projekty na przyszłość.
Można zauważyć, iż Święta Narodzenia Pańskiego były ważne dla Romana Dmowskiego, gdyż wokół nich wytworzono bogate obchody, a także było widoczne wzruszenie podczas mszy świętej. To właśnie on radośnie obwoływał zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa niedzielnego ranka i jego kwiaty zdobiły Grób Pański.
Zobacz także:
„Nikt nie wierzył, iż Ukraińcy będą mordować Polaków. Mówili: powoli go rżnij, bo to dobry człowiek.” Wywiad z Anną Kownacką-Góral, świadkiem ukraińskiego ludobójstwa na Polakach [WIDEO]