Karol Nawrocki, samozwańczy prezydent i polityczny marionetkarz, doczekał się w końcu swojego przydomka. Skoro Andrzej Duda przeszedł do historii jako „długopis”, to Nawrocki trafi do niej jako „potakiwacz”. Bo jeżeli jest ktoś, kto nigdy nie odmówi, to właśnie on. Nie jest tajemnicą, iż Nawrocki zawdzięcza swoje stanowisko nie naukowemu dorobkowi czy autorytetowi historyka, ale całkowitej lojalności wobec partyjnych decydentów. To człowiek, który nie ma własnego zdania – ma tylko cudze, które z gorliwością powtarza. Gdy każą mu podpisać, podpisze. Gdy każą mu zakrzyczeć, zakrzyknie. A gdy każą mu się uśmiechać do kamery i udawać obrońcę „prawdy historycznej”, zrobi to szybciej, niż zdąży ktoś sprawdzić fakty.
Uzurpator, nielegalnie zamieszkujący pałac prezydencki, jest cały sztuczny. Jego uśmiech, jego postawa, jego słowa – wszystko to jest odrażające, obrzydliwe, bo nieprawdziwe. Pod maską, którą próbują skleić doradcy, znajduje się zupełnie inna twarz, gangstera, człowieka uzależnionego od narkotyków. Do tego robi co mu każą.
„Potakiwacz” pasuje do niego jak ulał. Duda – „długopis” – przynajmniej przez chwilę sprawiał pozory, iż ma własną wolę. Nawrocki choćby nie udaje. Jest jak przycisk „OK” w komputerze – naciskasz i masz pewność, iż zgodzi się na wszystko.
Kiedy PiS potrzebuje historii na zamówienie, Nawrocki jest pierwszy w kolejce. Kiedy trzeba przykryć polityczne afery – wyciąga z kapelusza kolejną „akcję patriotyczną”. A kiedy pada pytanie o niezależność instytucji, z uśmiechem „potakiwacza” klepie swoje kwestie o „obronie prawdy”. Prawdy? Nie – raczej tego, co aktualnie pasuje do narracji.