Jack Traynor, brytyjski marynarz Royal Navy, który podczas I wojny światowej doznał ciężkich ran, został przez lekarzy uznany za skazanego na rychłą śmierć. Jednak dzięki głębokiej wierze doświadczył niezwykłego uzdrowienia w sanktuarium w Lourdes. Jego historia została opisana w 1944 roku przez ojca Patricka O’Connora, irlandzkiego kapłana z Towarzystwa Misyjnego św. Kolumbana. 8 grudnia bieżącego roku arcybiskup Liverpoolu, Malcolm McMahon, ogłosił, iż uzdrowienie Traynora zostało oficjalnie uznane za 71. cud przypisywany wstawiennictwu Matki Bożej z Lourdes.
Ojciec O’Connor w swojej książce I Knew a Miracle: The Story of John Traynor, Miraculously Healed at Lourdes opisał spotkanie z marynarzem Royal Navy podczas 10-godzinnej podróży pociągiem do Lourdes 10 września 1937 roku. Traynor opowiedział mu wówczas o swoim uzdrowieniu w 1923 roku, które miało miejsce w sanktuarium w Lourdes i było związane z poważnymi ranami odniesionymi w czasie wojny.
Kapłan przedstawił Traynora jako „masywnego mężczyznę” o wzroście 5’5” (około 165 cm), „o silnej, rumianej twarzy”. Zgodnie z opisem biograficznym, gdyby nie cudowne uzdrowienie, Traynor powinien być sparaliżowany, cierpieć na epilepsję, mieć liczne otwarte rany, zniekształconą, bezużyteczną prawą rękę oraz poważne uszkodzenie czaszki.
Traynor był człowiekiem o „męskiej wierze i głębokiej pobożności”. Pomimo skromnego wykształcenia odznaczał się „jasnym umysłem wzbogaconym wiarą” oraz „wielką uczciwością życiową”. Był skromny, ale jednocześnie „nieustraszonym i bojowym katolikiem”, co przyczyniło się do jego szczególnego miejsca w historii cudownych uzdrowień związanych z Lourdes.
Z prostotą opowiadał o cudzie, którego doświadczył w miejscu objawienia Niepokalanego Poczęcia św. Bernadecie Soubirous w 1858 roku. Ojciec O’Connor nie tylko spisał relację Jacka Traynora i przesłał ją do korekty samemu bohaterowi, ale również zapoznał się z oficjalnymi raportami sporządzonymi przez lekarzy, którzy badali uzdrowionego. Przeszukał także archiwa ówczesnych gazet, aby potwierdzić wiarygodność tej opowieści. O cudownym uzdrowieniu Traynora informował m.in. „Journal de la Grotte” w grudniu 1926 roku.
Jack Traynor urodził się w Liverpoolu w 1883 roku. Jego matka, pochodząca z Irlandii, była gorliwą katoliczką, ale zmarła, gdy Jack był jeszcze dzieckiem. „Jego wiara, przywiązanie do Mszy Świętej i Komunii – które przyjmował codziennie, co w tamtych czasach było rzadkością – oraz jego zaufanie do Maryi pozostały z nim jako owocne wspomnienie i trwały przykład” – napisał ojciec O’Connor.
Na początku I wojny światowej Traynor wstąpił do armii. Podczas jednej z bitew został trafiony odłamkami i stracił przytomność na pięć tygodni. W 1915 roku został wysłany do sił ekspedycyjnych operujących w Egipcie i rejonie Cieśniny Dardanelskiej. Wziął udział w lądowaniu na Gallipoli.
Podczas szarży na bagnety 8 maja 1915 roku został trafiony czternastoma kulami z karabinu maszynowego w głowę, klatkę piersiową i ramię. Odesłano go na leczenie do Aleksandrii w Egipcie, gdzie przeszedł trzy operacje w ciągu kilku miesięcy. W ich trakcie próbowano zszyć uszkodzone nerwy w prawym ramieniu. Lekarze zaproponowali amputację ręki, ale Traynor zdecydowanie odmówił. niedługo zaczął doświadczać ataków epilepsji. W 1916 roku przeprowadzono czwartą operację, która również zakończyła się niepowodzeniem.
Po wypisaniu ze szpitala Jack Traynor otrzymał 100-procentową rentę z powodu „trwałej i całkowitej niepełnosprawności”. W 1920 roku przeszedł kolejną operację, tym razem czaszki, mającą na celu leczenie padaczki. W wyniku zabiegu pozostawiono mu otwartą ranę o średnicy około dwóch centymetrów, którą przykryto srebrną płytką. Traynor codziennie doświadczał trzech ataków epilepsji i zmagał się z częściowym paraliżem nóg. Po powrocie do Liverpoolu poruszał się na wózku inwalidzkim.
Osiem lat po lądowaniu na Gallipoli, dziesięciu lekarzy, którzy go leczyli, zgodnie potwierdziło, iż był „całkowicie i nieuleczalnie chory, niezdolny do pracy”. Ojciec O’Connor opisał go jako „prawdziwy wrak człowieka”. 24 lipca 1923 roku Traynor miał zostać przyjęty do szpitala Mossley Hill dla nieuleczalnie chorych, jednak dowiedziawszy się o organizowanej pielgrzymce do Lourdes, zdecydował, iż zrobi wszystko, by wziąć w niej udział.
By sfinansować podróż, wykorzystał oszczędności odłożone na „szczególny wypadek”, sprzedał część swojego mienia, a jego żona zastawiła biżuterię. Wielu odradzało mu ten pomysł, obawiając się, iż nie przetrwa trudów podróży. Tylko żona i „jeden lub dwóch krewnych” wspierali go, choć choćby oni uważali, iż „postradał zmysły”.
Podróż rzeczywiście była wyczerpująca. Traynor czuł się bardzo źle, a trzykrotnie próbowano przewieźć go do szpitala. Gdy w niedzielę 22 lipca 1923 roku dotarł do Lourdes, w jego opiekę zaangażowały się dwie protestanckie siostry z Liverpoolu, które przypadkiem przebywały w sanktuarium.
Po przybyciu Traynor był w stanie krytycznym. „Pewna kobieta napisała do jego żony, iż nie ma dla niego żadnej nadziei i iż zostanie pochowany w Lourdes” – zanotował ojciec O’Connor. Mimo tego chory marynarz został dziewięciokrotnie zanurzony w wodzie ze źródła w grocie. Uczestniczył również w nabożeństwach dla chorych.
Następnego dnia doznał silnego ataku epilepsji, co skłoniło wolontariuszy do odmowy ponownego zanurzenia go w basenach. Ostatecznie jednak ustąpili. Ku zdziwieniu wszystkich, ataki epilepsji nagle całkowicie ustąpiły.
We wtorek 24 lipca Traynor został po raz pierwszy zbadany przez lekarzy w sanktuarium. Ci szczegółowo opisali jego dotychczasowe dolegliwości oraz wydarzenia z pielgrzymki do Lourdes, które stanowiły początek jego niezwykłego uzdrowienia.
W środę 25 lipca Jack Traynor „wydawał się być w tak złym stanie jak zawsze”. Świadomy, iż w piątek 27 lipca planowana jest jego podróż powrotna, wydał ostatnie szylingi na zakup religijnych pamiątek dla żony i dzieci. Tego dnia udał się ponownie do łaźni w sanktuarium. „Kiedy byłem w łaźni, moje sparaliżowane nogi zaczęły się gwałtownie trząść” – relacjonował później. Wolontariusze, opiekujący się chorymi, obawiali się, iż to kolejny atak padaczkowy. „Miałem trudności ze wstaniem, czując jednak, iż mogę to zrobić bez problemu” – wyjaśniał.
Po wyjściu z łaźni ponownie umieszczono go na wózku inwalidzkim i zabrano na procesję Najświętszego Sakramentu, podczas której kardynał Louis Henri Joseph Luçon, arcybiskup Reims, niósł monstrancję. „Pobłogosławił dwóch chorych przede mną, podszedł do mnie, uczynił znak krzyża monstrancją i przeszedł dalej. Właśnie wtedy, gdy odszedł, zdałem sobie sprawę, iż zaszła we mnie wielka zmiana. Moja prawa ręka, która była martwa od 1915 roku, zaczęła się gwałtownie trząść. Zerwałem bandaże i przeżegnałem się po raz pierwszy od lat” – wspominał Traynor. „Nie poczułem nagłego bólu, nie miałem również żadnej wizji. Po prostu zrozumiałem, iż wydarzyło się coś doniosłego” – dodawał.
Następnie udał się do byłego szpitala, dziś będącego siedzibą biur Szpitala Matki Bożej z Lourdes. Tam udowodnił, iż jest w stanie przejść siedem kroków. Lekarze, którzy go badali, stwierdzili, iż „odzyskał świadomą władzę w nogach” i może chodzić, choć z trudem. Wczesnym rankiem następnego dnia Traynor „ostatnim tchnieniem” otworzył oczy, wyskoczył z łóżka, uklęknął na podłodze, aby dokończyć różaniec, a następnie wybiegł do drzwi. Boso, ubrany jedynie w piżamę, udał się do groty Massabielle, by podziękować Dziewicy Maryi za uzdrowienie. „Wiedziałem tylko, iż muszę Jej podziękować i iż grota jest adekwatnym miejscem, aby to zrobić” – opowiadał później.
Przed figurą Ukoronowanej Matki Bożej na Placu Różańcowym Traynor, pamiętając nauki swojej matki, złożył szczególną ofiarę. „Nie miałem pieniędzy, ponieważ wydałem ostatnie szylingi na różańce i medaliki dla żony i dzieci. Klęcząc tam przed Matką Bożą, postanowiłem rzucić palenie” – wspominał.
Traynor odnotował, iż choć był świadomy otrzymania wielkiej łaski, w tamtej chwili nie przypomniał sobie wszystkich swoich wcześniejszych dolegliwości. Następnie dowiedział się, iż ksiądz, który odradzał mu udział w pielgrzymce, chciał się z nim spotkać w swoim hotelu. Duchowny, widząc jego stan, zapytał, czy czuje się dobrze. „Powiedziałem, iż czuję się dobrze, dziękuję, i iż mam nadzieję, iż on też. Rozpłakał się” – relacjonował Traynor.
W piątek 27 lipca lekarze ponownie go przebadali i stwierdzili, iż jego prawa ręka oraz nogi całkowicie wyzdrowiały. Otwór w czaszce znacząco się zmniejszył, a ataki padaczkowe całkowicie ustały. Zaskoczyło ich również, iż rany, które wcześniej opatrzono bandażami, zagoiły się, kiedy Traynor powrócił z groty. O dziewiątej rano mężczyzna wsiadł do pociągu powrotnego do Liverpoolu. W trakcie podróży odwiedził go arcybiskup Keating, prosząc o błogosławieństwo i rozmawiając z nim o cudownym uzdrowieniu.
Wieści o wydarzeniach w Lourdes dotarły do Liverpoolu, więc doradzono Traynorowi, by poinformował o swoim stanie żonę. „Nie chciałem robić zamieszania telegramem, więc wysłałem wiadomość: »Czuję się lepiej – Jack«” – wyjaśniał. Jego żona, nieświadoma uzdrowienia, zakładała, iż jej mąż wciąż jest w „zrujnowanym stanie”, zwłaszcza iż wcześniej dotarła do niej informacja o możliwości jego śmierci w Lourdes. Na stacji w Liverpoolu Traynora powitały tłumy, które musiała uspokajać policja. Po powrocie do domu, jak relacjonował, „nie potrafił opisać euforii żony i dzieci”.
W kolejnych latach Traynor wrócił do pracy przy transporcie węgla, bez trudu podnosząc 200-funtowe worki. Trójka jego dzieci urodziła się już po uzdrowieniu w 1923 roku, a jednej z córek nadano imię Bernadette na cześć wizjonerki z Lourdes.
Uzdrowienie wpłynęło także na innych – dwie protestanckie siostry, które opiekowały się Traynorem w Lourdes, nawróciły się na katolicyzm, podobnie jak kilku członków jego rodziny i anglikański pastor.
Jack Traynor aż do swojej śmierci w 1943 roku, w przededniu uroczystości Niepokalanego Poczęcia, regularnie pielgrzymował do Lourdes. Ministerstwo ds. Emerytur Wojennych nigdy nie cofnęło mu renty inwalidzkiej, która przyznana była dożywotnio.
Źródło: catholicnewsagency.com
AS